Pamiętam, że kiedy moja depresja położyła mnie na tygodnie do łóżka, moja rodzina o mnie walczyła. Załatwili mi dobry szpital, wcale nie tak blisko miejsca zamieszkania. O miejsca było bardzo trudno, ale Córka walczyła jak lwica, abym była czym prędzej przyjęta. Kiedy zaczęła mnie pakować, bo sama nie byłam w stanie, wciąż się wzbraniałam i nie chciałam jechać. Nawet mnie nie interesowało, a można było sprawdzić w komputerze, jakie metody będą tam stosowane. Pojechałam wreszcie jak koza uparta i przez 1,5 miesiąca nie mogłam się tam odnaleźć. Nie nawiązywałam żadnych znajomości i nie chciało mi się z nikim gadać. Byłam uparta jak osioł i na psychoterapii się nie udzielałam, co wnerwiało psychologów i inne uczestniczki. Stało się jednak coś, co mnie otworzyło na innych i poznałam naprawdę fajnych, choć poranionych ludzi. Mogliśmy siedzieć godzinami i rozmawialiśmy o tym, jak wyjść ze swoich lęków i nauczyć się życia poza szpitalem. Szpital otulał nas bezpieczeństwem i z czasem powstała super paczka. Chodziliśmy razem na spacery, śmialiśmy się i wspólnie braliśmy czynny udział w zajęciach. Pamiętam, że zorganizowaliśmy czarodziejską akcję i każdy z nas napisał życzenie na karteczce, aby ją podpalić i wrzucić do rzeki. Niech sobie popłyną nasze troski i zmartwienia, spalone na popiół. Ja napisałam tylko, że wreszcie chcę być wolna od lęków i chcę być szczęśliwa. Albo szliśmy do lasu i wydzieraliśmy się w niebogłosy, aby wykrzyczeć swój ból. Przytulaliśmy się do drzew, czerpiąc z nich uzdrawiającą energię. No fajnie było przy grillu i wspólnym siedzeniu przy ognisku. Tak się tam zaaklimatyzowałam i tak było mi dobrze, że kiedy nastąpił koniec i mąż po mnie przyjechał, powiedziałam mu, że nie chcę stąd wyjeżdżać, bo tam w realnym świecie nikt mnie nie zrozumie, tak jak tutaj. Wcale mi nie chodziło o czekające mnie obowiązki w domu, ale chodziło mi, że być może w domu, w którym wszyscy są zapędzeni nie będę miała tych ludzi, z którymi się zżyłam i, którzy mnie rozumieli. Kiedy weszłam do swojego ukochanego domu, postawiłam bagaże i nie wiedziałam co dalej. Z dnia na dzień musiałam się odnaleźć w nowej rzeczywistości, bez sentymentów i bez tych wszystkich, których tak bardzo polubiłam.
Dlaczego o tym piszę. Wiecie, że jestem kinomaniaczką i lubię podzielić się z Wami wrażeniami z obejrzanego filmu. Jedne wybory są lepsze, a inne gorsze – wiem. Scenariusze filmów powstają na prawdziwych zdarzeniach, albo na fikcji, ale ja ostatnio trafiam na filmy, które jak ulał pasują do moich przeżyć. W filmach, jakże często jest zdrada, kłopoty małżeńskie, uzależnienia, choroby, starość, marzenia i tęsknoty, codzienne życie itd. Nie oglądam tylko horrorów i bardzo rzadko komedie. Czasami pokuszę się na dobry kryminał, bo takie są moje oczekiwania w stosunku do filmu.
Film pt. „Mężczyzna kocha kobietę”,http://dwn.so/v/DS7719987F
to był strzał w dziesiątkę, bo identyfikowałam się z główną bohaterką, co prawda uzależnioną od alkoholu, a ja nie. Mającą dwie, śliczne córeczki, bardzo mądre, kojarzące problem między rodzicami. Mąż zakochany po uszy, oddaje żonę na długotrwały odwyk, po którym Ona wraca do domu i nie potrafi rozmawiać ze swoim mężem, a tylko dlatego, że tam, gdzie była, było wielu uzależnionych którzy najlepiej ją rozumieli i byli grupą wsparcia o każdej godzinie, w dzień i w nocy. Kiedy wróciła do domu, straciła kontakt z tymi ludźmi i nie potrafiła się odnaleźć, tak jak ja!
Trzeba do takich ludzi, z problemami naprawdę mieć wiele cierpliwości i ja to wiem, a tych, którym po powrocie podali mi na nowo pomocną dłoń – dziękuję i chyba nigdy się nie wypłacę.
Film polecam z całych sił, bo warto zrozumieć mechanizmy ludzkich słabości. Warto wyczuć, kiedy wspierać, a kiedy dać im po prostu czas na klimatyzację i osobiste przemyślenia.