Kilka notek niżej pisałam o tym, że nasza 30-letnia choinka, która urosła tak bardzo przez ten czas, że przewyższyła wysokość mojego bloku.
Mąż posadził choineczkę na 15 urodziny naszej Córki, a drugą na urodziny pierworodnej.
Niestety, ale przyjęła się tylko jedna, która rośnie blisko mojego balkonu i osłania go od hałasu ulicy, ale przede wszystkim jest pamiątką, kiedy nasze Dzieci z nami mieszkały. Na imię jej „Lidia”.
Kochamy to drzewo wielką miłością, bo należy do nas i przypomina czasy także naszej młodości, bo kiedy Mąż je posadził byliśmy rodzicami pełnymi apetytu na życie.
Oboje przywiązujemy ogromną uwagę do czasu przeszłego i przywiązujemy się do miejsca zamieszkania, do rzeczy, do naszej historii i lubimy wspominać i takim wspomnieniem jest to nasze drzewo.
W tym roku w zachodniej Polsce, latem nie było prawie deszczu i nastała susza, która zabijała to nasze, ukochane drzewo.
Pewnego poranka zauważyłam, że nasze drzewo umiera i pojawiły się na nim rdzawe igły i się przeraziłam tym, że je tracimy.
Wpadłam do sieci w poszukiwaniu odpowiedzi co robić, aby je ratować, bo serce mi rozdzierała myśl, że trzeba będzie je ściąć.
Szukałam, bo może dopadła je zaraza, jakiś wirus, ale moje poszukiwania stanęły na tym, że drzewo ma za mało wody i nie jest w stanie wykarmić się, a więc zrzuca igły i marnieje.
Rzuciłam Mężowi hasło – podlewamy na maksa.
Mąż do kranu podłączył wąż ogorodowy i licznik bił, ale podlewaliśmy nasze drzewko trzy dni pod rząd, aż zauważyliśmy, że gałęzie się ochoczo podniosły, a kiedy zaczął wiać silny wiatr, to otrzepał drzewo z rdzawych, chorych igieł.
Hura – uratowaliśmy nasze drzewo i jesteśmy z siódmym niebie.
Konkluzja z tego taka, że woda jest darem niebios i bez niej umrze wszystko na naszym globie, ale nie potrafimy jej jakże często cenić – marnując ją.
Jakże w wielu zakątkach naszej Ziemi jest miejsc, kiedy ludzie nie mają dostępu do wody i traktują każdą kroplę na wagę złota.
Pamiętajmy o tym, że w kranach mamy wciąż wodę i podobno kranówka jest zdrowsza od wody z butelki.