Archiwa tagu: menopauza

Muszę mieć ten tekst na blogu. Tylko dla Pań w kwiecie wieku :)

Jestem kurą domową. W dodatku lekko nieświeżą – parę lat temu niezbyt radośnie obchodziłam pięćdziesiątkę.

Mój marny nastrój nie wynikał z faktu, że się postarzałam.

Nie denerwują mnie zmarszczki, lubię moje okrągłości, a do lustra zaglądam obecnie o wiele chętniej niż kiedyś. Bo dawniej pokazywało mi Kopciuszka, który marzył o tym, by założyć balową suknię i chociaż przez chwilę pobyć kimś innym, a dziś widzę siebie i lubię tę dojrzałą kobietę na drugim brzegu lustra.

 

Było mi przykro, bo mąż już od kilku lat usiłował usadzić mnie przed telewizorem,

w ciepłych bamboszach, a mnie się marzyło, że wreszcie będzie pięknie. Dzieci odchowane, finanse w miarę stabilne, coraz mniejsze ryzyko niechcianej ciąży – wreszcie można poszaleć (ze względów zdrowotnych nie mogłam stosować hormonów, a pan i władca nie będzie przecież lizał cukierka przez papierek, więc prezerwatywy won!).

Tyle lat przeżyłam, tak bardzo się starałam i gdzie ten szalony, wyśniony seks? Gdzie te orgazmy nieokiełznane?

 

Drogie młode i piękne! Jeśli myślicie, że po czterdziestce nic wam się nie będzie chciało, a po pięćdziesiątce tylko wnuki wam będą w głowach, to muszę was rozczarować. Kiedy zaczęłam wkraczać w premenopauzę, to był totalny zawrót głowy. Burza hormonalna, jak w okresie dojrzewania, tylko inna świadomość i pomysły na realizację. Poczułam takiego pałera, że wybrałam się i na warsztaty tantryczne, i na studia podyplomowe. No! Kierunek? A jakże: edukacja seksualna. I to był strzał w dziesiątkę. Nie dałam się dłużej życiu oszukiwać, ani ustawiać się w kolejce po szczęście!

 

Chociaż byłam typowym produktem typowej rodziny.

W domu nie rozmawiało się o uczuciach, a co dopiero o seksie! Do trzynastego roku życia, kiedy to dostałam pierwszą miesiączkę, nie miałam bladego pojęcia, że coś takiego istnieje.

 

Miałam czternaście, może piętnaście lat, kiedy bardzo skrępowany tata, z kilkoma atlasami anatomicznymi pod pachą, podjął niewdzięczną próbę uświadomienia mnie. Myślę, że dla obojga było to traumatyczne przeżycie – jedyna rozmowa z ukochanym ojcem, kiedy nie patrzyliśmy sobie w oczy i wstydziłam się do niego przytulić.

 

Matka, w ramach usiłowań bycia moją przyjaciółką, oznajmiła mi kiedyś (byłam już na studiach), że jakby mi się kiedyś takie nieszczęście przytrafiło (czytaj: ciąża pozamałżeńska), to ona da mi pieniądze na skrobankę, żeby się Boże broń, nikt nie dowiedział. Po tej rozmowie przeryczałam całą noc – zrozumiałam, że nie ważne, czego ja chcę albo co czuję, ważne, co ludzie powiedzą. Były to jeszcze te zamierzchłe czasy, kiedy wszyscy się skrobali w majestacie prawa i nikomu do głowy nie przychodziło, że można ciała kobiet uczynić frontem batalii politycznych, na pożytek szarej strefy i ciemnogrodu. A teraz? Macice na sztandary! Ba! Można było nawet stać się skrobankową bohaterką, tu zacytuję moją matkę: „Biedna ta Wandusia! Trzynaście razy się skrobała, taki ten Kazik niewyżyty. A i tak ją zdradzał.” Martyrologia, prawda?

 

Nie miałam pojęcia, jak wygląda mężczyzna w „gotowości bojowej”. Kiedy pierwszy raz znalazłam się w sytuacji intymnej, doznałam szoku. Jego penis był ogromny! O wiele za duży dla mojej delikatnej waginki, o wiele większy od wazonika, z którym straciłam dziewictwo. Wyrzuciłam go z domu! (To znaczy chłopaka, bo wazonik mam do dziś). On pewnie także doznał szoku…

 

Za to zupełnie straciłam głowę, gdy pewien dentysta, lat 80+, włożył mi jakąś paciaję do buzi, a potem łapy za dekolt. Skutecznie wdrukowano mi szacunek do starszych i podziw dla autorytetów. Do dziś zbiera mi się na torsje, jak sobie o tym przypomnę. Wstydzę się tego, że nie zareagowałam. Ale w tamtych czasach molestował kto chciał, jak chciał, kogo chciał i nikt nie robił z tego problemu, bo dzieci uczono obezwłądniającego szacunku dla starszych. Kiedy poskarżyłam się matce, po prostu mi nie uwierzyła.

 

Mimo wszystko nie straciłam entuzjazmu do tematów seksualnych i z kolejnymi chłopakami przećwiczyłam chyba wszystkie dziwne sztuczki ze „Sztuki kochania”. Do dzisiaj jestem pełna zdziwienia, że przy takich dzikich akrobacjach, nawet parę orgazmów zaliczyłam.

 

Potem był seks małżeński. Uff! Znów mi ciężko, bo chętnie bym zapomniała o tym, jak sympatyczny z początku facet, zmieniał się w promilowego potwora i gwałcił mnie w majestacie prawa. Tylko z miłości do dzieci zdobyłam się na rozwód, zamiast spłynąć Wisłą do Bałtyku. Rodzice mnie nie wspierali, uważali że nie powinnam tego robić dzieciom, tylko się dla nich poświęcić.

 

A potem miałam wrażenie, że zacięła się płyta i do znudzenia powtarza się ten sam wątek: najpierw wielka namiętność, oczekiwanie na trzęsienie ziemi, rosnące rozczarowanie i wzajemne pretensje. I tak „pięćdziesiąt lat minęło, jak jeden dzień…”

 

Zrozumiałam, że dalej tak nie mogę.

Poszłam nie tyle po rozum do głowy, co po wiedzę, do ludzi. Zadziałało!

Przede wszystkim dowiedziałam się mnóstwo o sobie i nauczyłam się, że dobry seks, to samoświadomość plus samoodpowiedzialność. A na naukę nigdy nie jest za późno. Ale nie będę tu truła, napisano przecież tony podręczników i poradników dobrego seksu.

 

W tych poradnikach, czy podręcznikach zastanowiło mnie jedno, a mianowicie podejście do seksualności osób starszych, upchniętej zwykle wstydliwie na samym końcu.

I to w czasach, kiedy społeczeństwo starzeje nam się na potęgę. Dziwne. Tak jakby po pięćdziesiątce nasza energia seksualna obumierała, czy też przekierowywała się np. na radosne sprzątanie domu, czy orgiastyczne uprawianie ogródka.

 

Słyszałam, że w przeciętnych rodzinach są dwa kryzysy związane z seksem. Pierwszy, kiedy rodzice dowiadują się, że ich dzieci już TO robią. Drugi – kiedy do dzieci dociera, że ich rodzice jeszcze TO robią.

 

Widać do autorów i wydawców tych arcydzieł o seksie nie dotarło póki co, że ich rodzice są nadal dorośli i wolno im prowadzić radosną aktywność w tym zakresie. A może są jeszcze tak młodzi, że nie wiedzą, że po pięćdziesiątce żyje się dalej, często zupełnie normalnie.

Albo są podobnego zdania, jak pewien pan doktor, który zaczął swoje zajęcia z nami na studiach z dziedziny edukacji seksualnej od stwierdzenia: „Bardzo wam panie współczuję, bo po pięćdziesiątce, to możecie już tylko bawić wnuki i czekać na śmierć…”

Ale nie o tym chciałam pisać.

 

Nie dałam sobie wmówić, że wszystkiemu winna menopauza.

Bo nigdy nie czułam się lepiej! Zgadzam się z doktorem Pałaginem, że do worka z napisem „menopauza” wrzucamy bez zastanowienia różne śmieci. Owszem, mogą to być oznaki menopauzy, ale częściej, są to objawy różnych stanów chorobowych, np. nadciśnienia, chorób serca, nowotworu, zapalenia woreczka żółciowego, itp. Bo jedyną stałą oznaką klimakterium, występującą u wszystkich kobiet, jest zatrzymanie miesiączkowania.

 

Nie miałam uderzeń gorąca (może dlatego, że nie rozregulowałam się wcześniej hormonami). Zmiany w błonie śluzowej pochwy? Ależ na widok aktualnego partnera reaguję, jak psy Pawłowa. Moja waginka jest niczym wodospad, przy którym Niagara, jawi się ciurkającym strumyczkiem. Stany depresyjne? A która rozwodząca się kobieta ich nie przeżywała (bo mąż, co prawda upierał się przy telewizorze i ciepłych kapciach, ale dla mnie, sobie poszukał młodszej, pewnie w łóżku mniej wymagającej póki co)?

 

Nie chciałam być króliczkiem, ani Playboya, ani firm farmaceutycznych.

A zauważyłam, że hasło „menopauza” jest lansowane, jako określające ten etap w życiu, kiedy – zdaniem firm farmaceutycznych, lekarzy i mediów – kobieta koniecznie potrzebuje HTZ, musi przyjmować rozmaite suplementy i poddać się wielu badaniom. Przez tę medialną presję słowo „menopauza” kojarzy nam się z początkiem starości, emeryturą i okresem, kiedy z pewnością będziemy potrzebować pomocy. A spróbuj się temu oprzeć, to zobaczysz, co cię spotka! Szkoda, że tak wielu lekarzy ulega tej presji, nie słuchają pacjentek, działają rutynowo.

 

Idąc do ginekologa, tapetowałam sobie na czole, że nie wolno mi brać hormonów. Kiedyś po pierwszej dawce leków straciłam przytomność, a moja macica dostała ataku szaleństwa. Próbowano mnie wtedy pozbawić kobiecych urządzeń. Posłuchałam siebie, nie dałam się okaleczyć. Leczyłam rany psychiczne, a te fizyczne same się uspokajały. Na taką drogę skierował mnie terapeuta, który zapytał, czemu nie lubię w sobie kobiety. Wszystkim, które mają wątpliwości, co do wpływu psychiki na nasze fizyczne zdrowie, polecam cudną książkę dr Christine Northrup „Ciało kobiety, mądrość kobiety”.

 

Moje piersi od wielu lat są pod obserwacją onkologa, więc i tu stawka jest niebagatelna. Syntetycznym estrogenom powiedziałam zdecydowane: nie! Bo raki nigdy nie były moimi ulubionymi zwierzątkami. Niedawno któraś z ginekolożek dała mi globulki, z powodu atrofii błony śluzowej pochwy, którą jakoby w USG wykryła. Już po pierwszej poczułam się fatalnie, ale dopiero po drugiej zajrzałam do ulotki. Oczywiście HTZ! Inna lekarka, najpierw gratulowała owulujących jeszcze jajników, by za chwilę postraszyć, że to być może ostatnia chwila żeby zacząć hormonalną terapię zastępczą. Ale po co? Nie skarżyłam się na żadne problemy!

 

Nie dałam się zwariować. Wsłuchiwałam się w siebie, choć czasami, przy takiej zmasowanej presji z zewnątrz, trudno mi było zaufać własnemu ciału i intuicji.

 

A studia edukacyjne i tantryczne warsztaty nauczyły mnie, że bycia kobietą seksualną, szczęśliwą, spełnioną mogę się nauczyć od innych kobietDostałam od nich coś, czego nie dały mi kobiety z mojej rodziny – zaufanie do siebie.

 

To nie znaczy, że nie lubię w łóżku mężczyzn. Uwielbiam mężczyzn (ze szczególnym uwzględnieniem aktualnego partnera) i nawet przykre doświadczenia z niektórymi z nich nie zniechęciły mnie do seksu. Jednak nie było mi dobrze, dopóki nie wzięłam za siebie pełnej odpowiedzialności, nie zrozumiałam czego w łóżku mi potrzeba, a czego nie zniosę, dopóki nie nauczyłam się artykułować swoich potrzeb i nie zaczęłam domagać się respektowania moich granic.

Uzupełniłam swoją seksualną edukację, dałam sobie prawo dokonywania świadomych wyborów i …cieszę się życiem!

 

I wiem już, że na szczęśliwy seks nigdy nie jest za późno, a babcie… no cóż, oprócz czytania bajek i robienia pysznych obiadków, mogą dać wnuczkom coś o wiele ważniejszego – prawo do niestarzejącego się szczęścia i pełnego życia od początku, aż po kres.

 

Z życzeniami cudownego seksu aż po kres

 

Kura Domowa link do tekstu: http://seksualnosc-kobiet.pl/tozsamosci/menopauza_relacja_intymna_kury_domowej

Meno – furia, czy to jest koniec życia kobiety?

Dopiero teraz baczniej się sobie przyglądam w lustrze, gdyż przez całe zabiegane życie tylko szybki makijaż i w drogę pędzić przez życie. Lubię patrzeć na siebie właśnie teraz i nie szkodzi, że mam o wiele więcej lat. Lubię patrzeć na siebie taką spokojną i nie szkodzi, że tych zmarszczek przybywa, skoro jest taka kolej rzeczy. Widzę w lustrze osobę, która wiele przeżyła w swoim życiu, ale mimo to, żyje nadal i cieszy się, że żyje.

Ludzi w moim wieku powinna cechować mądrość życiowa, taka, aby tłumaczyć młodym, by żyli zgodnie z prawami ludzkimi. Aby mieli na uwadze prawość i szczerość wobec innych ludzi, wobec swojej rodziny. Ludzie starsi powinni być dla młodych – drogowskazem, który kieruje ich na ścieżkę prawdy i ludzkich ideałów.

Jakże często spotyka się ludzi starszych, nadąsanych i wiecznie niezadowolonych. Takich starych zgredów, których przeżyte lata niczego nie nauczyły. Młodzi mówią, że wapno jest na drucie, kiedy matka zgorzkniała dzwoni do swojego dziecka i mędzi mu farmazony, bo wydaje jej się, że to ona ma patent na wszystko. Kiedy dzwoni matka inteligentna, to nikt jej nie nazwie wapnem, a będzie się cieszył, że może ze swoją staruszką, czy kochanym staruszkiem chwilę pogadać i sprawia mu to przyjemność.

Jest wiele określeń na ludzi w moim wieku, ale jak się zachowujemy, tak jesteśmy postrzegani, a więc nie wiem od czego to zależy, że niektórzy ludzie starsi tak szybko gorzknieją i robią się nie do zniesienia, kiedy inni roztaczają nad sobą tęczową aurę i zarażają innych uśmiechem i pogodą ducha.

W mediach często widzi się ludzi starszych, których telewizje zapraszają, aby opowiedzieli o tym, na czym się najlepiej znają, a więc niedawno widziałam na ekranie Annę Dymną, aktorkę i wielką społeczniczkę. Pani Ania nabrała kilogramów, a wiąż jest piękną kobietą. Potrafi tak wspaniale zarażać ludzi do pomocy dzieciom upośledzonym, a jednocześnie opowiada o poezji i prozie i wciąż się rozwija. Podaję taki jednostkowy przykład, kiedy starsze lata wpływają na człowieka mobilizująco, a nie destrukcyjnie.

Taki pan Jan Pietrzak, ikona kabaretu z czasów PRL-u. Wszyscy starsi pamiętają jak śpiewał, aby Polska była Polską i tą piosenką porywał tłumy. Co się z nim stało na stare lata, to strach go teraz słuchać i oglądać. Tak samo przedstawia się osoba kabareciarza Rywińskiego, którego już nie widać za jego ogromnej brody, bo tak się zapuścił i ta sama sytuacja, co z Pietrzakiem. Kto by pomyślał, że kiedyś nas bawili, a teraz tylko drażnią i budzą niesmak.

Każdy ma prawo do krytyki, ale uważam, że powinno się wyrażać swoje myśli w sposób kulturalny, zgodnie z kanonami dyskusji, a ile razy słyszy się i czyta, jak ludzie starsi idą na noże, tylko ja się pytam, po co? Została do przeżycia końcówka danych nam lat i już prawie śmierć w oczy zagląda w postaci różnistych chorób, a mimo to niektórzy szarpią się i obrażają innych ludzi, którzy inaczej postrzegają rzeczywistość i potrafią trzymać nerwy na wodzy, bo nie uchodzi, aby cały czas pluć jadem i twierdzić, że to tylko pada deszcz.

Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że ktoś inny od tego jadu się uchyla i wciąż wyciera, ale dojdzie kiedyś do takiej granicy, że też będzie musiał uruchomić gruczoły jadowe, czasami wbrew sobie i swoim poglądom, ale jak mus to mus.

Nie jestem w stanie pojąć tych trolli, którzy mnie codziennie obrażają i ja mam nadzieję, że znajdzie się na nich sposób i odpokutują swoją nieziemską głupotę. Ja nie mam pojęcia, jak te babinki patrzą na siebie w lustrze. Przecież to musi być straszny widok, takiej zmarszczonej i zaciętej twarzy, wykrzywionej przez ten jad, tak bardzo pielęgnowany i podkarmiany. Przecież od tego jadu, musi mieć w gębie tylko samą gorycz, że nawet zjedzony kawałek czekolady ma gorzki smak.Podobno Ukraińcy byli tacy zacięci, kiedy mordowali Polaków!

Ale ja nie o tym, bo wracając do mojej osoby, to stwierdzam z pełną odpowiedzialnością, że życie po menopauzie jest całkiem spoko, a oto przykład najważniejszy – już nigdy nie zajdę w ciążę i ten tego jest zupełnie bezpieczne. Po drugie, nie muszę prawie nic i choć chcę, to robię kiedy mam na to ochotę. Po trzecie, wciąż jesteśmy razem, mądrzejsi i bardziej spokojni. Po trzecie, moje dzieci żyją szczęśliwie w swoich rodzinach i jeśli potrzebują mojej rady, to ją otrzymują. Naprawdę ta meno – furia jest przereklamowana, bo ja widzę w niej same pozytywy. Kiedy wkraczałam w meno – furię, owszem były te zlewne poty, ale dawałam sobie z tym radę, bez tych wszystkich pigułek i plasterków, bardzo groźnych dla zdrowia, bo wystarczyło przeczytać ulotkę, aby wywalić to do kosza.

Meno – furia nie zrobiła ze mnie jędzy, a wręcz odwrotnie. Stałam się bardziej opanowana i najpierw myślę, a potem robię. Kobieta w meno – furii ma szereg dolegliwości i kłopotów ze zdrowiem, ale to od niej zależy, czy się pogodzi z tą granicą, wkraczającą w starość. Niektórzy myślą, że kobieta po meno – furii, to już tylko niańczenie wnuków i pomoc swoim dzieciom. Jest to błędne rozumowane, bo wiele kobiet dopiero po meno – furii realizuje swoje marzenia, na które czasu nie było w zaganianym życiu, a więc pochwała dla meno – furii, bo ja widzę w niej same pozytywy.

No to się napisałam, a teraz zjem sobie bobiku. 😀