Archiwa tagu: depresja

Szamanka od depresji!

Beata Pawlikowska – podróżniczka i była żona Cejrowskiego uważa się za specjalistkę od leczenia depresji.

Sama mówi, że na depresję chorowała i wie jak sobie z nią poradzić – bez leków!

Ja przypuszczam, że jej depresja powstała właśnie ze względu na bycie z Cejrowskim, który jak wiemy w stosunkach międzyludzkich do łatwych nie należy i kto wie, co tam się w tym związku działo!

Kiedy się rozstali Pawlikowska ozdrowiała, a teraz radzi innym – chorym i cierpiącym, aby nie korzystali z usług lekarzy i nie brali leków, a czerpali siłę ze słońca, wiatru i dostrzeżenie piękna tego świata.

Podobno nagrała filmik ze swoimi radami i oto naraziła się pewnej pani doktor – psychiatry, która pociągnie Pawlikowską do sądu!

Pozew trafi do sądu za szerzenie fejków w tak bardzo poważnej sprawie jaką jest depresja.

Nikt sam z depresji się nie wyleczy, gdyż jest to bardzo podstępna choroba duszy i wielu z powodu choroby targa się na swoje życie, bo nie widzi jego sensu.

Na dniach Aleksandra Kwaśniewska napisała w mediach, że jej bliski znajomy popełnił samobójstwo, bo sobie nie poradził, ale wielu leczonych wychodzi z tego, albo trwa dzięki lekom.

Oto przeczytałam takie świadectwo i sama od siebie dodam, że chorowałam na depresję i wiem jak to jest, a jest to męka.

Wiem jedno, że mogę zachorować kolejny raz, bo moja konstrukcja psychiczna jest jak dmuchawiec i każde niepowodzenie, porażka, zranienie mnie zdmuchnie!

Jestem, bo dobrze dobrane zostały leki!

Nie będę się wyżywał i rozpisywał o tym, że jej wystąpienie szkodzi, że cały ten wykład był fatalny, a niedługo najprawdopodobniej ze swoich słów będzie tłumaczyć się w sądzie. Opiszę, jak wyglądałby proces mojego zdrowienia, gdybym zamiast zgłosić się do lekarza, korzystał z zaleceń podróżniczki.

Tak bym skończył, gdybym posłuchał rad Pawlikowskiej

Chodzę na terapię od 16. roku życia, a pierwszy raz u psychiatry byłem chwilę po 18. urodzinach. To stosunkowo niedawno, ale trend dbania o emocje i psychikę dopiero zaczyna być popularyzowany.

Jeszcze kilka lat temu argumenty „a czym niby jesteś zmęczony”, „idź, pobiegaj”, „weź się w garść” były na porządku dziennym. Do psychiatry chodził „wariat”, a szpital psychiatryczny kojarzył się z horrorami i ludźmi przypiętymi pasami do łóżek.

Terapia jest piekielnie trudna i boli, kosztuje wiele łez, ale ostatecznie daje oczyszczenie. Siłę do wstania z łóżka, rozwijania pasji i zainteresowań oraz poczucie bycia zdrowym.

Wiele razy myślałem o tym, żeby dać sobie spokój. Raz przez rok nie pokazywałem się u psychiatry. Uciekłem, bo się bałem, bo miałem dość. Wiem, że inne osoby też uciekają lub w ogóle boją się wykonać pierwszego kroku.

Bo łatwiej od konfrontacji z bólem czy traumami jest uciec w „doświadczanie piękna świata”, tarota, horoskopy, wiarę w bliżej nieokreśloną energię, kamyczki i kadzidełka. Wróćmy więc do tego nastoletniego, chorującego na depresję chłopaka i wyobraźmy sobie, że właśnie wysłuchał Beaty Pawlikowskiej.

Wolę nie mieć orgazmu, niż umrzeć

Zacznijmy od tego, że nie istnieje coś takiego, jak „leczenie depresji samemu”. Bo niby jak miałbym to leczyć bez żadnej wiedzy naukowej, psychologicznej czy terapeutycznej? Jestem nastolatkiem, który nie ma siły pójść do szkoły. Jak więc dostrzec „piękno świata”?

Po leki nie idę, do psychiatry się nie zgłaszam. Dlaczego? Bo nie chcę przytyć, bo leki zmienią mi mózg, będę sterowany przez jakąś tabletkę. W ogóle to tylko pogorszy sytuację.

W rzeczywistości mijają miesiące, a choroba postępuje. Unikam nie tylko szkoły, ale też nie jestem w stanie wyjść z domu, umyć się, przygotować sobie posiłku, a co dopiero go zjeść. Wchodzę w dorosłość, funkcjonując w stanie ciągłego paraliżu.

Po kolejnych miesiącach staję się nie do zniesienia. Zaczynam się izolować. Tracę wszystkich znajomych i bliskich. Nie wstaję z łóżka. Dochodzi bezsenność lub właśnie spanie całymi dniami.

Mój organizm dosłownie zaczyna się wyłączać. Niedługo później pojawiają się pierwsze myśli, że nie chciałbym już żyć. Zamiast pójść po pomoc, wciąż czekam na „piękno świata”.

Depresja to nie jesienna chandra. To nie gorsze samopoczucie. To choroba śmiertelna, która stopniowo uniemożliwia funkcjonowanie. Nieleczona może prowadzić w ostateczności do odebrania sobie życia.

Ile lat zajęłoby mi dojście do ostatniego etapu choroby, gdybym słuchał rad Pawlikowskiej? Rok, dwa lata, a może sześć miesięcy? Nie wiem, bo na szczęście poszedłem po pomoc.

Co najgorsze, depresja lub stany depresyjne bardzo często łączą się z innymi zaburzeniami. To swego rodzaju choroba-korzeń. Diagnozuje się ją u osób z zaburzeniami lękowymi, dwubiegunówką, zaburzeniami odżywiania, osobowości, czy też z uzależnieniami.

Pawlikowska albo świadomie manipuluje, albo nie rozumie, o czym mówi

„Jako dziennikarz z biegłą znajomością angielskiego mam dostęp do najnowszych badań naukowych” – tłumaczyła się Pawlikowska. Ja biegle angielskim nie władam, ale na szczęście z ekspertem-psychiatrą czy terapeutą można porozmawiać po polsku.

Najbardziej w terapii czy kontakcie z psychiatrą bałem się, że decyzje zapadną bez konsultacji ze mną. Kiedy przychodzisz z wirusem czy zakażeniem do lekarza, po prostu przyjmujesz leczenie. Nie wybierasz sobie antybiotyków czy innych medykamentów.

W przypadku zdrowia psychicznego można, a wręcz powinno się rozmawiać o swoich obawach. Dzięki temu ustalicie, jak będzie wyglądał proces wychodzenia z choroby. Nikt nie wciśnie ci tabletek na siłę ani nie zacznie natarczywie grzebać w twoim dzieciństwie.

To nie jest tak, że mamy jeden antydepresant, zmieniający ci mózg, hamujący orgazm, wywołujący otyłość, a przy okazji zwiększający depresję. Jest cała masa różnych leków, których cel jest bardzo konkretny – wyleczyć lub wesprzeć proces leczenia i umożliwić normalne funkcjonowanie w społeczeństwie.

Leki można dostosować i zmieniać tak, by zapewnić pacjentowi, jak największy komfort w procesie leczenia. One nie zmieniają mózgu. Nie wyrośnie nam trzecia ręka, druga głowa, czy kolejny palec. Nie zaczniemy chodzić jak zombie, sterowani przez substancję zawartą w tabletce.

Leki mają niwelować poczucie lęku, działać uspokajająco lub aktywizująco. Ja biorę antydepresanty i dzięki nim mój nastrój jest stabilny, mogę spokojnie mówić o moich emocjach na terapii, analizować, jak mogę sobie pomóc.

To nie jest tak, że Pawlikowska wyciągnęła z rękawa ultra nowoczesne ustalenia zza granicy, a psychiatrzy i psychologowie siedzą i bazują na wiedzy z ubiegłego wieku. Lekarze i specjaliści cały czas aktualizują swoją wiedzę. Jeżdżą na konferencje naukowe, wykłady, otrzymują coraz to nowsze wyniki badań. Proszę, zaufajcie ekspertom”

https://natemat.pl/462955,rady-pawlikowskiej-na-depresje-tak-bym-skonczyl-gdybym-ich-posluchal

Depresja!

23 lutego każdego roku obchodzimy Dzień Walki z Depresją!

Zastanawiam się jakiej walki, skoro nie ma miejsc w szpitalach dla dzieci i dla dorosłych, a także w tym kraju brakuje specjalistów.

Na świecie ponoć choruje na depresję 35 milionów ludzi i jest to wielki problem, który się tylko powiększa.

Weźmy na tapetę dzieci i młodzież, kiedy przez ostatnie dwa lata były pozamykane w domach z powodu pandemii!

Odizolowane, samotne, bez kontaktu z rówieśnikami w towarzystwie komputerów.

Nie ma szpitali i to znowu społeczeństwo się zrzuca na szpital psychiatryczny, co jest organizowane przez Fundację TVN, a jest to kropla w morzu potrzeb.

Pieniądze są, ale na kurwizję i to co roku w wysokości 2 miliardów, by ludziom wytrzepać mózgi, bo idą kolejne wybory!

Doskonale pamiętam zrzutki na Telefon Zaufania dla dzieci, bo to nie jest kraj opiekuńczy, a opresyjny.

Jest to rząd, który ma w dupie narodzone dzieci i kiedy się narodzą pozostają bez opieki, a często rodzice nie wiedzą, co się z ich dzieckiem dzieje.

Zastraszająco rośnie liczba samobójstw wśród dzieci i młodzieży i Rzecznik Praw Dziecka milczy jak kamień!

Nie wiadomo dokładnie dlaczego depresja nie dotyka danego osobnika, a potrafi rozłożyć na łopatki innego.

Nie wiadomo od czego to zależy, bo może od danych cech osobowych, że jeden jest silny i daje radę, a drugi wrażliwy, poraniony, nie dający sobie z życiem rady.

Nagle coś zaczyna się dziać, że nie chce się po prostu żyć i chciałoby się uciec jak najdalej od wszystkiego i żeby wszyscy dali mu spokój!

Aby nie pytali, nie mówili weź się w garść, nie śmiali się i aby nie lekceważyli!

Kiedyś takie stany były nazywane melancholią, a i leków na to nie było!

XX wiek przyniósł przełom, że mamy na rynku antydepresanty, które dobrze dobrane pozwalają jakoś funkcjonować, a także psychoterapia i trzeba się chwytać każdego sposobu.

Nie wolno rezygnować z pomocy i trzeba stukać do każdych drzwi, bo mamy tylko jedno życie.

Oto telefony, gdzie trzeba dzwonić – ratować się:

Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży tel. 116 111

Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka tel. 800 12 12 12

Telefon Zaufania tel. (22) 621 35 37

Telefon Interwencyjny tel. 600 070 717

Antydepresyjny Telefon Forum Przeciw Depresji tel. 22 594 91 00

Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym tel. 116 123

ITAKA- centrum wsparcia dla osób w stanie kryzysu psychicznego tel. 800 70 2222

ITAKA – Antydepresyjny telefon zaufania tel. 22 484 88 01

Ośrodek Interwencji Kryzysowej – pomoc psychiatryczno-pedagogiczna tel. 22 855 44 32

Ośrodek Interwencji Kryzysowej tel. 22 837 55 59

Ośrodek Interwencji Kryzysowej – poradnia ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie tel. 22 845 12 12 lub 667 833 400

Może być komiksem przedstawiającym tekst

Pytasz mnie, co u mnie?

P1040685

Na pierwszym zdjęciu pokazuję, że mam pisowską pogodę za oknem i nie ma się co dziwić, ale przygnębia.

Na drugiej grafice pokazuję jak ja się czuję w tej pisowskiej rzeczywistości.

Niby wszystko w porządku w domu i w małżeństwie, a jednak dopadł mnie ogromy smutek, bo nic nie jest w porządku w Polsce!

Może, aby oderwać się od tego wszystkiego, to wystarczyłoby się odłączyć od mediów całkowicie i nie oglądać mediów – żadnych i nie włączać komputera!

Wyłączyć się na ileś miesięcy, a może nawet lat i nie być świadkiem, co oni w tej Polsce odpierdzielają.

Tylko jak to zrobić – oto jest pytanie?

Doszłam do wniosku i oskarżam za dzisiejszy stan Polski – Tuska i jego ekipę.

Dlaczego?

Pod koniec swoich rządów w 2015 roku całkowicie sobie olali Polskę i zjadła ich arogancja władzy.

Nigdy nie myśleli, że tę władzę stracą i do końca byli pewni, że ich Naród nie zawiedzie, bo dalej będzie chciał z nimi iść ku słońcu i będzie po dobrej stronie mocy!

I na scenę polityczną z całą siłą wszedł Kaczyński ze swoim sztandarowym pomysłem 500+ i Polska przepadła!

Polakom żyjącym z socjalu PiS nie przeszkadza, że w ciągu 6 lat ta banda dla Polski nic dobrego nie zrobiła, a wręcz przeciwnie.

  • nie ma autostrad
  • nie ma mostów, żłobków, przedszkoli i szkół, a także szpitali
  • nie ma koni w Janowie
  • nie ma zalesień nowych
  • nie ma lekarzy i nauczycieli
  • nie ma promów
  • nie ma samochodów elektrycznych
  • nie ma nowego zbrojenia dla wojska
  • nie ma okrętów żadnych

I tak można wymieniać bez końca, że to państwo nie działa, ale za to jest:

  • inflacja i drożyzna, a także banda złodziei w rządzie i naciągaczy jak Mejza!
  • jest uśmiech do faszystów i kolacja ze skrają prawicą w Europie
  • jest kłótnia ze wszystkimi i negowanie naszej przynależności do Unii Europejskiej
  • jest straszenie Polaków imigrantami i budowanie narracji grozy
  • jest morderstwo na kobietach w szpitalach noszących w łonach chore dzieci
  • jest klauzula sumienia zabijająca kobiety
  • jest odmowa funduszy z UE za brak praworządności i zabijanie samorządów
  • jest szykanowanie sędziów i prokuratorów i tak można wymieniać bez końca
  • mamy do płacenia ogromne kary za Turów i niepraworządność.

Naprawdę trudno jest zrozumieć, że Polacy wybaczają Kaczyńskiemu każdą podłość i każde draństwo, a także nie przeszkadza im pieprznęty „prezydent”, „premier” i cała ta plejada złodziei!

Patrząc na to wszystko dochodzę do wniosku, że gdybym była młodsza, gdybym była, to w obecnej politycznej sytuacji dała bym stąd dyla!

Marku z Ekwadoru jak ja Ci zazdroszczę Twojej decyzji w odpowiednim czasie.

Każdego poranka z Mężem jemy śniadanie w moim pokoju komputerowym z mediami w tle!

Pewnego razu Mąż do mnie, że mam mu nic nie mówić o PiS-e , bo brakuje mu już na to zdrowia.

Idzie do siebie i włącza kabarety, aby nie tracić zdrowia.

Każdego poranka od dwóch lat atakują nas liczby umarłych na COVID, a te łamagi w rządzie mają tych umarlaków w dupie!

Kaczyński ani razu nie zachęcał Polaków do szczepień, bo ma w tyle kto umrze, a kto przeżyje, a najwyżej przed wyborami znowu sypnie kasą żyjącym, choć budżet jest pusty, ale durnie uwierzą!

Kaczyński jest mordercą własnego Narodu i zrobi wszystko, aby władzę utrzymać nawet po trupach, a w razie czego wystawi przeciw nam wojsko i każe strzelać.

Zawsze piszę, że stać go do wielkiej podłości i nie cofnie się nawet przed tym, aby nam zamknąć Internet jak w Korei Północnej, Turcji i Rosji!

Wszystko ma być w tym kraju narodowe i Internet także taki będzie, bo skoro nie przyznali im systemu szpiegującego „Pegaus”, to odizolują nas od światowych informacji i zrobią z nami, co sobie zechcą!

Nie wierzycie?

To się przekonacie, że niedługo nie będziemy się spotykać na blogach, bo też nam buzie zasznurują!

Kobiety, które kochają za bardzo!

Bardzo lubię muzykę i dawne piosenki, które przypominają mi moją młodość.

Dzisiaj obejrzałam program muzyczny pt. „Szansa na sukces” – tak, tak w telewizji Kurskiego.

Ten program pojawił się w 1993 roku, a potem zniknął z anteny!

Oglądam go z sentymentem i dzisiaj w powtórce były prezentowane piosenki zespołu „Dwa plus Jeden” – starsi z pewnością pamiętają, a młodsi wracają do nich na YT!

Kariera zespołu była zawrotna i szybko zdobyli popularność i nagrody w Opolu, Sopocie, a także w innych krajach, do których byli zapraszani.

W jury „Szansy na sukces” nie było Elżbiety Dmoch, gdyż wiele lat temu wycofała się zupełnie z estrady, po śmierci swojego męża Janusza Kruka, a wyglądało to mniej więcej tak:

  • Elżbieta Dmoch i Janusz Kruk to jedna z najpopularniejszych par lat 70. On zostawił dla niej żonę i dziecko, ona – z miłości do niego zapomniała o bożym świecie
  • Po latach wspólnego życia Kruk zostawił Dmoch dla innej kobiety. Ona jednak wciąż wierzyła, że odzyska męża. By wciąż być blisko niego, zgodziła się na przyjaźń
  • Śmierć założyciela 2 plus 1 doprowadziła artystkę na skraj załamania nerwowego. Straciła mieszkanie, odcięła się od świata i samotnie zamieszkała w chacie bez podłogi, prądu i bieżącej wody
  • „Zdarza się, że ludzie ją rozpoznają, bo choć mocno się zmieniła, nadal ma w sobie coś z dawnej siebie” – wyznał znajomy Elżbiety Dmoch
  • Obecne losy piosenkarki co jakiś czas rozpalają ciekawość wśród dziennikarzy. Niedawno do sieci trafiły zdjęcia, które paparazzi zrobił jej, gdy robiła zakupy w sklepie

Kiedy Kruk jej oznajmił, że odchodzi do innej kobiety – Dmoch, ta śliczna, długonoga z błyskiem w oku podobno trafiła do zakładu psychiatrycznego.

Kiedy w bardzo młodym wieku odszedł z tego świata, to załamała się kompletnie.

Udzieliła tylko mediom jednego wywiadu, iż straciła serce do muzyki i nigdy więcej nie wróci do niej!

Wycofała się więc ze świata publicznego i stała się samotnicą bez pieniędzy.

Jedna miłość w jej życiu, a tak to jej życie pogmatwała i zrujnowała cały artystyczny dorobek.

Jedna miłość, po której nigdy się nie podniosła i wybrała życie w cieniu!

Można to nazwać tak, że tak kończą opuszczone kobiety przez ukochanego faceta, które po prostu kochają za bardzo!

Depresja i załamanie nerwowe zrobiło z niej kobietę bardzo samotną, bo mama jej też odeszła, a więc została całkiem sama.

Nie chce od nikogo pomocy, a przekazy z pomocą dla niej od przyjaciół po prostu darła, gdyż nie chciała i nie chce żadnej pomocy.

Nie widzą jej sąsiadki i rzadko opuszcza swój dom, a dni spędza podobno tak, że wciąż patrzy na zdjęcie z jej ukochanym.

Jakie to smutne jest, ale gdyby była silniejsza, to wydobyłaby się z latami pielęgnowanej żałoby.

Może by założyła drugą rodzinę – urodziła dzieci?

Widocznie nie jest silna i poddała się całkowicie, a ma dopiero 67 lat!

Więcej można przeczytać tutaj:

https://kultura.onet.pl/muzyka/gatunki/pop/2-plus-1-historia-zespolu-elzbieta-dmoch-i-janusz-kruk/63nzxpq

Moją ulubioną piosenką jest ” Requiem dla samej siebie” (1983) – bardzo smutnej, bo śpiewała o sobie i utraconej miłości i przyjaźni!

Właściwie nic nie stało się, mała śmieszna rzecz
Moje ja, najbliższe mi
Niejasne coś, co w każdym tkwi
Z lat, gdy słowo „przyjaźń” miało jeszcze treść i sens
Kiedy miłość była prostym drgieniem serc

Tamto moje ja w jeden zwykły dzień
Jak najgłupsza rzecz zginęło mi gdzieś
Tamto moje ja w jeden zwykły dzień
Opuściło mnie

Za oknami wciąż na pozór ten sam świat
I tylko mnie troszeczkę mniej
Coś odeszło, coś, co waży mniej niż gram
A jednak się nie stało lżej
Żegnaj, stary cieniu, co poszedłeś spać
Witaj, nowa twarzy nauczona grać

Póki o tym wiem, póki wiedzieć chcę
Niech Ci przyjrzę się, czy dobrze Cię znam
Póki o tym wiem, póki wiedzieć chcę
Niech Ci przyjrzę się, czy dobrze Cię znam

Póki o tym wiem (póki o tym wiem)
Póki wiedzieć chcę (póki wiedzieć chcę)
Niech Ci przyjrzę się (niech Ci przyjrzę się)
Czy dobrze Cię znam

Póki o tym wiem (póki o tym wiem)
Póki wiedzieć chcę (póki wiedzieć chcę)
Niech Ci przyjrzę się (niech Ci przyjrzę się)
Czy dobrze Cię znam

Atak depresji!

Może być zdjęciem przedstawiającym drzewo, zbiornik wodny i przyroda

Prawdy i mity o depresji - Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. - Psycholog i Coach - Anna Kamyszek-Cieślarczyk

Dzisiaj przypada dzień walki z depresją!

O swojej depresji na blogu już pisałam, a więc nie będę się powtarzała, ale bywało bardzo ciężko!

Moje wpisy na ten temat można znaleźć pod tagiem – depresja!

Napiszę tylko, że jakieś 20 lat temu wstałam rano z łóżka i nie chciało mi się żyć – ot tak po prostu zwaliło mnie z nóg, bo straciłam chęć do życia!

Była brzydka jesień, kiedy na ziemi leżały mokre liście, bo padał deszcz.

Wzięłam całe opakowanie psychotropów i postanowiłam ze sobą skończyć!

Poszłam nad jezioro i zaczęłam szurać nogami po tych butwiejących liściach i umyśliłam sobie, że usiądę na kładkę i kiedy stracę przytomność, to wpadnę do wody i się utopię – tak po prostu!

Jednak dostałam jakiś znak z góry, że przecież dzieci moje nigdy mi tego nie wybaczą, a więc resztkami sił zeszłam z tej kładki i wpadłam do wody – na samym brzegu!

Taką nieprzytomną i ubrudzoną w błocie znalazł mnie mężczyzna, który szedł do pracy i wezwał karetkę pogotowia w ostatnich chwilach!

Nie wiem, co się ze mną działo w szpitalu, bo kompletnie tego nie pamiętam, ale dochodzenie do siebie było długie i burzliwe, bo byłam wściekła, że żyję!

Depresja mnie kocha i jeśli tylko spotkała mnie w życiu przykrość, to od razu wpadam w te stany i tak było kilka razy w moim życiu!

Codziennie się budzę i modlę po swojemu, aby mnie nie dopadła i na końcówce życia – dała mi święty spokój!, ale nie daje, bo ostatni rzut depresji miałam rok temu, chociaż nikomu o tym nie powiedziałam.

Mamy pandemię i ludzie siedzą w domach tak młodzi, jak i starsi i czytam, że depresja dopada wszystkich skłonnych – ze zdwojoną siłą!

Rośnie liczba samobójstw, bo właśnie ludzie tracą z różnych względów chęć do życia, a statystyki tego zjawiska można poszukać sobie w sieci!

Codziennie na świecie z powodu depresji umiera 3800 osób!

https://forumprzeciwdepresji.pl/depresja/samobojstwo

Zawsze się bałam, aby w genach nie przekazać nikomu w rodzinie moich skłonności do depresji i jak na razie wszystko jest dobrze!

Każdy, który zaczyna się gorzej czuć i traci chęć do życia, bo nie potrafi sobie poradzić musi znaleźć pomoc u lekarza!

Każdy powinien szukać pomocy, a także musi mieć wsparcie bliskich, którzy problem rozumieją i nie gadają w kółko – weź się w garść!

Ludzie chorzy muszą wiedzieć, że medycyna w sprawie depresji idzie do przodu i leki nowej generacji są coraz lepsze!

Czytam czasami bloga „Matka jest tylko jedna”, którą uważałam za silną, mądrą babeczkę, wychowującą dwóch wspaniałych synów i nagle dziś upubliczniła swoje świadectwo, co oznacza, że pod przykrywką silnej, to tylko Ona wie, co przeżywała, a może i przeżywa!

Matka jest tylko jedna

„Wstajesz rano i nie wiesz po co. Mówią: weź się w garść, więc się bierzesz. Robisz dzieciom śniadanie, odwozisz je do szkoły, żartujesz z matkami, dowiadujesz się o sprawdzianie z matmy.
Żyjesz.
Ona zawsze taka wesoła, słyszysz o sobie. A potem w aucie widzisz siebie, jak zjeżdżasz pod te koła ciężarówki i nie wiesz, czy ta myśl cię korci, czy przeraża.
Hahahaha. Tak, znowu jestem w piżamie. To zabawne. Jutro idą do teatru? Jasne, przyniosę kasę na wyjazd.
Pod ciężarówką. Pod ciężarówką.
Wracasz do domu. Dojeżdżasz. Stoisz 5 minut bezmyślnie pod drzwiami i nie czujesz nic. Nie chcesz wejść. Nie chcesz wyjść. Stoisz. Ale tylko chwilę. Chwila całkowitej pustki, przenikająca aż po końcówki palców.
Wchodzisz. Jesz coś. Niewiele. Bo od lat nic nie smakuje. Jesz, bo podobno trzeba żyć, ale ty nie żyjesz, ty się tylko podtrzymujesz.
Pytają cię o plany, marzenia. Masz je. Czy prawdziwe? Nie wiesz. Mówisz, bo wypada. Bo oczekują. Bo jak to bez planu, bez celu. Jak można żyć, nie żyjąc w ogóle.
Chcesz. Czegoś chcesz, a na niczym ci nie zależy. Robisz obiad. Jedziesz po dziecko. Hahahihi przed szkołą, ale jestem zabawna, doprawdy. Powrót do domu, drogą, którą nie jeżdżą ciężarówki. Rozmowa. Pierdu, pierdu. Sprzątanie. Mechanicznie. Lub w ogóle.
Ktoś zadzwonił, dziecko się uderzyło, kolacja zjedzona, łóżko pościelić i spać.
Spać. Nie widzieć, nie patrzeć, nie czuć. Nie czuć, że wszystko boli, że wszystko zniechęca, nie czuć, że się chce czuć, czując tak wiele, że się chce prawdziwie uśmiechać, że chce się płakać, krzyczeć, szarpać i kaleczyć wszystko w sobie.
Nie czuć tego smutku i nie chować łez za uśmiechem. Wziąć się wreszcie w garść. Pobiegać. Napić się dziurawca, to przejdzie. Niech cię Chłop porządnie przerucha, to ci miną muchy w nosie. Bo to wymysły i bzdury, że nic nie czujesz, nie chcesz, że każdy krok kosztuje cię więcej wysiłku niż poród.
Takie wymysły, bo jestem taka zabawna, nic mi nie jest. W dupie się przewróciło od dobrobytu.
Taka jestem zabawna, kiedy widzę siebie pod ciężarówką, to przejdzie.
Taka jestem zabawna żyjąc, nie żyjąc w ogóle, bo mam za mało roboty.
Taka jestem zabawna, kiedy. Kiedy. Kiedy śpię i nie myślę o niczym, a ty sądzisz, że z tobą rozmawiam.
————————
Dziś Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Kto nie przeżył, nie zrozumie. Kto rozumie, ten dotknął tematu za blisko niż chciał. Kto wyśmiewa, temu zazdroszczę, że nigdy tego nie poczuł. I współczuję jego przyjaciołom, którzy być może wstydzą się poprosić o pomoc.
*Tekst powstał rok temu, gdy ta historia była już prawie za mną. Jak myślałam”

Kobieto czerp radość z życia!

Wzięłam wszystko na siebie i jestem zmęczona - mamaklub.pl

Bycie domową pedantką trzeba chyba zaliczyć do nerwicy natręctw.

Kobiety bardzo często zatracają się w codziennym pucowaniu domu i nie potrafią się tego wyzbyć!

Wszystkie przedmioty w domu muszą leżeć na swoim miejscu, a jeśli domownicy je przenoszą w inne – te kobiety działają niemal natychmiast!

Piloty od telewizora muszą leżeć równiutko na ławie, a gazety nie maja prawa być rozłożone na kanapie!

Wciąż biegają z mopem, odkurzaczem, ścierką,  trzepią, myją okna, zmieniają firany i tak codziennie patrzą po domu, co by tu jeszcze i zabierają się po raz trzeci za łazienkę!

Kiedy się tak napracują nie mają po prostu wieczorem chęci na seks, bo były zarobione i głowa je boli!  😀

Oczywiście, że w domu powinien być jako taki porządek i mądre kobiety same sobie wybierają czas na sprzątnięcie domu, ale nie jest to obsesyjne, a raczej racjonalne i zdrowe!

Różne są nerwice natręctw, bo czytałam, że są osoby, które myją włosy trzy razy dziennie, a ręce nawet 50 razy!

Kiedy wychodzą z domu, to często wracają, by sprawdzić, czy przekręciły kluczem  zamek w drzwiach, albo czy zostało wyłączone żelazko, bo same sobie nie wierzą!

Musi być to bardzo uciążliwe i może prowadzić do ciężkiej depresji, którą trzeba leczyć lekami i przy pomocy terapeuty!

Znalazłam w sieci poniższy tekst, który być może komuś pomoże, bo nie można tracić życia na ciągłym sprzątaniu, bo lepiej wziąć książkę i ją przeczytać, albo pójść do kina na wybrany dla siebie film, czy do kosmetyczki i fryzjera!

Jeśli osoba z nerwicą natręctw się opamięta i zmieni swój stosunek do tego, że w domu nie musi być jak w domku dla lalek, to będzie bardziej wolna i szczęśliwa!

💔 Kobieto pamiętaj! Nie pozwól sobie na to, aby Twoje patelnie błyszczały bardziej niż Ty! Nie pozwól sobie na to, aby Twój dom błyszczał bardziej niż Ty!

💔 Sprzątanie domu nie jest najważniejszą sprawą na świecie!

❤️ Od kiedy masz własny dom zaczęłaś spędzać cały czas na sprzątaniu! Chcesz aby wszystko było czyste, poukładane i postawione pod linijkę. Najlepiej co do milimetra! Po co to? Mówisz, że tak musi być – „No bo co by było, gdyby nagle ktoś mnie odwiedził?!”

💔 No to posłuchaj co by było!

Sprzątasz cały dzień, a potem okazuje się, że wszyscy są bardzo zajęci, chodzą, bawią się, cieszą się życiem i nikt Cię niespodziewanie nie odwiedza!

💔 A co, jeśli nawet ktoś nagle się pojawi?

💔 Nic! Zupełnie nic! Nie musisz się nikomu tłumaczyć, że właśnie w tej chwili coś nie leży na miejscu! Więcej! Oni nawet nie wiedzą gdzie jest miejsce tej właśnie rzeczy!

💔 Ludzie nie są zainteresowani tym, co robisz przez cały dzień, ludzi nie interesuje to, że rezygnujesz ze wszystkiego, żeby siedzieć i cały czas sprzątać, segregować i układać wszystko na miejscu! Ludzie chodzą do kina, na spacery i cieszą się życiem.

❤️ Życie jest krótkie – odpocznij, baw się, uśmiechaj się!

❤️ Miej czas aby pobyć z dzieckiem, posłuchać muzyki, poczytać książki, wybrać się na spacer, odwiedzić przyjaciela, ugotować to, co lubisz, wziąć długa kąpiel w wannie, wypić lampkę wina… Jest tyle cudownych pomysłów aby pięknie spędzić czas…

❤️ Pamiętaj! Dzisiejszy dzień się nie powtórzy! Tego czasu już nikt Ci nigdy nie odda! Kiedyś, za kilkanaście lat, ktoś spyta co robiłaś pięknego w życiu… co odpowiesz? Że walczyłeś z kurzem? Że prasowałaś, układałaś i szorowałaś patelnie?

💔 Myślisz, że ludzie będę pamiętali, że miałaś czysto w domu?

❤️ A ja myślę, że będą pamiętali waszą przyjaźń, wspólne spotkania, spacery, zjedzone razem kolacje, wyjścia do kina, przypalone kotlety i pomylone drogi w czasie wyjazdu na ferie i wiele innych, czasami bardzo nieperfekcyjnych, a przez to właśnie perfekcyjnych, cudownych i pełnych radości chwil waszego życia…

💔 Kobieto pamiętaj! Nie pozwól sobie na to, żeby Twoje patelnie błyszczały jaśniej niż Ty…

~ Beata Jasiówka

Obraz może zawierać: co najmniej jedna osoba

Dzień dobrych wieści i złych!

Oglądam serial pt. „The Affarir” i jestem już w sezonie 4, a serial składa się z 5 sezonów i każdy ma po 12 odcinków i chyba miesiąc mi zejdzie!

Serial opowiada o losie dwóch małżeństw – bardzo burzliwych i strasznie wciąga – jak narkotyk!

Kiedy skończyłam sezon 3, zajrzałam na swojego Facebooka i tam czekała na mnie bardzo zaskakująca  wiadomość od przemiłej Pani z mojego miasta!

Jest ona działaczką w naszym mieście i bardzo dużo robi także dla mieszkańców i jej tożsamości nie zdradzę!

Dostałam wiadomość o treści:

„dzień dobry Pani Elu przypadkiem trafiłam na Pani bloga. Bardzo mi się spodobał i myślę nad tym by również pisać bloga. Kiedyś dawno temu zaczęłam ale jakoś nie wyszło, może uda mi się teraz. Pozdrawiam”

Oczywiście podziękowałam i dałam kilka wskazówek jak i gdzie najlepiej bloga pisać!

Na blogu ostatnio sporo piszę o depresji, która ludzkość dopada coraz częściej i już lekarze potrafią ją diagnozować, ale nie zawsze wyleczyć, gdyż depresja – depresji jest nierówna.

Jedni z niej wychodzą, a inni nie i dlatego jest ona zmorą dzisiejszych czasów, bo kiedyś to chyba się nazywało melancholią!

Depresja dopada znienacka i może się pojawić zaraz po obudzeniu, albo w trakcie prowadzenia normalnego życia.

On spada i poraża niczym piorun!

Dopada i zwala z nóg, kiedy na przykład odchodzi z tego świata ktoś nam umiłowany, bliski, kochany, niezastąpiony!

Przyznam się szczerze, że taką osobą dla mnie jest mój Mąż, bez którego nie potrafię żyć, bo tak bardzo go kocham!

Gdyby odszedł przede mną, to było by po mnie, gdyż wiem, że bez niego nie chciałabym dalej żyć!

W moim serialu, który oglądam kobieta o imieniu Alison straciła dziecko, a za chwilę wpadła w głęboką depresję i pół roku spędziła w szpitalu!

Tak się dzieje w wielu przypadkach ze stratą w tle, że ludzie sobie z tą stratą nie radzą!

Dziś przeczytałam wywiad, który niżej wklejam w całości z aktorem filmowym i teatralnym, a także z Senatorem – Jerzym Fedorowiczem!

Wywiad z nim przeprowadzili dziennikarze z TVN24 i jest on szczery do bólu i każde zdanie w tym wywiadzie jest strasznie ważne!

Płakałam czytając, bo depresję przeżyłam i wiem jaki to jest ból duszy, że aż serce wyrywa z klatki piersiowej, a w głowie powstaje jakaś dziwna pustka i czuje się wówczas, że nie chce się dalej żyć i walczyć!

W depresji się nie śpi! Nie chce się jeść, myć, robić zakupy, odwiedzać bliskich, bo wszystko staje się bezsensem i brakuje energii na cokolwiek!

Jest to wegetacja!

Czasami się zastanawiam dlaczego niektórzy popadają w depresję, a inni się z niej śmieją!

Dochodzę do wniosku, że depresja nie dopada ludzi silnych psychiczne, bezwzględnych, materialistów i ludzi dążących do bezwzględnej władzy!

Proszę przeczytajcie ten wywiad, bo warto przeczytać o człowieku, który swoją żonę – moją imienniczkę traktował jak największego przyjaciela w życiu i na całe życie.

Życzę Panu Fedorowiczowi powrotu do sensu życia, choć wiem jakie to jest kurwa trudne!

„- Jak Pan się czuje? – Źle. – Fizycznie? – (cisza) Mnie się nie chce żyć, w ogóle. – Tęskni pan za żoną? – Tęsknię za nią niemiłosiernie.

Gdybyśmy spotkali dziś Jerzego Fedorowicza na ulicy, prawdopodobnie byśmy go nie poznali. Sportowa sylwetka znanego polityka, aktora i reżysera gdzieś zniknęła. Pogodne oczy zapadły się głęboko w oczodołach i tylko szelmowski uśmiech, który w trakcie tej rozmowy pojawił się na twarzy dwa razy, przypomina człowieka sprzed lat. Sprzed śmierci żony – znanej scenografki, Elżbiety Krywszy-Fedorowicz, i tego, co przyszło po niej – choroby. Depresji.

Uprzedzamy Czytelników, że w tej rozmowie raz na jakiś czas padają przekleństwa. Nie „wykropkowaliśmy” ich przy edycji wywiadu, bo to wtrącenia bardzo „fedorowiczowe”. Oddają jego osobowość i w jego ustach brzmią jak przecinki, a nie jak wulgaryzmy. Taka aktorska poetyka.

Arleta Zalewska, Krzysztof Skórzyński (dziennikarze „Faktów” TVN): Piękne zdjęcia. (na ścianie niewielkiej sypialni wiszą zdjęcia zmarłej dwa lata temu Elżbiety Krywszy-Fedorowicz)

Jerzy Fedorowicz: Dzieci mi taki ołtarzyk zrobiły. Ale nie wiem, czy to dobrze.

Bo?

Bo cały czas patrzę na te zdjęcia i nie mogę przestać myśleć.

Ależ pan się zmienił.

Co ja mam wam powiedzieć. Znacie mnie. Jak radość, to na maksa, jak ból… to depresja. Tak, mam depresję – po raz drugi w życiu. Pierwsza dopadła mnie, jak Elunia zachorowała. Miała raka piersi. A moja żona miała najpiękniejsze piersi na świecie. Chorowała sześć długich lat.

Jak pan wtedy z tej depresji wyszedł?

Był moment, że jej się poprawiło, przyszły dobre wyniki, pojechaliśmy na wakacje, to i ja z tego wyszedłem. Byłem szczęśliwy. Najgorsze jest to, że ja wiem, jak się leczyć, a się nie leczę.

Czyli jak? 

Pierwsze, co mówią, to żeby nie myśleć o tym… o niej. Tyle, że te myśli przychodzą nawet w snach.

I co robicie w tych snach?

Jesteśmy razem. Rozmawiamy. Kochamy się. Elunia była wspaniałą kochanką.

Uśmiecha się pan…

Bo cieszę się, że mogę wam o niej opowiedzieć. Zobaczcie tamto zdjęcie. Zrobiłem je już, jak była chora. (zdjęcie wisi na ścianie w salonie. Pani Elżbieta ma na nim przeciwsłoneczne okulary.)

Piękna.

Najpiękniejsza.

Był pan przy żonie do końca?

Tak, byłem przy niej do śmierci. Spałem w tamtych dniach w szpitalu. Pamiętam ten moment jej ostatniego uśmiechu. Uśmiechnęła się do mnie i zgasła. To trwało dwa dni i po prostu zgasła. Na pewno nie cierpiała. I potem wnuczka Tosia zabrała mnie do siebie. Wyjechałem i odpoczywałem. Schodziło ze mnie całe te sześć lat: tych wizyt, tych lekarzy, tego załatwiania. W tamtym czasie koncentrowałem się na wspominaniu i upamiętnianiu Eli.

Często pan chodzi na cmentarz?

Ostatnio właśnie nie. (cisza) Nie mam na to siły, ale wiem, że tam jest wszystko zadbane.

Płacze pan czasem?

Wcale.

Duma nie pozwala?

Nie, nie potrafię. Nie mam siły. Naprawdę nie mam siły, żeby płakać.

Jaka była pana żona?

Silna, bardzo silna. Elunia była bardzo znanym scenografem. Są momenty, gdy scenograf rządzi sceną, krawcowymi, stolarzami… I ona robiła to świetnie. Ale była też trudna. U niej było: raz tak, raz tak. Zawsze stawiała na swoim. Każda kłótnia musiała wyjść na jej. No i ja ustępowałem. Jezu, jak my się kochaliśmy kłócić. (po raz drugi pojawia się uśmiech)

Pan ją poznał, jak miał 18 lat.

Tak, a ona 21. Opowiem wam jedno moje wspomnienie, które wam pokaże, jak bardzo się kochaliśmy i jak bardzo byliśmy dla siebie stworzeni. Podsłuchałem kiedyś rozmowę w towarzystwie, w którym bawiliśmy się na imprezie. Ona rozmawiała z koleżanką i pyta: jak Ty to robisz, żeby się nie kochać ze Staszkiem, jak nie masz ochoty? A tamta mówi: „no normalnie, idę do łazienki i czekam tam tak długo, aż Staszek zaśnie”. A Elka mówi: „to nie na Fedora, bo ten skurwysyn, jak wrócę z łazienki, to się obudzi i jeszcze gorzej będzie” (śmiech). Taka była. Znała mnie i kochała takiego, jakim jestem. A nie byłem święty…

Aktor-amant?

Wiele kobiet się mną interesowało – nie kryję. Elka potrafiła mnie opieprzyć, były awantury, ale potem wybaczała. Sama lubiła imprezować. Tańczyć, bawić się, była królową życia. Fenomenalną kobietą. Wszyscy mi mówili, że ja sobie nie zasłużyłem na taką wspaniałą kobietę.

Jak się w ogóle poznaliście?

Na balu pierwszoroczniaków. Tańczyła, była sama. Ja miałem dziewczynę, ale to już nie miało znaczenia. Pokochałem ją od razu. Mówię wam poważnie, od razu. No ale dupa, bo ona na początku mnie nie chciała. Że jestem gówniarz i smarkacz. Ale miałem charakter i mój upór jej chyba zaimponował.

I się udało.

Pojechaliśmy na wakacje, kupiłem wino i zaczęliśmy się kochać… Była ode mnie trzy lata starsza. I wyobraźcie sobie: jest szaleństwo, jest teatr, są imprezy, podróże, jest wszystko. I nagle poznaję kogoś takiego i idę z nią w całe życie. Do wszystkiego dochodziliśmy razem. Sami.

Był czas, kiedy wyjechaliście z Krakowa.

Bo ona dostała etat w Szczecinie. Dla niej zostawiłem Kraków i teatr. Ona wiedziała, że ma we mnie absolutną gwarancję bezpieczeństwa. Że choćby nie wiem co się działo, to zawsze jestem obok. Zawsze zdążę.

Ciężko się zostawia Kraków dla Szczecina?

Nawet mi, kurwa, nie mówcie. Ja zostawiałem Teatr Stary. Trela, Stuhr… To miało być całe moje życie. A rzuciłem to w sekundę dla Eli i ani przez minutę tej decyzji nie żałowałem.

Ależ pan ją kochał.

Ta nasza miłość była czymś takim, co trudno innym będzie ogarnąć umysłem. Taki to był rodzaj miłości. Był szacunek, namiętność, pasja, coś jak z kosmosu. Ja zawsze miałem dziewczyny, w końcu grałem Romea w „Romeo i Julii”. (śmiech)

(śmiech)

No a kto miał je mieć? Ten który grał, kurwa, aptekarza? Zawsze się mówiło: Fedor to dobre ciacho. I nagle zobaczyłem ją i koniec. Oszalałem. (cisza) Przepraszam, ale jak ja na takie zdjęcie popatrzę, to ja pierniczę…

Na to na ścianie?

Tak. Tu fotografowali nas jako najpiękniejszą parę w Krakowie. I tacy byliśmy. Pragnęliśmy tego samego. Były podróże. Było życie, była młodość i każdy wieczór był taki jak teraz, rozmowy, muzyka, tyle, że była wódka nasza własna i zakąski zrobione przez Elkę. I teraz pomyślcie… przychodzi moment choroby i ja… Ja, kurwa, choć wiem, że nie wolno mi, winię siebie.

Dlaczego siebie?

Że nie nakłoniłem jej wcześniej, żeby poszła na badania. Tym bardziej, że od początku byłem zaangażowany w akcje tak zwanej „różowej wstążki”. Chodziłem tu po rynku z dziewczynami i namawiałem, żeby robić mammografię, żeby się badać. I ja nagle nie dopatrzyłem tego u własnej żony. I teraz jestem w tym domu zupełnie sam.

Kiedy się wie, że się ma depresję?

Macie jeszcze czasem tremę przed wejściem na antenę?

Czasem tak.

No właśnie. Tylko trema w pewnym momencie „puszcza”, a mnie nie puszcza. Ja już za drugim razem wiedziałem, że ten ból tak przechodzi tu, po klatce piersiowej. I wiedziałem, że nie będzie snu.

I nie było?

Nic. Ja nie śpię. Dopiero jak wezmę pastylkę, tylko wtedy zasypiam. Ja mam świadomość, że gdyby nie koronawirus, to mógłbym z tego być może już wyjść. Zamknęliby mnie w szpitalu, zmusili do snu i tabletkami z tego wyprowadzili. A tak, jestem w domu, mam te pigułki, o to te (na stole leżą opakowania z lekarstwami)… które wiem, że mnie niszczą.

W jakim sensie niszczą?

No uzależniają. Bo to jest jak narkotyk. Z tą depresją jest tak, że ja ją czuję fizycznie nawet teraz, w tym momencie. Choć teraz trochę mniej, bo przyjechaliście, możemy sobie pogadać, za co wam dziękuję. Wiecie… Są ludzie, którzy dobrze znoszą samotność, a są też tacy, jak ja.

A kiedy to największe „walnięcie” choroby przyszło?

Niecałe dwa lata po śmierci. Elunia zmarła w maju 2018 roku.

I wtedy był ten moment, kiedy pan się schował?

Jak zaczęła się pandemia, to byłem jeszcze w Warszawie. I były takie obrady Senatu, w których zrobiliśmy 250 poprawek, trwało to do 2.00 w nocy, a ja rano miałem pogrzeb kuzyna. U nas w rodzinie dbamy o takie rzeczy. I jak wracałem stamtąd, to już czułem, że ten ból mnie dopada. Znałem go. A potem doszła bezsenność.

A wcześniej, tuż po śmierci?

Na początku było tak, że nastąpiła ulga, po sześciu latach cierpienia… Dom, szpital, dom, szpital i jak widzisz kogoś, kogo tak bardzo kochasz i nie możesz mu pomóc, i to trwa i trwa, i to zbiera się w tobie, magazynujesz te wszystkie emocje, bóle i takie codzienne wkurwienie…

Jest strach?

Wtedy nie skupiasz się na strachu. Walczysz, działasz. Pamiętajcie, że ja musiałem zbierać też pieniądze na leczenie. I zbierałem, gdzie mogłem. Do tego był Senat, a Ela była ze mnie bardzo dumna, że wcześniej byłem posłem, potem senatorem. No więc ja cały czas byłem w biegu. Wtedy się nie zastanawiasz nad niczym, tylko działasz.

A jak Pan dawał radę godzić pracę w Warszawie, z życiem w Krakowie?

Generalnie udawało się. Musiało się udać. Ja musiałem pracować, bo potrzebowaliśmy pieniędzy na leczenie. Ale jeszcze przed śmiercią raz było tak, że czwartą noc urzędowaliśmy w Senacie – były głosowania, a moja Ela była tutaj na górze, u nas w sypialni. I ona chciała mnie w domu. No i ja uciekłem z jakiegoś głosowania… I jak się rzucił na mnie za tę nieobecność Borsuk (Bogdan Borusewicz – red.), o mój Boże. Mówię mu: chłopie, jak ty do mnie, kurwa, mówisz? Jak ty możesz tak do mnie tak mówić? Czy ty się człowieku możesz opanować. Wejdź w moje życie, człowieku, to zobaczysz, jak wygląda świat. Ja wracałem do żony, która tu umierała!

Ostro.

Kiedyś jeden senator, po śmierci Eluni wyciągnął do mnie rękę z kondolencjami, a ja mówię: odpierdol się. Kondolencje przyjmuję, ale ręki nie podaję.

Dlaczego?

Bo w momencie, kiedy najbardziej potrzebowałem pieniędzy dla Eli, to on głosował za obniżeniem nam pensji o 20 proc., choć błagałem, by tego nie robił. Ale tak chciał Kaczyński. Nikt się nikim w ławie obok nie przejmował. Bywałem więc i taki okropny, wiem o tym. Ale ja czułem się już coraz bardziej zmęczony, a jak już przyszło to…

…depresja?

Tak. To ja już myślę tylko o jednym. Że ja już chcę być z nią. Tam. Po prostu. Jutro pewnie będę o tym rozmawiał z moją psycholożką.

Aktywność polityczna nie pomaga oderwać się od bólu?

Senat?

Tak. 

Gdzie tam. Zresztą ja już nie powinienem startować.

Dlaczego?

To już nie jest czas dla polityków średniego rzędu i starych jak ja.

Proszę nie żartować, pan ma 73 lata, a Donald Trump 74.

Tam polityka wygląda kompletnie inaczej. Oczywiście, moją wiedzę i doświadczenie można by wykorzystać. Ale tu nikt tego nie potrzebuje. Politycy tacy jak ja są już niepotrzebni.

Czuje się pan niepotrzebny?

Tak się czuję, ale też w tym moim upadku została odpowiedzialność. Nas jest 50 i ważny jest każdy głos. Poza tym musicie mi uwierzyć, że wyrosłem w takim domu i w takim otoczeniu, w którym bycie senatorem jest powodem do autentycznej dumy. I to zaufanie ludzi jakoś mnie tam trzyma.

Dawno pana na Wiejskiej nie było.

Przez pandemię. Pracuję zdalnie. Dziś były głosowania, miałem krótkie wystąpienie, dostałem brawa. Ale powiem wam absolutnie szczerze – ja jestem kurwa zmęczony, ja jestem już zmęczony życiem. (cisza)

Myślał pan, żeby zrezygnować z mandatu?

Na mnie głosowali ludzie, wielu z nich znam, tak się nie robi.

Jak dziś wygląda pański dzień?

Chcecie wiedzieć? Na przykład jutro: najpierw muszę znaleźć w sobie siłę, żeby wstać z łóżka. Jak już wstanę to powinienem zjeść śniadanie, ale nie wiem, czy dam radę, rzadko jem. O 12.00 mam spotkanie z psycholożką – świetna, mądra kobieta – która mi pewnie powie, żebym zażywał nie sześć, tylko cztery tabletki. Że muszę zmniejszyć dawkę. No to ja jej powiem, że na razie się nie uda, bo one mnie podtrzymują. Potem mam wolne. I to jest straszne.

Czas wolny?

Nienawidzę być takim staruszkiem, starszym panem… I to jest w ogóle niepedagogiczne, co powiem, ale nie mam ochoty na życie, nie mam ochoty na tę salę senacką, na te korytarze, na te pokoiki.

Kiedyś pan tym żył.

A dziś widzę tę bylejakość polityki. Ten brak szacunku. Tę bezkarność na każdym kroku. A jestem za słaby, żeby coś zmieniać, więc się wkurwiam.

Dla kogo pan dziś żyje, panie senatorze?

Mam wspaniałą, czułą rodzinę. Kochających mnie synów. Wnuki. Jestem z nich bardzo dumny.

Odwiedzają pana?

Oczywiście.

To skąd to uczucie samotności?

Z tego, że ja chcę być z nią. Tak bardzo, że to jest nie do wyrażenia. I nie do zniesienia. Mnie nie cieszy już nic. Wakacje? Te najwspanialsze z Elką mam już za sobą. Teatr? Zagrałem już to, o czym marzyłem. A ja, jak nie idę ogniem do przodu, to cierpię. Zrozumcie… Ja w życiu zrobiłem już tak dużo, żyłem tak intensywnie, ciągle się gdzieś spieszyłem. Dom, teatr, sport, stypendia w Austrii, w Niemczech, Wielkiej Brytanii, USA, grałem w teatrze na Węgrzech. Potem były wybory, jedne, drugie… Był tenis, w którym się spełniałem. Jak ja o tym myślę i próbuję to ogarnąć, to się zaczynam dusić. Bo to wszystko było dzięki Elżuni i dla Elżuni.

Przeraża to pańskie „nie mam siły”.

Bo to ona była jej źródłem.

A myśli pan czasem: Fedor, weź się w garść?

Żeby wróciła siła, to ja musiałbym mieć jakiś cel. Wtedy celem było to, żeby poprawiło się mojej żonie. A dziś? Do celu, do którego zmierzam, muszę mieć siłę fizyczną, której nie mam. I kółko tej beznadziei się zamyka.

A jaki jest ten cel na dziś?

Szczerze? Chcę zapanować nad bólem, który dziś puszcza dopiero po tabletkach. Jeśli opanuję ten ból, będę potrafił zmusić siebie do choćby pięciu godzin snu. Jeśli wstanę z łóżka, zrobię sobie śniadanie. Dziś, jeśli mi ktoś tego nie zrobi, to nie zjem, bo nie mam siły. Zakupy? Dla mnie to jest katastrofa. To jest nie do przejścia. Więc jeśli uda mi się zrobić te drobne rzeczy, to może wtedy przyjdzie czas na ten większy cel.

Możemy teraz my szczerze? To niezwykłe, że potrafi pan tak mówić o swoich trudnościach. To ważne dla wielu osób, które to przeczytają, które same zmagają się z depresją.

Chyba powinienem powiedzieć na koniec coś optymistycznego. Bo pewnie się będziecie niedługo zbierać.

Jeśli tylko pan chce.

Teatr Ludowy w Krakowie chce, żebym zagrał Nixona w nowym spektaklu „Cały Nixon” Russella Leesa. Podaj proszę tę niebieską teczkę.

Tę?

Tak.

Fedorowicz otwiera scenariusz, w którym ma pozakreślane swoje kwestie. Odchrząkuje i zaczyna recytować. Głosem, który pierwszy raz w czasie naszej rozmowy przypomina głos Fedorowicza znany każdemu, kto choć raz go słyszał, choćby w telewizji.

Jerzy Fedorowicz: Mogę?

Arleta Zalewska, Krzysztof Skórzyński: Jasne.

„Lipiec. 58 rok. Delegacja. Taka zwykła, służbowa – Caracas. Cholera, ty siedzisz koło mnie, wjeżdżamy, a tu antyamerykańska demonstracja. Kijami, pałami, jakimiś krzakami walą po samochodzie, po wszystkim. Drą się itd. No i co ja wtedy robię, i co ja wtedy robię…? Ty byś, kurwa, siedział i byś próbował negocjować, a ja otwieram drzwi samochodu, wysiadam i całuję te mordy plugawe. Te śmierdzące ryje maczo po prostu.” (śmiech) 

Dobre.

No jasne, że dobre. Plus to jest dobra sztuka.

W niej gra dwóch aktorów: jeden jako Nixon, drugi jako Kissinger. Kto będzie tym drugim?

Miał być mój przyjaciel Jerzy Trela, ale tam się coś pozmieniało. Ale bardzo się rozwinął Piotrek Pilitowski – aktor ode mnie z teatru. On bardzo dobrze gra i spróbujemy to przeczytać.

I pan uważa to za swój test?

Nic nie uważam. Boję się uważać cokolwiek. Zaprosili mnie na próbę czytaną i zobaczymy, czy mi to wyjdzie. Spróbuję się z tym zmierzyć. Jeśli to przetrzymam, to może…

…może znajdzie Pan cel w życiu?

Może zacznę się podnosić.

Przyjedziemy na premierę. 

(uśmiech) Jeśli zagram, zaproszę was.

Autor: Arleta Zalewska, Krzysztof Skórzyński; współpraca: Klaudia Musiał

Źródło: tvn24.pl

Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym: 116 123 (codziennie 14-22, połączenie bezpłatne)

Jerzy Fedorowicz o śmierci żony i o depresji. Wywiad Arlety Zalewskiej i Krzysztofa Skórzyńskiego - TVN24

Leczenie depresji w Polsce!

Jakieś 10 lat temu trafiłam na oddział leczenia nerwic i depresji – całodobowy w Międzyrzeczu – Obrzyce.
Byłam tam przez okres 3 miesięcy i z początku się buntowałam, że muszę być taka sama wśród innych chorych!
Wszędzie piszą, że psychiatria w Polsce jest nie dofinansowana i ogólnie jest to obraz nędzy i rozpaczy!
Ja trafiłam na bardzo dobrze wyposażony oddział – wyremontowany ze wszystkimi dogodnościami!
Pokoje były 2 i 4 osobowe z szafką, szafą i czystą pościelą,, a także z pralką automatyczną.
Trafiłam tam z powodu silnej depresji spowodowanej nawarstwieniem się kłopotów w moim życiu!
Było tak, że nie wstawałam z łóżka, gdyż całkowicie straciłam chęć do życia – bywa tak w depresji!
Po pewnym czasie przydzielono mnie do zajęć i na samym początku postawiono na psychoterapię, a potem muzykoterapię, rysunek, ćwiczenia na sali gimnastycznej i tak był ułożony każdy dzień, czyli aktywnie!
Bardzo długo nie czułam się tam dobrze i chciałam wracać do domu, bo cierpiałam z powodu nieumiejętności się przystosowania, ale moja rodzina się uparła, że mam przejść cały cykl!
Zawsze miałam  kłopot z nawiązywaniem więzi międzyludzkich!
Zawsze potrzebowałam dużo czasu!
Szpital i różne oddziały znajdują się w poniemieckich budynkach, do których Niemcy zwozili chorych psychicznie i tam ich pozbawiali życia poprzez zastrzyki.
Do dzisiaj jest tam cmentarz zamordowanych, chorych i to jest ta mroczna strona tego miejsca.
Po pewnym czasie i terapii zauważyłam u siebie poprawę i zaczęłam nawet to miejsce lubić!
Pomogły mi w tym trzy kobiety, z którymi się zaprzyjaźniłam i byłyśmy nierozłączne.
One były naprawdę chore – z problemami i godzinami ze sobą rozmawiałyśmy, a  te rozmowy pamiętam do dziś!
Kiedy poczułam, że jestem coś warta i, że ktoś chce być w moim towarzystwie zauważyłam ciekawe zjawisko!
Zauważyłam, że nie wszyscy pacjenci są chorzy, czy to na depresję, albo nerwicę!
Nic z tego, bo te osoby nawet nie dostawały leków, gdyż zaliczały szpital po to, aby uzyskać rentę, albo rozwód, czy też z innych – nieznanych dla mnie przyczyn!
Sfera seksualna kwitła po kątach!
Te trzy kobiety naprawdę cierpiały, bo Maria z powodu zdrady męża, z którą nie mogła się pogodzić!
Honorata – strasznie mądra dziewczyna szukała w sobie odpowiedzi – czy jest na tyle dobra, aby rodzice ją pokochali!
Trzecia, to Teresa, którą mąż lał codziennie i ubliżał, a ona nie potrafiła od niego odejść!
Kiedy w końcu ja uwierzyłam, że jestem czegoś warta, to sobie policzyłam, że na oddziale liczącym 50 osób – 80%, to wielka ściema!
Osoby te czuły się bardziej na wczasach, czy też w sanatorium!
Tak działa w Polsce leczenie psychiatryczne, bo często tylko dla papierka, ale najważniejsze jest to, że ja po tych 3 miesiącach powstałam jak Feniks z popiołów, a reszta jest nieważna!
Pamiętam sytuację kiedy oddałam psychologowi swój rysunek do oceny, który  rzekł – w końcu widzę w twoich oczach blask!
Ozdrowiałam, ale wciąż jestem podatna na stany depresyjne i wiem, że jeśli ktoś mnie zrani, to przejdę wszystko od nowa!
IB Systems

Nie znasz historii życia kogoś, to milcz!

Znalezione obrazy dla zapytania: dzień depresji 23 luty

Weź się w garść. Zrób coś ze swoim życiem.

Jesteś silny/a tylko ci się nie chce.

Wszyscy ludzie cierpią, nie jesteś jedyny/a. Takie słowa są najczęściej kierowane do tego kogoś, kto nagle traci chęć do życia.

Nie wiedzieć kiedy, zapada się w siebie i nic go już nie cieszy.

Nagle pochyla się i garbi, a przedmioty lecą mu z bezradności i braku siły na podłogę.

Wyraz twarzy się zmienia i widać na nim ogromny smutek, bez cienia jakichkolwiek oznak chęci do życia.

Myśli się plączą i nagle chory na depresję zatraca się w swoim smutku i beznadziejności.

Nie umie wytłumaczyć otoczeniu, co mu dolega, a tylko sygnalizuje, że nie ma chęci dalej żyć i wszystko straciło dla niego sens.

Najczęściej ucieka w sen, albo też cierpi na wielkie pokłady bezsenności.

Często pojawia się nadmierne obżarstwo, albo kategoryczne odmawianie posiłków.

Jest wiele odmian depresji i zdiagnozować tę właściwą, to dla lekarza jest wielką sztuką, jeśli w ogóle pacjent zdecyduje się na takie leczenie.

Wciąż w naszym społeczeństwie pokutuje przekonanie, że pojawienie się przed gabinetem psychiatrycznym, to jak wydanie na siebie wyroku – jestem chory psychicznie i za chwilę wszyscy będą o tym gadać.

Będę skreślony/a i nie nigdzie nie dostanę pracy, albo wszyscy się ode mnie odsuną.

Zostanę sam/a.

Jak pomóc osobie chorej na chorobę duszy? Jak poprowadzić i wyciągnąć rękę ku drodze uzdrowienia , bo sam/a sobie nie pomoże.

Jakie uruchomić mechanizmy, gdzie skierować, aby zajęli się nim, nią specjaliści i wyciągnąć z tego czarnego dołka.

Najczęściej namawiamy do wizyty u dobrego psychiatry.

W dobie Internetu, wpadamy więc do sieci i szukamy najlepszych lekarzy w naszym rejonie – chcemy pomóc, bo zależy nam na nim, niej.

Na naszym dziecku, mężu, żonie, czyli na  naszym bliskim.

Jesteśmy zdrowi, silni i robimy wszystko, aby pokierować tak chorym, aby do nas wrócił.

Jeśli uda nam się namówić chorego do wizyty u lekarza, najczęściej po wstępnym wywiadzie, otrzymuje chory receptę na leki, czyli tzw. antydepresanty. 

Jest nadzieja, że leki te od razu sprawią, że chory poczuje się lepiej i złapie pierwszy oddech od wielu miesięcy i zacznie patrzeć optymistycznie na świat.

Jednak często tak bywa, że lekarz z lekiem nie trafi i chory zamiast czuć się lepiej, wpada jeszcze w większy dół.

Druga i kolejna wizyta, a efektów brak i wówczas lekarz rozkłada ręce i wypisuje skierowanie do szpitala.

Jeśli u chorego pojawiają się myśli samobójcze, tym szybciej należy umieścić chorego w placówce zamkniętej, na obserwacji.

I tu zaczyna się dramat.

Widziałam różne szpitale w swoim życiu.

Wielkie sale, zastawione kilkoma łóżkami i przy nich malutka szafeczka.

Nikt nie oddziela  ludzi bardzo chorych, niewyleczalne, ciężkie przypadki, od ludzi z nadzieją na wyleczenie.

Pierwszy wywiad, zrobiony na szybko i wpisanie leków do karty i tyle.

Nagle słyszy się na korytarzu szpitalnym, wycie, przeklinanie i wiązanie w pasy.

Nagle chory narażony jest na niewyobrażalny stres sytuacyjny.

Nie może się odnaleźć, bo nie ma w tym miejscu cichego zakątka, gdzie mógłby się odizolować.

Nie obchodzi to żadną pielęgniarkę i nikt nie uchroni go od tego dodatkowego przeżywania.

Takie leczenie nie ma sensu i chory prosi rodzinę, aby go jak najszybciej zabrano do domu, bo dłużej tego nie wytrzyma.

Widziałam też szpital, gdzie jedyną rozrywką dla chorego jest palarnia i mocna kawa.

Gdzie spotykają się ludzie, aby opowiedzieć sobie jak spędzili noc.

Czy leki działają, czy też powodują większe rozdrażnienie.

Spotykają się w tej palarni, aby pogadać, pomilczeć, popłakać.

Nikt z personelu tam nie zagląda i nikt nie wspomina o tym, że w szpitalu palić nie wolno.

Nikt nie jest w stanie zlikwidować palarni w szpitalach psychiatrycznych, gdyż palarnia działa jak pokój psychoterapeutyczny.

Widziałam jeszcze jeden szpital, chyba zbliżony najbardziej do cywilizowanych warunków.

Pokoje ładnie udekorowane. Każdy ma swój kawałek podłogi.

Nie ma w nim przypadków skrajnych.

Nikt nie wrzeszczy i nikogo nie zakuwa się w pasy.

Chorzy są pod ciągłą opieką lekarza i psychologa.

Ułożony grafik zajęć, sprzyja samodyscyplinie. Powstają grupy wsparcia.

Chorzy uczęszczają na zajęcia z muzyką, tańcem, a także muszą ćwiczyć na sali sportowej.

Psychoterapia w kółku, powoduje większe otwarcie się na problemy innych ludzi, co wywołuje różne emocje, zmuszając chorego do współodczuwania, dyskusji i uwierzenia w siebie.

Długie spacery po parku, rozmowy z zaprzyjaźnioną grupą i taki szpital z takim programem kieruje chorego na drogę ku uzdrowieniu.

Widziałam ludzi po takiej kuracji, że na twarzach chorych pojawiała się chęć do życia.

Dlaczego o tym piszę, ano dlatego, że są w Polsce jeszcze i dobrze się mają, szpitale skostniałe, niczym z filmu CK Dezerterzy, gdzie chorego na depresję podciąga się pod chorobę psychiczną, najcięższego gatunku.

Powinno się to zmieniać i powinno się o tym mówić bardzo głośno!

W Polsce na depresję choruje już ponad milion ludzi, kiedy chorzy wpadają w taki stan, że nie chce się im myć, czesać, malować.

Jest to tendencja wzrostowa i bije się już na alarm.

Nie chce się  ładnie wyglądać i sprzątać, bo nic się nie chce, a najbardziej chce się umrzeć i skończyć tę wegetację.

Moja pani doktor wysłała mnie do tego dobrego szpitala, całodobowego z psychoterapią i dopiero tam małymi kroczkami otrzeźwiałam i zrozumiałam, że jestem czegoś tam warta i nie odstaję niczym od ludzi zdrowych.

To było moje koło ratunkowe, z którego na siłę skorzystałam, ale wyzdrowienie nie jest dane na zawsze, bo to dziadostwo czai się znienacka i lubi ponownie za atakować!

Jednak nie wszyscy chcą się leczyć i i tkwią latami w bólu i cierpieniu i tu zapłaczę nad losem, kiedyś pięknej Elżbiety Dmoch, która śpiewała „Windą do nieba”, aż nagle odcięła się od świata po przeżyciach i odtrąca wszelką pomoc.

Depresja, zaraz po raku jest najbardziej, okropną chorobą, ale rządzący nie chcą przeznaczyć 2 miliardów na onkologię, albo na poprawę leczenia psychiatrycznego dla dzieci i dorosłych, bo potrzebują tych pieniędzy na kampanię prezydencką pod przykrywką  dotacji na swoją kłamliwą telewizję!

Tymczasem szpitale psychiatryczne są wciąż z czasów PRL-u, bo są nie dofinansowane i brakuje personelu!

Chorzy „leczeni” są w starych budynkach i leżą na odrapanych łóżkach i nikt nie pilnuje, że młodzi ludzie mają przy sobie ostre narzędzia i się tną!

A teraz mam apel do rodziców, aby zwracali uwagę na zachowanie swoich dzieci, gdyż dzieje się tak, że na depresję zapadają najmłodsi i to nie zawsze jest złe zachowanie nastolatka,a bunt, który może się zmienić w chorobę depresyjną!

Cd. niżej!

Bolesne rozstanie

Po dawnej sławie nie zostało nic. Elżbieta Dmoch na nowych zdjęciach nie przypomina zjawiskowej gwiazdy sprzed lat.

Wybrała życie w samotności

„Już mi niosą suknię z welonem, już Cyganie czekają z muzyką” – śpiewa Elżbieta Dmoch w słynnym utworze „Windą do nieba”. Piosenka o wielkim smutku i nieszczęśliwej miłości stała się paradoksalnie hitem każdego wesela. Dmoch nie mogła wiedzieć, że słowa tego utworu staną się dla niej prorocze.

Do sieci trafiły zdjęcia paparazzi, na których widać Elżbietę Dmoch. To pierwsze zdjęcia, odkąd pojawiła się wiadomość o tym, że zdecydowała się na życie w samotności. Nic dziwnego, że wywołują sensację. Elżbietę Dmoch wielu z nas pamięta jako piękną kobietę, która pięła się po szczeblach kariery. Już dawno wybrała dla siebie inną drogę. Z daleka od luksusów, sławy, mediów i zainteresowania dawnych fanów.

Dmoch sfotografowano podczas zakupów w osiedlowym sklepie spożywczym. Gumowe klapki, przetarte rajstopy, wyciągnięte spodnie i krótki T-shirt, który odsłaniał brzuch. Na pierwszy rzut oka wygląda na zaniedbaną kobietę, która dawno przestała przejmować się swoim wyglądem. Potargane, niechlujnie ułożone włosy dopełniają obrazek nieszczęścia. Ale osoby, które ją widziały, zwracają uwagę na zupełnie co innego. – Poszła do sklepiku mieszczącego się przy jej bloku. Wyglądała bardzo dobrze. Była w czystych ciuchach, a na jej twarzy pojawiał się uśmiech. Pani Elżbieta zrobiła zakupy i widać było, że polepszyło się jej materialnie – mówi w rozmowie z „Super Expressem” jeden z klientów sklepu.

Kilkanaście lat temu Elżbieta Dmoch przeszła załamanie nerwowe, wpadła w głęboką depresję. Przestała pracować, występować na scenie, żyła jedynie z oszczędności. Maria Szabłowska, znana dziennikarka telewizyjna i radiowa, mówiła w wywiadach, że Dmoch przestała płacić składki na ZUS. Nie przyjmowała też pieniędzy, które zbierali dla niej przyjaciele. Mieszkała sama w niewielkim mieszkaniu, które w końcu musiała opuścić ze względu na to, że nie płaciła czynszu. W 2005 roku jej losem zainteresowali się dziennikarze Uwagi TVN.

Dmoch nie zgodziła się porozmawiać wtedy z dziennikarzami Uwagi. Od lat konsekwentnie unika mediów. Dziennikarze poinformowali, że mieszka w fatalnych warunkach w maleńkim domu na wsi. Odizolowała się od świata, nie chce nikogo widywać, odmawia pomocy lekarzy i pracowników opieki społecznej. – Dziwi się, czemu zakłócamy jej spokój. Pyta, czy zrobiła coś złego, skoro do niej przychodzimy. Czy mamy jej pomagać na siłę, czy zostawić samej sobie, jeśli wybrała taki sposób życia? – mówiła Elżbieta Klimkowska z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Tarczynie. Dmoch wielokrotnie oferowano pomoc finansową. Ze wszystkich pieniędzy rezygnowała. Utrzymuje się tylko i wyłącznie z tantiem wypłacanych przez Stowarzyszenie Artystów i Wykonawców Utworów Muzycznych. – Bardzo skrupulatnie sprawdza, czy są to tantiemy, które jej się należą, a nie pomoc, której się jej udziela. Doszła do wniosku, że niczego więcej nie chce od świata i nie chce, by świat czegoś od niej chciał – mówił z kolei Jacek Skubikowski, prezes Stowarzyszenia.

Był koniec lat 60., gdy Elżbieta Dmoch zaczęła współpracować z Januszem Krukiem. W 1971 roku na rynku muzycznych pojawiło się ich wspólnego dziecko – zespół 2 plus 1. Królowali na polskich estradach i to dosłownie. Elżbieta miała wtedy 17 lat, Janusz 22. Oboje byli po przejściach. Ich duet podbił serce Polaków w zawrotnym tempie. Przeboje, koncerty, wielka sława. – Sami ledwo to wytrzymywaliśmy, a ona robiła dwa razy więcej – wspomina Cezary Szlęzak, były współpracownik Dmoch, przyjaciel artystki w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim”. – W Niemczech mieliśmy własne półki w sklepach muzycznych. W Japonii byliśmy na listach przebojów. Zagraniczni menadżerowie dobijali się bez przerwy. Jak jej zrobili sesję zdjęciową, to na sześćset fotografii – dodaje. Wspomina, że 2 plus 1 mieli już zamówiony koncert w Iraku, ale wojna przekreśliła występ artystów.

To ona zaśpiewała „Windą do nieba”, „Choć pomaluj mój świat” czy „Czerwone słoneczko”. W 1974 roku Elżbieta otrzymała tytuł Miss Obiektywu. Drugi raz ten tytuł przyznano jej w 1976 roku na Festiwalu w Opolu. Była zjawiskowa, hipnotyzująca, naturalnie piękna i ludzie to doceniali. W 1979 roku Dmoch otrzymała jedno z najbardziej wyjątkowych odznaczeń – Srebrny Krzyż Zasług. Była na szczycie. Stała się legendą PRL-u. Mówiło się, że ona i Janusz Kruk tworzą najpiękniejszą parę wśród polskich artystów. Pobrali się jeszcze w 1973 roku. On miał już wcześniej żonę i dziecko. Dla Elżbiety postanowił zostawić rodzinę. Ale ich szczęście nie trwało długo.

 

Jak wspomina Szabłowska w jednym z wywiadów: „Janusz był rozrywkowym facetem. Drzwi się nie zamykały, przyjaciele do nich lgnęli”. Kruk w końcu postanowił opuścić piosenkarkę dla innej kobiety. To była druga połowa lat 80. Rozwiedli się dokładnie w 1989 roku. Podobno pozostali w przyjacielskich stosunkach, ale w mediach krążyły liczne plotki o kolejnych romansach Kruka. Elżbieta wierzyła jednak, że kiedyś do siebie wrócą. Janusz był jej największą miłością. W 1992 roku mężczyzna zmarł na zawał serca. Wtedy wokalistka przeżyła załamanie nerwowe i wycofała się z życia publicznego. Zaszyła się na wsi i rzadko dopuszczała do siebie ludzi. Wróciła na scenę tylko raz – w 1998 roku. Publiczność przyjęła ją owacjami na stojąco. – Ela była tak zachwycona, że byliśmy pewni, iż ją odzyskaliśmy. Niestety, choroba znów dała o sobie znać – mówiła Szabłowska w rozmowie z „Na żywo”.

https://gwiazdy.wp.pl/po-dawnej-slawie-nie-zostalo-nic-elzbieta-dmoch-na-nowych-zdjeciach-nie-przypomina-zjawiskowej-gwiazdy-sprzed-lat-6299155448477313g/3

 

Nie przypomina dawnej siebie

Zalegalizować marihuanę w Polsce!

Gdzieś przeczytałam, że w hotelu dla polityków wieczorami unosi się zapach palonej marihuany.
Politycy PiS  po stresującym dniu pełnych kłamstw,  uspokajają się widocznie w ten sposób, albo piją alkohol.
Politycy mają wejścia do tego świata i im jest łatwo załatwić sobie jointa i go zarajać .
Zwykły obywatel w naszym kraju ma utrudniony dostęp  i jeśli zdobędzie, to jest to karalne.
Ja uważam, że marihuana lecznicza powinna być w Polsce dostępna, bo może nawet na receptę, aby nie zadzierać z prawem.
W Polsce dostępny jest alkohol i papierosy przez 24 h, a magiczna roślina zabroniona pod rygorem więzienia.
Przeczytałam świadectwo jednej sędzi, która z powodu bardzo stresującej pracy wysiadła psychicznie i takich ludzi w Polsce jest miliony.
On wie, że do końca swoich dni skazana jest na leki uspokajające!
Ludzie faszerują się chemią, bo tak im przepisują lekarze psychiatrzy zamiast leczyć ich najbardziej skuteczną rośliną na świecie jaką jest właśnie marihuana.
Sama zmagam się z depresją pomieszaną z nerwicą i wolałabym zażyć medyczną marihuanę, a nie prochy zwane antydepresantami.
W swoim życiu przeżyłam tak dużo, że się  dziwię, iż jeszcze żyję!
Po dłuższej przerwie dopadła mnie zmora z dnia na dzień, a bliżej w rocznicę śmierci mojej Mamy!
Nie poszłam do lekarza, bo nie mam na to siły i nie chcę lekarzowi się spowiadać, bo opowieść byłaby bardzo długa!
Dziś też przeczytałam świadectwo ojca, który pali „marychę”, która pomaga mu być spokojniejszym ojcem i cierpliwym i uważa, że dzięki temu jest lepszym ojcem.
Koncerny produkują różne leki i na tym zbijają ogromne pieniądze, a lekarze koncernom w tym pomagają!
Po co to tak działa, kiedy w Polsce ludzie chorują na nerwicę i depresję w miliony i gdyby marihuana była legalna, to po prostu budżet dostałby ogromny zastrzyk, a chorzy ulgę!
Dlaczego nie pozwala się sprzedaży leczniczej marihuany dla dzieci cierpiącym na padaczkę, albo ludziom cierpiącym na stwardnienie rozsiane, a także ludziom chorującym na raka i tym, którzy zmagają się z rakiem mózgu!
To jest zła polityka w tym katolickim kraju, kiedy zabrania się pomocy potrzebującym!
Kiedy moja Mama cierpiała, to zastanawiałam się dlaczego nie mam prawa marihuaną jej ulżyć w cierpieniu, bo zabraniają tego politycy, którzy regularnie się wspomagają?
Jakże wiele krajów zalegalizowało „Maryśkę, a my tu w Polsce odbijamy się od muru!
Na rynku w Polsce dostępny jest i legalny olej CBD, który prawdopodobnie pomaga przeżyć kolejny dzień potrzebującym, bo czytamy:
Czy olej CBD pomaga na nerwicę?

Czy olej CBD pomaga na nerwicę?

Szacuje się, że na różne odmiany nerwicy cierpi nawet osiem milionów Polaków. Tak wielka liczba osób, czyni nerwicę najpowszechniej występującym zaburzeniem na tle psychicznym. Psychoterapia jest w przypadku nerwicy długotrwała i wymaga cierpliwości oraz konsekwencji w działaniu. Okazuje się, że w czasie trwania zaburzeń można sobie pomagać olejem CBD, który łagodzi i wycisza pewne, towarzyszące nerwicy objawy.

Chroniczny stres, napięcie i nieustanne wewnętrzne konflikty związane z niemożnością pogodzenia ze sobą sprzecznych poleceń w pracy, niewykonalnością codziennych zadań (brak czasu!), kłopoty rodzinne, zamartwianie się o bliskich, niedostatek pieniędzy, nadmierny szum informacyjny – stała ekspozycja na te i inne stresory skutkuje społeczną epidemią zaburzeń o charakterze nerwicowym i lękowym.

W efekcie zaczynamy cierpieć na bóle różnych narządów, od głowy i kręgosłupa, aż po serce i kończyny. Pojawia się nadmierna senność, problemy z koncentracją i zapamiętywaniem informacji oraz nieuzasadnione lęki. Z czasem mogą one stać się tak głębokie, że uniemożliwiają normalne funkcjonowanie, a nawet wychodzenie z domu.

Olej CBD stosowany na nerwicę

Leczenie zaburzeń nerwicowych wymaga udania się po pomoc do psychoterapeuty i psychiatry, który pomoże zdiagnozować przyczynę problemu, ustali, czy jest ona wyłącznie zewnętrzna (czynniki stresowe), czy też przypadkiem chorobie nie sprzyja dodatkowo któraś z cech osobowości pacjenta.

I tu powoli dochodzimy do roli, jaką w terapii nerwicy odegrać mogą kannabinoidy oraz – szczególnie – olej konopny CBD. Jedną z charakterystycznych cech nerwicy jest tzw. sprzężenie zwrotne. Towarzyszący zaburzeniom o charakterze nerwicowym lęk nasila objawy somatyczne, te z kolei potęgują lęk i w efekcie chory traci zdolność do jakiejkolwiek samodzielnej aktywności.

Tymczasem pozyskiwany z konopi siewnych kannabidiol (CBD) który w przeciwieństwie do THC nie wykazuje działania psychoaktywnego, zdolny jest łagodzić wiele towarzyszących nerwicy objawów. W badaniach na szczurach udało się potwierdzić osłabienie somatycznej reakcji na lęki. Skuteczność CBD jako substancji przeciw lękowej udowodniono zresztą w całym szeregu badań przedklinicznych.

Czy olej CBD pomaga na nerwicę?

Badania nad olejem z konopi a nerwicą

Do jednego z badań prowadzonych w Brazylii zaproszono np. pacjentów cierpiących na lęk społeczny. Podzielono ich na dwie grupy – jednej z grup podawano kannabidiol, druga otrzymywała placebo. W ramach badania dowiedziono, iż olej CBD stosowany na nerwicę, redukuje uczucie niepokoju. Dodatkowo wpływa na faktyczne zmniejszenie lęku i obawy przed kontaktami z ludźmi u osób z zdiagnozowanym lękiem społecznym.

Jeśli chodzi o wspomaganie terapii zaburzeń nerwicowych (lękowych), wpływ oleju CBD jest nie do przecenienia. Także jeśli chodzi o inne, poza lękowe objawy zaburzenia. Olej CBD wykazuje działanie rozluźniające i wspomagające zasypianie, sprzyja także poprawie jakości snu.

Zmniejszenie objawów psychosomatycznych po podaniu oleju CBD

Zregenerowany układ nerwowy będzie sobie lepiej radził zarówno ze stresorami pojawiającymi się w życiu codziennym. Ale także z nawracającymi symptomami nerwicy. Do takich symptomów można zaliczyć bóle o charakterze psychosomatycznym, kołatania serca, czy problemy z koncentracją i lęk. Dowiedź się, więcej na temat dawkowania oleju CBD w nerwicy.

Na koniec podkreślić należy, że badania nad dobroczynnym wpływem oleju CBD na osoby dotknięte nerwicami wciąż trwają. Ponieważ jednak nie tylko naukowcy, lecz także lekarze-praktycy dostrzegają potencjalną wartość kannabidiolu jako leku wspomagającego terapie zaburzeń lękowych, wkrótce spodziewać należy się pierwszych leków aptecznych zawierających CBD. Na razie na uspokojenie polecamy olej CBD!

Czy olej CBD pomaga na nerwicę?