
Usłyszałam dziś znamienne słowa od pewnej współpracownicy, z którą pracowałam bodajże 5 lat temu, ale o tym potem.
Było to tak, że pracowałyśmy w jednym dziale i pracowało nam się bardzo dobrze. Pani owa nie była moją szefową, ale w hierarchii biurowej była wyżej, choćby stażem pracy i doświadczeniem. Różniło nas ponad 10 lat, ale w niczym, to nam nie przeszkadzało, aby praca układała się świetnie.
Często chodziłam do jej gabinetu, by podpisała sporządzone przeze mnie dokumenty i przybiła swoją pieczątkę, bym mogła dokumenty rozesłać po zainteresowanych petentach. Często też prosiła, bym ja coś jej napisała na komputerze i wydrukowała, bo Ona z komputerem nie za bardzo była.
Kiedy w wydziale były czyjeś imieniny, jak to w biurze zazwyczaj się dzieje, że robi się chwilę przerwy na ciasto i dobrą kawę, a przy okazji rozmawiało się o sprawach niekoniecznie związanych z pracą, zawsze była miła i przyjazna.
Było nas w wydziale pięć kobiet i każda miała swoje zadania, ale jeśli któraś miała urlop, albo zachorowała, to nie było żadnego problemu, by ją zastąpić i wykonywać jej obowiązki przez ten czas.
Pracowało się w miłej i spokojnej atmosferze, bez focha i bez plotek, mimo, że wiedziałyśmy o sobie sporo. Jak to w życiu bywa, każda z nas miała jakieś kłopoty, a to z dziećmi, a to z finansami i tak dalej, ale nigdy nic nie wychodziło dalej.
Wspominam tamten czas bardzo dobrze, ale do pewnego momentu.
Moja Córka zaproponowała mi, abym z drugą Córką przyjechała do niej – do Paryża, gdzie pracowała. Chciała nam pokazać, to czarowne miasto i kawałek zachodu i tu zaczęły się schody.
Miałam zaplanowany urlop jak to w pracy bywa, ale napisałam podanie o kilka dni urlopu poza grafikiem. Napotkałam na ścianę i jakiś dziwny mur i do dziś nie wiem dlaczego?
W końcu udało się wynegocjować i pojechałam. W Paryżu było cudnie, choć trochę towarzyszył nam deszcz, ale to nie przeszkodziło nam, aby pozwiedzać miasto i wjechać na wieżę E. Zachłysnęłam się Paryżem, choć nigdy więcej tam nie trafiłam, ale wciąż jest we mnie podziw i magia dla Paryża.
No dobrze. Kiedy wróciłam, pochwaliłam się zdjęciami, bo trochę ich narobiłam. A to panorama miasta z wieży E, a to z mostu, a to podczas tańca salsy nad brzegiem Sekwany. Mam te zdjęcia do dziś i chętnie do nich wracam.
Wracając do tej pani, to przestała się do mnie odzywać i zaczęła traktować mnie obcesowo i strasznie służbowo. Od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Zawsze wracałyśmy z pracy razem do domu, bo szłyśmy w tym samym kierunku, aż nagle ten rytuał się skończył. Ona wychodziła pierwsza, a ja po drodze widziałam jej plecy i tak było już zawsze, co zaakceptowałam i pogodziłam się z takim stanem rzeczy, choć było mi bardzo przykro.
W końcu nasze drogi się rozeszły, bo owa Pani przeszła na emeryturę i już się widywałyśmy bardzo rzadko. Potem ja odeszłam z pracy i w konsekwencji widziałyśmy się sporadycznie i tylko na dzień dobry, ale do dzisiaj.
Ktoś do mnie zapukał i kiedy otworzyłam drzwi, to mnie zamurowało.
– Czy mogę z tobą porozmawiać, tak po starej znajomości?
Zaprosiłam do domu rzecz jasna, choć poczułam od progu woń alkoholu.
Pomyślałam, że wypiła, aby dodać sobie odwagi, aby do mnie przyjść.
Zrobiłam kawę i usiadłyśmy, choć z początku byłam lekko sparaliżowana, bo nie spodziewałam się takiej wizyty i to kogo?
Od razu zauważyłam, że bardzo zeszczuplała i zmarniała. Twarz jej poszarzała, a włosy miała w nieładzie, co kiedyś było nie do pomyślenia, bo zawsze o siebie dbała.
– Przyszłam, bo nie mam już do kogo i wiesz, że mój mąż już odszedł z tego świata?
– Tak wiem i jest mi bardzo przykro z tego powodu – odparłam.
– Jestem w totalnej dupie ( jej słowa )!
– Pomagałam finansowo córce i synowi, a teraz ścigają mnie za kredyty, bo wzięłam dla nich, aby stanęli na nogi. – Obiecali stare konie, że poszukają roboty i zaczną spłacać, ale nic z tego i dalej piją i roztrwonili wszystko, a ja teraz nie mam na chleb.
Nie wiedziałam jak mam się zachować i podpowiedziałam, że może trzeba iść po pomoc do Opieki Społecznej skoro sprawy się tak źle mają!
– Wstydzę się strasznie, że mam takie dzieci. – Wstydzę się, że dopuściłam do takiej sytuacji i sama wciągnęłam się w dół bez wyjścia i wiesz co? – Chyba się powieszę, bo dłużej tego nie wytrzymam!
– Jesteś jedyną, której o tym powiedziałam, bo wszystkie inne się ode mnie odwróciły, kiedy sięgnęłam finansowego dna i nie proszę cię o żadne pieniądze, a tylko chciałam się wygadać! – Wybacz, że zawracam ci głowę i tylko ci powiem, że podziwiam cię, bo uratowałaś swoje małżeństwo, a dzieci zazdroszczą ci wszyscy w mieście i okolicach! – Jesteś szczęściarą!
Pożegnałyśmy się i tylko poprosiła, abym od czasu do czasu ją odwiedziła, a ja po jej wyjściu nie mogłam do siebie dojść!
Czy ja zawsze muszę być konfesjonałem, że jak bida do do Elki?
Przed chwilą napisałam mejla do Opieki Społecznej w moim mieście i uważam, że na tym moja rola powinna się skończyć, ale czy aby na pewno?
Mam mieszane uczucia, ale cóż więcej mogę zrobić dla kobiety, która kiedyś odwróciła się do mnie plecami z tak głupiego powodu?