Archiwa tagu: wiadomość

Dzień dobrych wieści i złych!

Oglądam serial pt. „The Affarir” i jestem już w sezonie 4, a serial składa się z 5 sezonów i każdy ma po 12 odcinków i chyba miesiąc mi zejdzie!

Serial opowiada o losie dwóch małżeństw – bardzo burzliwych i strasznie wciąga – jak narkotyk!

Kiedy skończyłam sezon 3, zajrzałam na swojego Facebooka i tam czekała na mnie bardzo zaskakująca  wiadomość od przemiłej Pani z mojego miasta!

Jest ona działaczką w naszym mieście i bardzo dużo robi także dla mieszkańców i jej tożsamości nie zdradzę!

Dostałam wiadomość o treści:

„dzień dobry Pani Elu przypadkiem trafiłam na Pani bloga. Bardzo mi się spodobał i myślę nad tym by również pisać bloga. Kiedyś dawno temu zaczęłam ale jakoś nie wyszło, może uda mi się teraz. Pozdrawiam”

Oczywiście podziękowałam i dałam kilka wskazówek jak i gdzie najlepiej bloga pisać!

Na blogu ostatnio sporo piszę o depresji, która ludzkość dopada coraz częściej i już lekarze potrafią ją diagnozować, ale nie zawsze wyleczyć, gdyż depresja – depresji jest nierówna.

Jedni z niej wychodzą, a inni nie i dlatego jest ona zmorą dzisiejszych czasów, bo kiedyś to chyba się nazywało melancholią!

Depresja dopada znienacka i może się pojawić zaraz po obudzeniu, albo w trakcie prowadzenia normalnego życia.

On spada i poraża niczym piorun!

Dopada i zwala z nóg, kiedy na przykład odchodzi z tego świata ktoś nam umiłowany, bliski, kochany, niezastąpiony!

Przyznam się szczerze, że taką osobą dla mnie jest mój Mąż, bez którego nie potrafię żyć, bo tak bardzo go kocham!

Gdyby odszedł przede mną, to było by po mnie, gdyż wiem, że bez niego nie chciałabym dalej żyć!

W moim serialu, który oglądam kobieta o imieniu Alison straciła dziecko, a za chwilę wpadła w głęboką depresję i pół roku spędziła w szpitalu!

Tak się dzieje w wielu przypadkach ze stratą w tle, że ludzie sobie z tą stratą nie radzą!

Dziś przeczytałam wywiad, który niżej wklejam w całości z aktorem filmowym i teatralnym, a także z Senatorem – Jerzym Fedorowiczem!

Wywiad z nim przeprowadzili dziennikarze z TVN24 i jest on szczery do bólu i każde zdanie w tym wywiadzie jest strasznie ważne!

Płakałam czytając, bo depresję przeżyłam i wiem jaki to jest ból duszy, że aż serce wyrywa z klatki piersiowej, a w głowie powstaje jakaś dziwna pustka i czuje się wówczas, że nie chce się dalej żyć i walczyć!

W depresji się nie śpi! Nie chce się jeść, myć, robić zakupy, odwiedzać bliskich, bo wszystko staje się bezsensem i brakuje energii na cokolwiek!

Jest to wegetacja!

Czasami się zastanawiam dlaczego niektórzy popadają w depresję, a inni się z niej śmieją!

Dochodzę do wniosku, że depresja nie dopada ludzi silnych psychiczne, bezwzględnych, materialistów i ludzi dążących do bezwzględnej władzy!

Proszę przeczytajcie ten wywiad, bo warto przeczytać o człowieku, który swoją żonę – moją imienniczkę traktował jak największego przyjaciela w życiu i na całe życie.

Życzę Panu Fedorowiczowi powrotu do sensu życia, choć wiem jakie to jest kurwa trudne!

„- Jak Pan się czuje? – Źle. – Fizycznie? – (cisza) Mnie się nie chce żyć, w ogóle. – Tęskni pan za żoną? – Tęsknię za nią niemiłosiernie.

Gdybyśmy spotkali dziś Jerzego Fedorowicza na ulicy, prawdopodobnie byśmy go nie poznali. Sportowa sylwetka znanego polityka, aktora i reżysera gdzieś zniknęła. Pogodne oczy zapadły się głęboko w oczodołach i tylko szelmowski uśmiech, który w trakcie tej rozmowy pojawił się na twarzy dwa razy, przypomina człowieka sprzed lat. Sprzed śmierci żony – znanej scenografki, Elżbiety Krywszy-Fedorowicz, i tego, co przyszło po niej – choroby. Depresji.

Uprzedzamy Czytelników, że w tej rozmowie raz na jakiś czas padają przekleństwa. Nie „wykropkowaliśmy” ich przy edycji wywiadu, bo to wtrącenia bardzo „fedorowiczowe”. Oddają jego osobowość i w jego ustach brzmią jak przecinki, a nie jak wulgaryzmy. Taka aktorska poetyka.

Arleta Zalewska, Krzysztof Skórzyński (dziennikarze „Faktów” TVN): Piękne zdjęcia. (na ścianie niewielkiej sypialni wiszą zdjęcia zmarłej dwa lata temu Elżbiety Krywszy-Fedorowicz)

Jerzy Fedorowicz: Dzieci mi taki ołtarzyk zrobiły. Ale nie wiem, czy to dobrze.

Bo?

Bo cały czas patrzę na te zdjęcia i nie mogę przestać myśleć.

Ależ pan się zmienił.

Co ja mam wam powiedzieć. Znacie mnie. Jak radość, to na maksa, jak ból… to depresja. Tak, mam depresję – po raz drugi w życiu. Pierwsza dopadła mnie, jak Elunia zachorowała. Miała raka piersi. A moja żona miała najpiękniejsze piersi na świecie. Chorowała sześć długich lat.

Jak pan wtedy z tej depresji wyszedł?

Był moment, że jej się poprawiło, przyszły dobre wyniki, pojechaliśmy na wakacje, to i ja z tego wyszedłem. Byłem szczęśliwy. Najgorsze jest to, że ja wiem, jak się leczyć, a się nie leczę.

Czyli jak? 

Pierwsze, co mówią, to żeby nie myśleć o tym… o niej. Tyle, że te myśli przychodzą nawet w snach.

I co robicie w tych snach?

Jesteśmy razem. Rozmawiamy. Kochamy się. Elunia była wspaniałą kochanką.

Uśmiecha się pan…

Bo cieszę się, że mogę wam o niej opowiedzieć. Zobaczcie tamto zdjęcie. Zrobiłem je już, jak była chora. (zdjęcie wisi na ścianie w salonie. Pani Elżbieta ma na nim przeciwsłoneczne okulary.)

Piękna.

Najpiękniejsza.

Był pan przy żonie do końca?

Tak, byłem przy niej do śmierci. Spałem w tamtych dniach w szpitalu. Pamiętam ten moment jej ostatniego uśmiechu. Uśmiechnęła się do mnie i zgasła. To trwało dwa dni i po prostu zgasła. Na pewno nie cierpiała. I potem wnuczka Tosia zabrała mnie do siebie. Wyjechałem i odpoczywałem. Schodziło ze mnie całe te sześć lat: tych wizyt, tych lekarzy, tego załatwiania. W tamtym czasie koncentrowałem się na wspominaniu i upamiętnianiu Eli.

Często pan chodzi na cmentarz?

Ostatnio właśnie nie. (cisza) Nie mam na to siły, ale wiem, że tam jest wszystko zadbane.

Płacze pan czasem?

Wcale.

Duma nie pozwala?

Nie, nie potrafię. Nie mam siły. Naprawdę nie mam siły, żeby płakać.

Jaka była pana żona?

Silna, bardzo silna. Elunia była bardzo znanym scenografem. Są momenty, gdy scenograf rządzi sceną, krawcowymi, stolarzami… I ona robiła to świetnie. Ale była też trudna. U niej było: raz tak, raz tak. Zawsze stawiała na swoim. Każda kłótnia musiała wyjść na jej. No i ja ustępowałem. Jezu, jak my się kochaliśmy kłócić. (po raz drugi pojawia się uśmiech)

Pan ją poznał, jak miał 18 lat.

Tak, a ona 21. Opowiem wam jedno moje wspomnienie, które wam pokaże, jak bardzo się kochaliśmy i jak bardzo byliśmy dla siebie stworzeni. Podsłuchałem kiedyś rozmowę w towarzystwie, w którym bawiliśmy się na imprezie. Ona rozmawiała z koleżanką i pyta: jak Ty to robisz, żeby się nie kochać ze Staszkiem, jak nie masz ochoty? A tamta mówi: „no normalnie, idę do łazienki i czekam tam tak długo, aż Staszek zaśnie”. A Elka mówi: „to nie na Fedora, bo ten skurwysyn, jak wrócę z łazienki, to się obudzi i jeszcze gorzej będzie” (śmiech). Taka była. Znała mnie i kochała takiego, jakim jestem. A nie byłem święty…

Aktor-amant?

Wiele kobiet się mną interesowało – nie kryję. Elka potrafiła mnie opieprzyć, były awantury, ale potem wybaczała. Sama lubiła imprezować. Tańczyć, bawić się, była królową życia. Fenomenalną kobietą. Wszyscy mi mówili, że ja sobie nie zasłużyłem na taką wspaniałą kobietę.

Jak się w ogóle poznaliście?

Na balu pierwszoroczniaków. Tańczyła, była sama. Ja miałem dziewczynę, ale to już nie miało znaczenia. Pokochałem ją od razu. Mówię wam poważnie, od razu. No ale dupa, bo ona na początku mnie nie chciała. Że jestem gówniarz i smarkacz. Ale miałem charakter i mój upór jej chyba zaimponował.

I się udało.

Pojechaliśmy na wakacje, kupiłem wino i zaczęliśmy się kochać… Była ode mnie trzy lata starsza. I wyobraźcie sobie: jest szaleństwo, jest teatr, są imprezy, podróże, jest wszystko. I nagle poznaję kogoś takiego i idę z nią w całe życie. Do wszystkiego dochodziliśmy razem. Sami.

Był czas, kiedy wyjechaliście z Krakowa.

Bo ona dostała etat w Szczecinie. Dla niej zostawiłem Kraków i teatr. Ona wiedziała, że ma we mnie absolutną gwarancję bezpieczeństwa. Że choćby nie wiem co się działo, to zawsze jestem obok. Zawsze zdążę.

Ciężko się zostawia Kraków dla Szczecina?

Nawet mi, kurwa, nie mówcie. Ja zostawiałem Teatr Stary. Trela, Stuhr… To miało być całe moje życie. A rzuciłem to w sekundę dla Eli i ani przez minutę tej decyzji nie żałowałem.

Ależ pan ją kochał.

Ta nasza miłość była czymś takim, co trudno innym będzie ogarnąć umysłem. Taki to był rodzaj miłości. Był szacunek, namiętność, pasja, coś jak z kosmosu. Ja zawsze miałem dziewczyny, w końcu grałem Romea w „Romeo i Julii”. (śmiech)

(śmiech)

No a kto miał je mieć? Ten który grał, kurwa, aptekarza? Zawsze się mówiło: Fedor to dobre ciacho. I nagle zobaczyłem ją i koniec. Oszalałem. (cisza) Przepraszam, ale jak ja na takie zdjęcie popatrzę, to ja pierniczę…

Na to na ścianie?

Tak. Tu fotografowali nas jako najpiękniejszą parę w Krakowie. I tacy byliśmy. Pragnęliśmy tego samego. Były podróże. Było życie, była młodość i każdy wieczór był taki jak teraz, rozmowy, muzyka, tyle, że była wódka nasza własna i zakąski zrobione przez Elkę. I teraz pomyślcie… przychodzi moment choroby i ja… Ja, kurwa, choć wiem, że nie wolno mi, winię siebie.

Dlaczego siebie?

Że nie nakłoniłem jej wcześniej, żeby poszła na badania. Tym bardziej, że od początku byłem zaangażowany w akcje tak zwanej „różowej wstążki”. Chodziłem tu po rynku z dziewczynami i namawiałem, żeby robić mammografię, żeby się badać. I ja nagle nie dopatrzyłem tego u własnej żony. I teraz jestem w tym domu zupełnie sam.

Kiedy się wie, że się ma depresję?

Macie jeszcze czasem tremę przed wejściem na antenę?

Czasem tak.

No właśnie. Tylko trema w pewnym momencie „puszcza”, a mnie nie puszcza. Ja już za drugim razem wiedziałem, że ten ból tak przechodzi tu, po klatce piersiowej. I wiedziałem, że nie będzie snu.

I nie było?

Nic. Ja nie śpię. Dopiero jak wezmę pastylkę, tylko wtedy zasypiam. Ja mam świadomość, że gdyby nie koronawirus, to mógłbym z tego być może już wyjść. Zamknęliby mnie w szpitalu, zmusili do snu i tabletkami z tego wyprowadzili. A tak, jestem w domu, mam te pigułki, o to te (na stole leżą opakowania z lekarstwami)… które wiem, że mnie niszczą.

W jakim sensie niszczą?

No uzależniają. Bo to jest jak narkotyk. Z tą depresją jest tak, że ja ją czuję fizycznie nawet teraz, w tym momencie. Choć teraz trochę mniej, bo przyjechaliście, możemy sobie pogadać, za co wam dziękuję. Wiecie… Są ludzie, którzy dobrze znoszą samotność, a są też tacy, jak ja.

A kiedy to największe „walnięcie” choroby przyszło?

Niecałe dwa lata po śmierci. Elunia zmarła w maju 2018 roku.

I wtedy był ten moment, kiedy pan się schował?

Jak zaczęła się pandemia, to byłem jeszcze w Warszawie. I były takie obrady Senatu, w których zrobiliśmy 250 poprawek, trwało to do 2.00 w nocy, a ja rano miałem pogrzeb kuzyna. U nas w rodzinie dbamy o takie rzeczy. I jak wracałem stamtąd, to już czułem, że ten ból mnie dopada. Znałem go. A potem doszła bezsenność.

A wcześniej, tuż po śmierci?

Na początku było tak, że nastąpiła ulga, po sześciu latach cierpienia… Dom, szpital, dom, szpital i jak widzisz kogoś, kogo tak bardzo kochasz i nie możesz mu pomóc, i to trwa i trwa, i to zbiera się w tobie, magazynujesz te wszystkie emocje, bóle i takie codzienne wkurwienie…

Jest strach?

Wtedy nie skupiasz się na strachu. Walczysz, działasz. Pamiętajcie, że ja musiałem zbierać też pieniądze na leczenie. I zbierałem, gdzie mogłem. Do tego był Senat, a Ela była ze mnie bardzo dumna, że wcześniej byłem posłem, potem senatorem. No więc ja cały czas byłem w biegu. Wtedy się nie zastanawiasz nad niczym, tylko działasz.

A jak Pan dawał radę godzić pracę w Warszawie, z życiem w Krakowie?

Generalnie udawało się. Musiało się udać. Ja musiałem pracować, bo potrzebowaliśmy pieniędzy na leczenie. Ale jeszcze przed śmiercią raz było tak, że czwartą noc urzędowaliśmy w Senacie – były głosowania, a moja Ela była tutaj na górze, u nas w sypialni. I ona chciała mnie w domu. No i ja uciekłem z jakiegoś głosowania… I jak się rzucił na mnie za tę nieobecność Borsuk (Bogdan Borusewicz – red.), o mój Boże. Mówię mu: chłopie, jak ty do mnie, kurwa, mówisz? Jak ty możesz tak do mnie tak mówić? Czy ty się człowieku możesz opanować. Wejdź w moje życie, człowieku, to zobaczysz, jak wygląda świat. Ja wracałem do żony, która tu umierała!

Ostro.

Kiedyś jeden senator, po śmierci Eluni wyciągnął do mnie rękę z kondolencjami, a ja mówię: odpierdol się. Kondolencje przyjmuję, ale ręki nie podaję.

Dlaczego?

Bo w momencie, kiedy najbardziej potrzebowałem pieniędzy dla Eli, to on głosował za obniżeniem nam pensji o 20 proc., choć błagałem, by tego nie robił. Ale tak chciał Kaczyński. Nikt się nikim w ławie obok nie przejmował. Bywałem więc i taki okropny, wiem o tym. Ale ja czułem się już coraz bardziej zmęczony, a jak już przyszło to…

…depresja?

Tak. To ja już myślę tylko o jednym. Że ja już chcę być z nią. Tam. Po prostu. Jutro pewnie będę o tym rozmawiał z moją psycholożką.

Aktywność polityczna nie pomaga oderwać się od bólu?

Senat?

Tak. 

Gdzie tam. Zresztą ja już nie powinienem startować.

Dlaczego?

To już nie jest czas dla polityków średniego rzędu i starych jak ja.

Proszę nie żartować, pan ma 73 lata, a Donald Trump 74.

Tam polityka wygląda kompletnie inaczej. Oczywiście, moją wiedzę i doświadczenie można by wykorzystać. Ale tu nikt tego nie potrzebuje. Politycy tacy jak ja są już niepotrzebni.

Czuje się pan niepotrzebny?

Tak się czuję, ale też w tym moim upadku została odpowiedzialność. Nas jest 50 i ważny jest każdy głos. Poza tym musicie mi uwierzyć, że wyrosłem w takim domu i w takim otoczeniu, w którym bycie senatorem jest powodem do autentycznej dumy. I to zaufanie ludzi jakoś mnie tam trzyma.

Dawno pana na Wiejskiej nie było.

Przez pandemię. Pracuję zdalnie. Dziś były głosowania, miałem krótkie wystąpienie, dostałem brawa. Ale powiem wam absolutnie szczerze – ja jestem kurwa zmęczony, ja jestem już zmęczony życiem. (cisza)

Myślał pan, żeby zrezygnować z mandatu?

Na mnie głosowali ludzie, wielu z nich znam, tak się nie robi.

Jak dziś wygląda pański dzień?

Chcecie wiedzieć? Na przykład jutro: najpierw muszę znaleźć w sobie siłę, żeby wstać z łóżka. Jak już wstanę to powinienem zjeść śniadanie, ale nie wiem, czy dam radę, rzadko jem. O 12.00 mam spotkanie z psycholożką – świetna, mądra kobieta – która mi pewnie powie, żebym zażywał nie sześć, tylko cztery tabletki. Że muszę zmniejszyć dawkę. No to ja jej powiem, że na razie się nie uda, bo one mnie podtrzymują. Potem mam wolne. I to jest straszne.

Czas wolny?

Nienawidzę być takim staruszkiem, starszym panem… I to jest w ogóle niepedagogiczne, co powiem, ale nie mam ochoty na życie, nie mam ochoty na tę salę senacką, na te korytarze, na te pokoiki.

Kiedyś pan tym żył.

A dziś widzę tę bylejakość polityki. Ten brak szacunku. Tę bezkarność na każdym kroku. A jestem za słaby, żeby coś zmieniać, więc się wkurwiam.

Dla kogo pan dziś żyje, panie senatorze?

Mam wspaniałą, czułą rodzinę. Kochających mnie synów. Wnuki. Jestem z nich bardzo dumny.

Odwiedzają pana?

Oczywiście.

To skąd to uczucie samotności?

Z tego, że ja chcę być z nią. Tak bardzo, że to jest nie do wyrażenia. I nie do zniesienia. Mnie nie cieszy już nic. Wakacje? Te najwspanialsze z Elką mam już za sobą. Teatr? Zagrałem już to, o czym marzyłem. A ja, jak nie idę ogniem do przodu, to cierpię. Zrozumcie… Ja w życiu zrobiłem już tak dużo, żyłem tak intensywnie, ciągle się gdzieś spieszyłem. Dom, teatr, sport, stypendia w Austrii, w Niemczech, Wielkiej Brytanii, USA, grałem w teatrze na Węgrzech. Potem były wybory, jedne, drugie… Był tenis, w którym się spełniałem. Jak ja o tym myślę i próbuję to ogarnąć, to się zaczynam dusić. Bo to wszystko było dzięki Elżuni i dla Elżuni.

Przeraża to pańskie „nie mam siły”.

Bo to ona była jej źródłem.

A myśli pan czasem: Fedor, weź się w garść?

Żeby wróciła siła, to ja musiałbym mieć jakiś cel. Wtedy celem było to, żeby poprawiło się mojej żonie. A dziś? Do celu, do którego zmierzam, muszę mieć siłę fizyczną, której nie mam. I kółko tej beznadziei się zamyka.

A jaki jest ten cel na dziś?

Szczerze? Chcę zapanować nad bólem, który dziś puszcza dopiero po tabletkach. Jeśli opanuję ten ból, będę potrafił zmusić siebie do choćby pięciu godzin snu. Jeśli wstanę z łóżka, zrobię sobie śniadanie. Dziś, jeśli mi ktoś tego nie zrobi, to nie zjem, bo nie mam siły. Zakupy? Dla mnie to jest katastrofa. To jest nie do przejścia. Więc jeśli uda mi się zrobić te drobne rzeczy, to może wtedy przyjdzie czas na ten większy cel.

Możemy teraz my szczerze? To niezwykłe, że potrafi pan tak mówić o swoich trudnościach. To ważne dla wielu osób, które to przeczytają, które same zmagają się z depresją.

Chyba powinienem powiedzieć na koniec coś optymistycznego. Bo pewnie się będziecie niedługo zbierać.

Jeśli tylko pan chce.

Teatr Ludowy w Krakowie chce, żebym zagrał Nixona w nowym spektaklu „Cały Nixon” Russella Leesa. Podaj proszę tę niebieską teczkę.

Tę?

Tak.

Fedorowicz otwiera scenariusz, w którym ma pozakreślane swoje kwestie. Odchrząkuje i zaczyna recytować. Głosem, który pierwszy raz w czasie naszej rozmowy przypomina głos Fedorowicza znany każdemu, kto choć raz go słyszał, choćby w telewizji.

Jerzy Fedorowicz: Mogę?

Arleta Zalewska, Krzysztof Skórzyński: Jasne.

„Lipiec. 58 rok. Delegacja. Taka zwykła, służbowa – Caracas. Cholera, ty siedzisz koło mnie, wjeżdżamy, a tu antyamerykańska demonstracja. Kijami, pałami, jakimiś krzakami walą po samochodzie, po wszystkim. Drą się itd. No i co ja wtedy robię, i co ja wtedy robię…? Ty byś, kurwa, siedział i byś próbował negocjować, a ja otwieram drzwi samochodu, wysiadam i całuję te mordy plugawe. Te śmierdzące ryje maczo po prostu.” (śmiech) 

Dobre.

No jasne, że dobre. Plus to jest dobra sztuka.

W niej gra dwóch aktorów: jeden jako Nixon, drugi jako Kissinger. Kto będzie tym drugim?

Miał być mój przyjaciel Jerzy Trela, ale tam się coś pozmieniało. Ale bardzo się rozwinął Piotrek Pilitowski – aktor ode mnie z teatru. On bardzo dobrze gra i spróbujemy to przeczytać.

I pan uważa to za swój test?

Nic nie uważam. Boję się uważać cokolwiek. Zaprosili mnie na próbę czytaną i zobaczymy, czy mi to wyjdzie. Spróbuję się z tym zmierzyć. Jeśli to przetrzymam, to może…

…może znajdzie Pan cel w życiu?

Może zacznę się podnosić.

Przyjedziemy na premierę. 

(uśmiech) Jeśli zagram, zaproszę was.

Autor: Arleta Zalewska, Krzysztof Skórzyński; współpraca: Klaudia Musiał

Źródło: tvn24.pl

Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym: 116 123 (codziennie 14-22, połączenie bezpłatne)

Jerzy Fedorowicz o śmierci żony i o depresji. Wywiad Arlety Zalewskiej i Krzysztofa Skórzyńskiego - TVN24

I znów zagrano na moich uczuciach – jak ja tego nie znoszę!

Dziś nowy dzień tygodnia i w poniedziałek robię porządki w domu po weekendzie, bo mój małżonek to lubi wszystko zostawiać na wierzchu, a więc układam, składam, chowam i ogólnie polatałam sobie na szmacie jak to potocznie i krótko się określa. Potem prysznic i takie tam kobiece zabiegi, ale w głowie cały czas mam jedną myśl. Dlaczego ludzie się tak dziwnie zachowują, czego mimo intensywnego myślenia – nie jestem w stanie zrozumieć.
Co ja mam w sobie takiego, że mimo, iż z nikim z sieci, nie spotykam się w realu, gdyż mam zawsze obawę, że po takim spotkaniu ktoś może czuć się mną rozczarowany i takie tam, przyplątują się do mnie dziwne dla mnie zdarzenia?  Dobrze mi jak jest i jeśli ludzie czytają mojego bloga, to mogą wysnuć odpowiednie wnioski, jaką osobą jestem i co reprezentuję, a na blogu jestem sobą i staram się być bardzo szczera i wiarygodna, no bo na co byłaby ta moja pisanina, jeśli bym poleciała w kłamstwa i ubarwienia. Zresztą chyba o to chodzi, aby pokazać się światu taką, jaką się jest w realnym życiu.
Do czego zmierzam. Na Facebooku zaskoczyła mnie pewna wiadomość, jaką otrzymałam na swoim  fan – page i chcę się tutaj podzielić z moimi czytelnikami, bo sprawa wydaje się dość dla mnie dziwna. Ustosunkowałam się do niej, całym sercem. Jednak mimo tego mojego serca na dłoni, osoba pisząca do mnie – wyraźnie sobie ze mnie zakpiła, gdyż zamilkła, choć na Facebooku jest aktywna, gdyż widzę wrzucane nowe zdjęcia. Czuję się podle jak jasna cholera, gdyż nigdy nie zrozumiem takiej postawy. Jest to dla mnie niepojęte, że wciąż napotykam na osoby zaczynające korespondencję, a potem bez słowa pożegnania odchodzą jakby nigdy nic. Ta sytuacja jest na tyle nietypowa, bo dotyczy mojego bloga, na który widocznie dziewczę trafiło. Zastanawia mnie tylko, czy to nie jest wredna podpucha, abym otworzyła się całkowicie, a potem bym była obśmiana. 
Wklejam ową korespondencję bez żadnych poprawek, a i ja w emocjach popełniłam masę błędów, ale nie o to chodzi w tej dziwnej dla mnie sprawie. Uważam, że jeśli ktoś nie ma ochoty na dalszą wymianę wiadomości, to powinien napisać krótkie wyjaśnienie i słowo dziękuję, a sprawa by mnie nie dręczyła:
Witam! Przepraszam, że przeszkadzam, ale, mimo młodego wieku – zafascynowała mnie Pani swoim blogiem – a dokładniej historiami oraz punktem widzenia, jak Pani na nim okazuje… I z tego powodu mam pytanie… Czy mogłabym Panią poprosić o radę? Radę związaną z chorobą umysłu poniekąd, z jaką walczę… Nie wiem, do kogo mogłabym się zwrócić jeszcze o pomoc. Szukam jakiejś deski ratunku, może znajdę ją w Pani osobie? Z góry przepraszam, jeśli przeszkadzam i zajmuję Pani czas ;_;
Mam nadzieję, że nie żartujesz i nie zabawiasz się mną i moim blogiem, a ja nie wiem, jak bym mogła Ci pomóc. Napisz coś więcej o sobie i swoich problemach. Pozdrawiam
Pani Prowadząca? Nie mam pojęcia, jak mogę się nawet zwracać, żeby nie obrazić… Ale lepiej zostanę przy ‚pani’, szacunek podstawą! Więc… Pisze do Pani zapewne wiele osób, także to cud, jeśli uda się otworzyć Pani ten list, jednak nadzieja i chęć powrotu do normaloności jest silniejsza. Nie wiem jednak nawet od czego zacząć, także proszę wybaczyć ‚banalność’ całego listu. Ale – może po prostu zacznę od senda? Dziś jest kolejny wieczór, godzina, sekunda, które zamieniam w poszukiwania kogoś, kto mógłby mi pomóc. Pomóc w doprowadzeniu siebie do normalności. A dokładniej kogoś, kto przeszedł, być może nadal przechodzi anoreksję, tego cholernego zabójcę, który się doczepił – być może jeszcze nie w stanie krytycznym, ale cały czas ciągnie z coraz mocniejszą siłą. Mam nad nim jedynie kawałek przewagi w tym, że chcę z nim walczyć i mam świadomość jego oblicza, jednak, co mi po tym, skoro sama nie potrafię? Zaczęło się od chęci schudnięcia. Najpierw kontrolowane diety pod okiem mamy, żeby w wakacje przed 6tą klasą zrzucić te 67kg, jakie widziałam na wadze. Lekkie ćwiczenia, determinacja, niby nic strasznego. Ale potem zaczynało to się powoli zmieniać. Z każdym dniem nasilać. I dopiero tydzien temu, jak wyjeżdżałam na tegoroczne wakacje z rodzicami, zdałam sobie sprawę, co do cholery zrobiłam. Przed lustrem po wyjeździe stoi wprawdzie szczęśliwa dziewczyna, w której jednak kłębi się wiele emocji. Ważący 39kg przy 170 dzieciak. Dzieciak, jednak jaki dzieciak wyrzuca jedzenie? Oszukuje na temat tego co zjadł? Zamiast ćwiczyć dla przyjemności robi z tego katorgę? Nałogowo sprawdza, przelicza kalorie? Opycha się wodą przed ważeniem? Nieustannie kłamie na temat siebie. Ale jednak widzi, że robi źle, chce to przerwać, zatrzymać. A jednak nadal nie potrafi. Boi się przytyć. ‚Od tego kilograma się nic nie stanie, dobra, schudnę dziś, jutro dojdę wyżej’. Ale to jutro jest odkładane w nieskończoność. Wypadły włosy. Wyniki krwi? Być może fatalne. Jeszcze około dwóch tygodni, przed wypoczynkiem, który okazał się dla mnie ratunkiem psychicznym, nie miałam siły na nic, nie miałam chęci na nic. Sińce pod oczami, nie dawałam rady stać prosto. A jednak coś chciało jeszcze. Teraz już jest zupełnie na odwrót – najcudowniejsza kobieta, jaką jest moja mama doprowadziłą mnie do stanu, że wyglądam już na zdrową, pełną energii postać, która jest chuda ‚z natury. Lecz zarówno Ona jak i ja wiemy, że jest inaczej. Albo przynajmniej ja. Już nie wiem, czy zdaje sobie sprawę, że jest źle po moich wszystkich kłamstwach. Bo prawdą jest to, że chcę przestać. Ale nie potrafię! I dlatego piszę, proszę, błagam o jakikolwiek kontakt, pomocną dłoń, radę, rozmowę Panią. Potrzeba mi czegoś takiego, gdyż rodzicom nawet przecież boję się wyznać tego, jak jest naprawdę, mimo że Oni by mi wtedy pomogli… Jak zawsze. Ale co zrobić, umysł głupiej nastolatki. Tym samym proszę o poważne rozpatrzenie mojego listu, bez względu na to, że mam 13 lat… Oprócz wieku mam też, jak Pani widzi problem, jakiego nie potrafię samodzielnie rozwikłać. Mam jeszcze tyle do wyznania, zapytania, do zwierzenia i rady… Wierzę, że mogę na Panią liczyć, Pani ma przecież dobre rady na logu. A ja potwora chcę pokonać, kiedy mam jeszcze na to siłę i czas, kiedy, mam nadzieję nie jest za późno. Także, czekam niecierpliwie na odpowiedź, na jaką bardzo liczę. Z góry przepraszam za kłopot i pozdrawiam : )
Matulu, nie mam doświadczenia z tą chorobą, bo jest to choroba niestety. Moje dzieci na to nigdy nie cierpiały. Sądzę, że powinnaś szczerze opowiedzieć wszystko swojej mamie, bo masz w niej oparcie. Usiądź z nią, idźcie na spacer i wszystko opowiedz, co Cię dręczy bardzo szczerze, a wierzę, że mama zrobi wszystko, aby Ciebie wyrwać ze szpon choroby. Poczytaj coś na ten temat i razem poszukajcie dobrego psychologa, a jak trzeba bedzie koniecznie dobrej kliniki, gdzie będziesz miała opiekę lekarską i wsparcie. pamiętaj, że to nie wstyd iść do psychologa, kiedy chodzi o Twoje życie. Jesteś na początku choroby, a więc szanse bardzo duże, aby się wyleczyć. Powinnaś pokochać siebie z wagą 2 kg więcej, bo świat się od tego nie zawali, a koleżanki nie zauważą, że przytyłaś. Muszisz koniecznie o siebie walczyć, póki jest jeszcze czas, bo ukrywając chorbę będziesz tylko się w niej pogrążała. Nie czytaj żadnych forum dla anorektyczek, nie czytaj jak oszukują swoich bliskich i jakie mają na to sposoby sprytne, nie ucz sie od nich kłamać. Koniecznie, rozsądnie pomów z mamą a Ona będzie już wiedziała, że trzeba działać jak naszybciej. Nie bój się mamy i jak naszybciej wszystko jej powiedz. ja nie mam innej rady. Nie wiem skąd jesteś, ale w sieci poszukaj pomocy w osobie psychologa, ale musi o tym wiedzeć Twoja mama. Nie wiem, co jeszcze bym miała Ci napisać. Zdaję sobie sprawę, że cierpisz, ale najważniejsze, że chce z tego wyjśc, a to podstawa. Rosniesz, dojrzewasz, uczysz się i musisz o siebie walczyć. Kiedyś przyjdzie miłość i dorosłe życie i wszystko przed Tobą. Walcz. Jesli masz jeszcze jakieś pytania, to napisz
Widocznie Cię zawiodłam, tak ?

Mój mały sukces blogowy, a więc zaszczyt kopnął mnie w za…ek

Dzwoni mój fajny smartfonek, który bardzo lubię, bo jest czytelny i w kilka dotknięć  wszystkie opcje błyskawicznie się wyświetlają dużymi literami, co w moim wieku jest niesłychanie ważne. Szukanie okularów jest bardzo nerwowe, kiedy muszę pilnie zadzwonić, albo odebrać nie  wiedząc kto do mnie dzwoni. Ze smartfonkiem nie szukam okularów 🙂

No więc bez okularów czytam, że dzwoni moja Córka ze Szczecina.

-Halo, słucham.

– Mamuś jesteś sławna wśród rodziców dzieci z Przedszkola nr 18 w Szczecinie, a to za sprawą Twojego wpisu na blogu o wczorajszych występach dzieci w Teatrze „Pleciuga”. Pani Dyrektor rozesłała mejle do rodziców, podając link do Twojego bloga, a więc informuję, że jesteś sława ha ha.

Konsternacja chwilowa z mojej strony, hm, hm, hm, no fajnie się stało, tylko jakim cudem Pani Dyrektor trafiła na mój bardzo skromny blog? Widać, że szukała informacji na temat jej pracy i oczywiście wszystkich nauczycieli przedszkolnych, którzy włożyli bardzo wiele pracy, aby okiełznać te wszystkie szczypiorki. Nauczyć śpiewać, deklamować, recytować i oczywiście tańczyć. Mówi się, abyś nie musiał cudze dzieci uczyć, czy jakoś tak. Fakt, faktem, że wszyscy wykonali wielką robotę, a widownia podziękowała wszystkim gromkimi brawami.

No warto pisać bloga, choć notka była w zasadzie tylko dla mnie, abym po jakimś tam czasie mogła sobie przypomnieć owo wydarzenie w moim życiu. Nie chcę nic po sobie nie zostawić, dlatego notuję klawiaturą różne zdarzenia i osobiste przemyślenia. Nigdy się nie spodziewałam, że blog będzie podczytywany przez innych ludzi i nic nie robiłam, aby promować te swoje wypocinki. No może tylko to, że linkuję bloga na Facebooku i tyle. No cieszę się ogromnie, że krótka, moja notka poszła w świat i dziękuję Pani Dyrektor Przedszkola nr 18 za przemiły komentarz.

Druga sprawa, to utworzyło się Polskie Stowarzyszenie Blogierów i Vlogierów. Mam ich adres i zapoznałam się z regulaminem i po trosze z opiniami doświadczonych blogierów, którzy doszukują się jakby to delikatnie ująć, nieprawidłowości i są sceptyczni, aby wstąpić do tego stowarzyszenia. Czekają, jak się to wszystko rozwinie i obserwują, kto będzie się podpinał pod stowarzyszenie i jaką kasę będzie z tego wyciągał, gdyż istnieje podejrzenie, że organizatorzy z reklam będą mieli niezłe profity i jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o kasę – proste prawda?

Będę obserwowała , choć w sieci jest masa blogów naprawdę profesjonalnych, a moje tam takie pisanie, jest bardzo skromne. Takie w zasadzie na wzór pamiętnika, a pamiętniki, to wydaje się najczęściej po zgonie autora, ale spokojnie – nie wybieram się jeszcze na chmurki i jeszcze nie jedno ciekawe wydarzenie zdarzy się w moim życiu, co będzie warte upamiętnienia w słowach z mocą klawiatury. I tu nasuwa się wniosek, że klawiatura pięknie pisze, a czy ja potrafię jeszcze pisać ręcznie? Zawsze miałam dość ładny charakter pisma, ale czy mam jeszcze, kiedy wszelkie sprawy załatwiam drogą elektroniczną – ot czasy nastały ciekawe 😀