Codziennie, kiedy rano wstaję najczęściej bardzo nie rozbudzona, idę do kuchni by zrobić sobie poranną kawę, bo kawa budzi mnie 🙂 Jak każdy chyba człowiek zaglądam w okno w wypatrywaniu pogody i dziś było tak samo. Spojrzałam i widzę niezbyt zachęcający widok, gdyż nie ma to tamto – idzie zima. Ludzie przemykają się po chodnikach, raczej szybkim krokiem, ubrani już w ciepłe okrycia. Kiedy tak chwilkę się gapię, to właśnie w tym momencie, w mojej głowie coś się pojawia – tak na dzień dobry. Różne są to myśli bo jakieś szczątkowe wspomnienia, a czasami planuję sobie nowy dzień. Moje myśli jednak często wracają do przeszłości, do mojego dzieciństwa, zresztą jeśli można nazwać to dzieciństwem. Bardzo wcześnie wydoroślałam i byłam inna, aniżeli moi roześmiani rówieśnicy, beztroscy i cieszący się ze swojej młodości. No tak mi się wówczas wydawało, choć teraz zdaję sobie sprawę, że w niejednym domu mogli też przeżywać swoje traumy. Ja jednak stałam jakby z boku. Owszem, udzielałam się w różnych projektach szkolnych, bo śpiewałam, byłam niezłą sportsmenką, a nawet szłam w poczcie sztandarowym na 1 Maja. Byłam dobrą uczennicą, widzialną w murach szkolnych, gdyż długi czas prowadziłam sklepik szkolny pod nazwą „Pszczółka”, w którym to wówczas nie sprzedawało się śmieciowego jedzenia, ale świeże pączki i przybory szkolne. Fajny to był czas, ale mimo to byłam uczennicą dość zamkniętą w sobie. Chyba nikt nie wiedział, dlaczego często jestem nie wyspana na lekcjach. Dawałam radę i byłam na tyle dumna, aby nikomu nie opowiadać, co dzieje się w moich czterech ścianach. Zwyczajnie się wstydziłam. Kiedyś, po wielkiej awanturze wywołanej przez pijanego Ojca, Mama postanowiła, że na jakiś czas trzeba się z domu wyprowadzić. Nie mieliśmy gdzie się wynieść, ale kiedy Ojciec chciał mnie ugodzić nożem w plecy, nie miała innego wyjścia, jak odseparować mnie i siostrę od przemocowca i psychopaty. Pół roku mieszkaliśmy pod innym adresem. To byli zupełnie obcy mi ludzie i nie pamiętam jak Mama się dogadała z kobietą, która nas przyjęła na ten czas pod swój dach. Miałam z tamtego miejsca daleko do dworca PKP, aby następnie wsiąść do pociągu i jechać 45 minut do innego miasta, w którym była moja szkoła średnia, aby w końcu następnie dobre dwa kilometry dojść do niej. Nie było mi łatwo, bo droga do szkoły zabierała mi dużo czasu. Rekompensatą byli fajni znajomi z pociągu, których do dzisiaj dobrze pamiętam, choć zniknęli z mojego pola widzenia. Po powrocie do domu, z tułaczki, z nadzieją, że Ojciec coś zrozumiał, zastałyśmy w domu obraz nędzy i rozpaczy. Nie było niczego w całości. Brud nie do opisania i trzeba było zakasać rękawy i przywrócić dom do warunków, nadających się do jakiegoś ludzkiego zamieszkania. To była kolejna próba mojej Mamy, aby ratować swoje małżeństwo. Dała kolejną szansę w myśl zasady, że każdemu się ona należy. Niestety, było tylko jeszcze gorzej i tu ja powiedziałam – Stop! Miałam już 17 lat i nie chciałam już żyć z psychopatą i oprawcą. Już nie chciałam być bita i nosić siniaków. Bił sprytnie, bo najczęściej po głowie, aby siniaków było nie widać. Już nie chciałam tracić swoich mocnych i zdrowych włosów, a więc zaczęłam naciskać na Mamę. Mamo, musisz się z nim rozwieść, bo wszystkie trzy znajdziemy się na cmentarzu. Mama nie chciała, bo kiedyś rozwód piętnował kobietę, że sobie nie radzi i ma dziwne fanaberie, bo co ludzie powiedzą. Gdzie zamieszkamy po rozwodzie, bo nikt nie da nam mieszkania – mówiła. Była pełna obaw, wzbraniała się. Pewnego razu moja siostra zemdlała i okazało się, że to był efekt długo trwającego stresu. Znalazła się w szpitalu, aby zdiagnozować dlaczego tak się dzieje. Stres, moja Mama usłyszała werdykt. To był ten moment, aby zdecydować się na rozwód, a jego podać do sądu o znęcanie się psychiczne i fizyczne nad rodziną. Zamknęli go, a w tym czasie Mama starała się o rozkwaterowanie mieszkania. Udało się, bo pracodawcy Mamy poszli jej na rękę i po powrocie Ojca, musiał się z nami rozstać. Dlaczego o tym piszę, ano dlatego, że w naszym przypadku wszystko dobrze się skończyło i Mama odzyskała wolność i godność i mogła zacząć żyć na nowo z nami. Parę lat temu, w początkowej fazie komputerów i nowoczesnej techniki fotografii, wzięłam dwa zdjęcia Mamy i Ojca, z ich czasów młodości i dałam je do powiększenia. Następnie kupiłam dwie jednakowe ramki i powiesiłam te portrety już w moim domu na ścianie – obok siebie w wydzielonym kąciku portretowym. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, co mną kierowało? Tęsknota za niespełnionym dzieciństwie, czy też z szacunku, że jestem na tym świecie, że się urodziłam za ich przyczyną – nie wiem. Pamiętam z opowieści mojej Mamy, że kiedy się urodziłam, każdy przy pierwszym wrażeniu twierdził, że ze mnie czysty Ojciec jest, jak skóra zdjęta z diabła. Wypierałam to z siebie przez bardzo wiele lat, bo nie chciałam się utożsamiać z oprawcą. Nie chciałam i już, bo ja nie jestem taka jak On. Nikogo w życiu nie krzywdziłam i nie uderzyłam, a może nie pamiętam? Może i trzepełam swoją młodszą siostrę i zwyzywałam, kiedy dzieckiem byłam, ale potem, w dorosłym życiu już nie, a więc jestem inna i tak wiele lat utwierdzałam się w przekonaniu, że nie jestem do Niego podobna. Pewnego razu, całkiem niedawno, usiadłam sobie z kawą i nagle mój wzrok padł na owe portrety i zamarłam. Szybko sięgnęłam po album ze zdjęciami i znalazłam swoje zdjęcia z czasu młodości i dopiero po 57 latach przyznałam, że ja jestem skórą zdjętą z diabła. Wszystko mam do Ojca podobne i na starość nawet siwe włosy pojawiają się w tych samych miejscach. Owal twarzy, nos i usta, to wszystko jest jakby ktoś sobie przekalkował. Jakby chciał mi zrobić na złość i wpędził mnie w poczucie winy, że jestem tak cholernie podobna do swojego oprawcy, tylko nie udało się jakoś fartem, przemycić nieprzystosowania się do świata. To mu się niestety nie udało. Wniosek z tego jest taki, że nasze dzieciństwo jest wciąż w nas. W naszej głowie, gdzieś tam w głębokich szufladkach, często skrzypiących i nie ma na świecie tabletki, pozwalającej na chwileczkę zapomnienia. Nie da się!
Z całego serducha pragnę aby żadne dziecko nie musiało przechodzić swojego piekła w czterech ścianach. Żadnego bicia i przemocy, ale zdaję sobie sprawę z tego, jakże często bliscy, bliskim gotują taki los !