Archiwa tagu: ból

Hejt, to zbrodnia!

Obejrzałam dzisiaj film dokumentalny pt. „15 minut wstydu” zrealizowany na świeżo przez Monikę Lewinsky.

Tak, to była ta kobieta, która przez aferę rozporkową z Clintonem została wyrzucona na wiele lat poza nawias społeczeństwa, a zrobiły to media i Internet, a Clinton właściwie nie ucierpiał.

W filmie pokazane są mechanizmy hejtu w sieci i opowiedziano historię wielu osób, które natrafiły na wykluczenie i wpędzone w poczucie wstydu.

Jest opowiedziana historia pewnego Meksykańczyka.

Wracał samochodem z pracy do domu i wystawił rękę za okno jednocześnie robiąc ruchy ręką, która była spracowana i drętwa.

Ktoś podjechał motocyklem i zrobił zdjęcie ręki i niby to był gest skierowany do czarnej rasy.

Zdjęcie trafiło do sieci, a on został zwolniony z pracy dyscyplinarnie i teraz żyje w biedzie i nie ma z czego utrzymać swojej rodziny.

To był tylko nieświadomy gest, ale sprawił, że życie mu się kompletnie posypało.

Ludzie w zasadzie zawsze hejtowali, bo nawet w danych czasach.

Na filmach widzimy jak zbierali się na placach, gdzie dokonywana była egzekucja.

Klaskali i śmiali się, bo w takich przypadkach, kiedy ludzie chcą kogoś skasować, to w mózgu uruchamia się hormon szczęścia i tak samo jest z hejterem w sieci – jest przewaga.

Byliście hejtowani, bo ja przez 5 lat przez paniusię z Krakowa.

Widzę ją gdzieś tam, ale nie życzę jej niczego złego, bo jako staruszkę – biologia sama ją dopadnie i wystawi rachunek, a czasu zostało niewiele.

Niestety, ale karma wraca i ja w to wierzę.

Ten, który hejtuje nie bierze wcale pod uwagę, że ktoś ma uczucia, serce, duszę, bo czerpie ze swojej działalności satysfakcję i jest jak na adrenalinie i w transie.

Jakoś to przeżyłam, a policja umyła kompletnie ręce, a ja sądzę, że ta osoba powinna nie wyjść z kicia przez wiele lat za niszczenie cudzego życia.

Upiekło się jej!

Teraz w sieci jest dyskusja o zdradzie Fabiańskiego, który wdał się w romans z transeksualistką niejaką Rafalalą.

Teraz wszystko wywlekane jest w sieci – najgorsze brudy, ale się nie wtrącam – nie hejtuję, bo w zasadzie budzi to moje zdziwienie, ocierające się nawet o obrzydzenie.

Nie biorę w tym udziału, ale innych to „jara”

Ludzie teraz w sieci sprzedadzą wszystko dla pieniędzy i sami proszą się o hejt, a mnie na twarzy pojawia się tylko zdziwienie.

Dziś czytałam, że aktor Żebrowski odbierze sam poród swojego dziecka w domu.

Być może i to zostanie sfilmowane i podane opinii publicznej i ja się pytam, czy są jakieś granice prywatności, bo chyba już nie ma.

Absolutnie nie jestem hejterką jeśli pokazuję draństwa PiS i tych ludzi, bo mam na nich uczulenie, gdyż z Polski zrobili zaścianek i prywatną kasę do zarabiana.

Jeśli o nich piszę, to jest to krytyka, a nie hejt i mam do tego prawo jako Obywatelka.

Tak samo jest na blogu, który piszę 9 lat. Każdy, kto chce mnie obrazić jest blokowany, bo nie mam ochoty na przepychanki i tak samo jest na FB i TT i dobrze na tym wychodzę.

Kto będzie chciał, to przeczyta o tym jak zgnębiono kobietę w USA – Monikę Lewinsky!

Monica Lewinsky: Pod pręgierzem.

(Fot. Getty Images)
(Fot. Getty Images)

Byłam pierwszą osobą, której reputację zszargano w internecie. Pacjentką zero – mówi Monica Lewinsky. Wyprodukowany przez nią dla HBO Max film dokumentalny „15 minut wstydu” przygląda się ciemnej stronie kultury internetowej, obnaża naszą skłonność do pochopnych osądów i pokazuje spustoszenie, jakie hejt sieje w naszym życiu.

Monica Lewinsky, producentka i narratorka filmu dokumentalnego „15 minut wstydu”, nazywa samą siebie „pacjentką zero”. W 1998 r., kiedy wybuchła tzw. afera rozporkowa z nią i Billem Clintonem w rolach głównych, Monica stała się pierwszą publiczną ofiarą internetowego hejtu.

22 lata życia, 27 lat więzienia

W 1998 r. agenci FBI zgarnęli Monicę Lewinsky niemalże z ulicy. Była w stroju sportowym, bo wyszła właśnie z siłowni. Zastraszoną, przewieźli do pokoju hotelowego, w którym czekało już na nią sześciu prokuratorów. Utrudniali jej dostęp do adwokata, przetrzymywali ją tam 11 godzin, chociaż formalnie nie była aresztowana. Nie chciała zeznawać przeciwko prezydentowi, ale prokuratorzy dysponowali ponad 20 godzinami nagrań rozmów telefonicznych Moniki z przyjaciółką, której zwierzała się z romansu. Clinton zeznał wcześniej pod przysięgą, że nic ich nie łączyło. Prokuratorzy zamierzali udowodnić, że kłamał, co miało być podstawą odwołania go z urzędu. Za odmówienie współpracy groziło Monice Lewinsky 27 lat więzienia. – Podnieście rękę, jeśli w wieku 22 lat nie zrobiliście czegoś głupiego, czego dzisiaj byście żałowali. Ja, kiedy miałam 22 lata, zakochałam się w moim szefie – tak zaczyna się wystąpienie Moniki Lewinsky w ramach TED Talks w 2015 r. – Od tamtej pory nie było dnia, by ktoś nie przypomniał mi o błędzie, jaki wtedy popełniłam.

Zgodziła się na współpracę z FBI, a kilka miesięcy później, bez jej wiedzy, ponad 160-stronicowy raport oparty na zeznaniach z pokoju hotelowego został upubliczniony w internecie. Cały świat mógł przeczytać o tym, co robiła z prezydentem. – W 1998 r. straciłam reputację i godność. I omal nie straciłam życia – mówiła później. – Napiętnowano mnie jako dziwkę, szmatę, zdzirę. Z dnia na dzień z osoby prywatnej stałam się obiektem publicznego upokorzenia. Byłam pierwszą osobą, której reputację zszargano w internecie. Pacjentką zero.

Zyski z hejtu

W oczach ludzi stała się własną karykaturą – nie kobietą z krwi i kości, lecz postacią medialną, z której można się bezkarnie wyśmiewać. Straciła pracę, przyjaciół, perspektywę na normalne życie. Przeszła depresję, próbę samobójczą i wieloletnią terapię. Dopiero 20 lat później zdecydowała się po raz pierwszy wystąpić publicznie i opowiedzieć o swoim doświadczeniu.

Od kilku lat jest nieformalną rzeczniczką ofiar internetowego hejtu. Dokument „15 minut wstydu” powstawał równolegle z produkowanym przez Monicę Lewinsky miniserialem FX „Impeachment: American Crime Story” pokazującym gehennę, którą przeżywała po ujawnieniu raportu z jej zeznań.

W wystąpieniach podkreśla, że dziś, by stać się obiektem masowej nienawiści w internecie, nie trzeba być osobą publiczną. Nie trzeba nawet korzystać z internetu.

O tym właśnie opowiada w dokumencie „15 minut wstydu”. Z pomocą pisarzy, naukowców i dziennikarzy pokazuje, jak łatwo – przez internet – uczestniczymy dziś w publicznym osądzaniu i karaniu innych. Odkrywa, jaką rolę w tym wszystkim odgrywają algorytmy mediów społecznościowych, takich jak Twitter czy Facebook, które zaprogramowane są w ten sposób, aby wzbudzać naszą wrogość wobec innych. Im więcej osób przyłączy się do masowego publicznego hejtu, tym większy zysk.

W filmie „15 minut wstydu” Monica Lewinsky porównuje media społecznościowe do „tego trzeciego” dziecka na placu zabaw, które stoi nad dwójką skonfliktowanych kolegów, krzycząc: „Walcz! Walcz! Walcz!”.

W jej filmie pojawiają się przypadkowi bohaterowie internetowych skandali: mężczyzna, który na początku pandemii próbował zmonopolizować rynek środków dezynfekujących do rąk, kobieta, która opublikowała na Facebooku kontrowersyjny żart na temat zwolenników Donalda Trumpa, którzy powinni zrezygnować z respiratorów, ponieważ zanim zachorowali, zaprzeczali istnieniu pandemii, oraz monter elektryk, który przejeżdżał samochodem obok demonstracji Black Lives Matter. Tam ktoś sfotografował go, jak przebiera palcami wystawionej za szybę ręki, a jego gest zinterpretowano jako poparcie dla białych suprematystów.

Każdego z tych ludzi internauci postanowili publicznie ukarać. Nie tylko publikując krytyczne komentarze i szerując ośmieszające ich teksty, lecz także grożąc im w prywatnych wiadomościach czy pisząc do ich pracodawców donosy. Wszyscy troje w ciągu kilku dni stracili pracę, anonimowość, bezpieczeństwo.

Pierwszy z nich musiał wraz z rodziną zmienić miejsce zamieszkania, bo jego adres został upubliczniony, a hejt internetowy przerodził się w hejt rzeczywisty. Sprawa żartującej ze zwolenników Trumpa kobiety stała się tematem politycznym – jej żart był komentowany na najwyższych szczeblach władzy, a w internecie dosłownie ją zlinczowano. Przeszła ciężką depresję z objawami PTSD (syndrom stresu pourazowego), a powrót do względnej normalności zajął jej dwa lata. Trzeci bohater do dziś pozostaje bezrobotny, chociaż udowodnił, że nie ma z białymi suprematystami nic wspólnego, o czym świadczą między innymi jego meksykańskie korzenie.

Każda z tych historii jest inna – bohaterowie dwóch pierwszych przyznają się do swoich błędów, ale na pierwszy rzut oka widać, że każdego z nich spotkała kara niewspółmierna do winy.

Skąd w nas tyle nienawiści i surowości?

Występujący w dokumencie naukowcy wskazują na rozwijający się na przestrzeni wieków dziwny proces zrytualizowanego publicznego upokorzenia. W starożytnych Chinach winnych zamykano w klatkach, które wystawiano u bram miasta. W Grecji i Rzymie golono im głowy i karano wygnaniem. W XII-wiecznej Anglii grzeszników obtaczano publicznie w smole i pierzu. Potem były maski wstydu, beczki i krzesło do podtapiania. Na początku XIV w. pojawił się chyba najbardziej popularny w dziejach przyrząd do publicznego upokarzania – pręgierz. Unieruchomionego winowajcę można było bezkarnie opluć, obrzucić kamieniami, zwyzywać. W XXI w. podobną funkcję pełni internet. Tyle że karząc wirtualnie, nie widzimy rzeczywistej ceny, jaką ponoszą nasze ofiary. Dokument Moniki Lewinsky chce nam o tym przypomnieć.

https://www.vogue.pl/a/film-dokumentalny-15-minut-wstydu-produkcji-moniki-lewin-sky

Mój ból jest większy niż twój!

Kiedy siostra mi napisała, że moim zasranym obowiązkiem było opiekowanie się mamą, którą się opiekowałam, to wróciły do mnie demony z przeszłości – automatycznie!

W tym stwierdzeniu poczułam się jak zdeptany, nic nie znaczący karaluch, robal, który w zasadzie nikomu nie jest potrzebny w normalnym życiu ludzkim bo może tylko w lesie!

Zaczęłam analizować swoje życie i doszłam do wniosku, że od bliskich nie otrzymałam w dorosłym życiu żadnego szacunku i zostałam oceniona jak samo zło – jakiś dziwoląg!

Wygląda na to, że byłam w tej rodzinie przezroczysta i nikomu nie potrzebna!

A ja piszę, że dość znęcania się nade mną, która była siedem razy hospitalizowana!

Dość znęcania się nade mną, która cztery razy targała się na życie, a ani ty siostro, ani matko nie reagowałyście, a tylko słyszałam – weź rozwód, ale żadnych konkretów i musiałabym z dziećmi zamieszką po mostem!

Matka za swojego życia nie zrobiła nic, aby mnie i siostrę zjednać ku sobie i abyśmy zakopały topór wojenny!

Nie zareagowała kiedy sprzedałam siostrze  swój pamiątkowy pierścionek, bo potrzebowałam pieniędzy na rozwód, a kiedy chciałam go odkupić – odmówiono mi!

Jestem w małżeństwie ponad 40 lat i matka nigdy nie ugotowała obiadu, aby zaprosić nas – dwie córki z rodzinami, abyśmy w końcu na nowo się porozumiały!

Przecież musiała widzieć, że nie rozmawiałam z siostrą ponad 20 lat i nie zrobiła z tym nic!

Zapraszałam ją na święta, ale wytrzymywała godzinę i meldowała się przy świątecznym stole u siostry, bo tam było było bardziej wesoło z wiadomych przyczyn.

Było mi z tego powodu bardzo przykro, a moje dzieci też to bolało, że ich babcia woli inne klimaty!

Tak, widząc to –  odsunęłam się od rodziny, bo mnie nie chcieli i ja nie chciałam pchać się tam, gdzie nie byłam mile widziana.

Zostałam nawet wyproszona z domu siostry przez szwagra!

Kochałam mamę i bolało mnie to, że byłam dla niej mniej ważna i sama podzieliła swoje dzieci!

Dostałam w pracy pożyczkę i poszłam do sklepu wybrać dla niej elegancki płaszcz, bo wiedziałam, że nigdy sobie nie kupi czegoś eleganckiego z marnej emerytury.

Zawsze miałam dla niej prezent na imieniny, czy też urodziny, bo zawsze pamiętałam, że mnie urodziła i byłam jej wdzięczna za pomoc na początku mojego małżeństwa.

Moje prezenty stoją teraz w witrynie mojej siostry, a jest to porcelanowy gołąb i mądra sowa i to jest oznaką, że starałam się robić mamie prezenty estetyczne!

Czy mam prawo czuć ból, że mnie wymazała z aktu notarialnego, tak jakby miała jedno dziecko – tak czuję ból i naprawdę nie chodzi tu o pieniądze!

To boli,  bo przypominam sobie ojca, który mając dwie córki lał tylko mnie jak mokre żyto, a młodszą oszczędzał, bo to był dla niego „czerwony karmazynek”.

Ja dużo sobie w głowie przez lata poukładałam, ale brzmią mi w głowie napisane słowa, że moim zasranym obowiązkiem i to odbieram jako policzek, który piecze mnie od paru dni.

Muszę sobie to poukładać, by nie wpaść w rozpacz i oto z cudownego dziecka mojej matki i ojca wyszła słoma z butów!

Muszę z tym jakoś żyć i to jest mój blog, a więc  mam prawo na nim pisać, co mną targa!

A teraz zmieniam temat, bo mnie pytają dlaczego tak jestem za Polską?

Jestem, bo to mój kraj i pragnę dla niego jak najlepiej, bo przez ostatnie 5 lat działo się tylko samo zło.

A ja pragnę i pytasz mnie:

Pytasz mnie, co właściwie Cię tu trzyma
Mówisz mi, że nad Polską szare mgły
Pytasz mnie, czy rodzina, czy dziewczyna
I cóż ja, i cóż ja odpowiem Ci

Może to ten szczególny kolor nieba
Może to tu przeżytych tyle lat
Może to ten pszeniczny zapach chleba
Może to pochylone strzechy chat

Może to przeznaczenie zapisane w gwiazdach
Może przed domem ten wiosenny zapach bzu
Może bociany, co wracają tu do gniazda
Coś, co każe im powracać tu

Mówisz mi, że inaczej żyją ludzie
Mówisz mi, że gdzieś ludzie żyją lżej
Mówisz mi, krótki sierpień, długi grudzień
Mówisz mi, długie noce, krótkie dnie

Mówisz mi, słuchaj stary jedno życie
Mówisz mi, spakuj rzeczy, wyjedź stąd
Mówisz mi, wstań i spakuj się o świcie
Czy to warto, tak pod góre, tak pod prąd

Może to przeznaczenie zapisane w gwiazdach
Może przed domem ten wiosenny zapach bzu
Może bociany, co wracają tu do gniazda
Coś, co każe im powracać tu

Może to zapomniana dawno gdzieś muzyka
Może melodia, która w sercu cicho brzmi
Może mazurki, może walce Fryderyka
Może nadzieja doczekania lepszych dni

Może to zapomniana dawno gdzieś muzyka
Może melodia, która w sercu cicho brzmi

Andrzej Rosiewicz

Zdjęcia są mojego autorstwa!

 

Obraz może zawierać: niebo, roślina, drzewo, chmura, trawa, na zewnątrz i przyroda

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

 

Nie znasz historii życia kogoś, to milcz!

Znalezione obrazy dla zapytania: dzień depresji 23 luty

Weź się w garść. Zrób coś ze swoim życiem.

Jesteś silny/a tylko ci się nie chce.

Wszyscy ludzie cierpią, nie jesteś jedyny/a. Takie słowa są najczęściej kierowane do tego kogoś, kto nagle traci chęć do życia.

Nie wiedzieć kiedy, zapada się w siebie i nic go już nie cieszy.

Nagle pochyla się i garbi, a przedmioty lecą mu z bezradności i braku siły na podłogę.

Wyraz twarzy się zmienia i widać na nim ogromny smutek, bez cienia jakichkolwiek oznak chęci do życia.

Myśli się plączą i nagle chory na depresję zatraca się w swoim smutku i beznadziejności.

Nie umie wytłumaczyć otoczeniu, co mu dolega, a tylko sygnalizuje, że nie ma chęci dalej żyć i wszystko straciło dla niego sens.

Najczęściej ucieka w sen, albo też cierpi na wielkie pokłady bezsenności.

Często pojawia się nadmierne obżarstwo, albo kategoryczne odmawianie posiłków.

Jest wiele odmian depresji i zdiagnozować tę właściwą, to dla lekarza jest wielką sztuką, jeśli w ogóle pacjent zdecyduje się na takie leczenie.

Wciąż w naszym społeczeństwie pokutuje przekonanie, że pojawienie się przed gabinetem psychiatrycznym, to jak wydanie na siebie wyroku – jestem chory psychicznie i za chwilę wszyscy będą o tym gadać.

Będę skreślony/a i nie nigdzie nie dostanę pracy, albo wszyscy się ode mnie odsuną.

Zostanę sam/a.

Jak pomóc osobie chorej na chorobę duszy? Jak poprowadzić i wyciągnąć rękę ku drodze uzdrowienia , bo sam/a sobie nie pomoże.

Jakie uruchomić mechanizmy, gdzie skierować, aby zajęli się nim, nią specjaliści i wyciągnąć z tego czarnego dołka.

Najczęściej namawiamy do wizyty u dobrego psychiatry.

W dobie Internetu, wpadamy więc do sieci i szukamy najlepszych lekarzy w naszym rejonie – chcemy pomóc, bo zależy nam na nim, niej.

Na naszym dziecku, mężu, żonie, czyli na  naszym bliskim.

Jesteśmy zdrowi, silni i robimy wszystko, aby pokierować tak chorym, aby do nas wrócił.

Jeśli uda nam się namówić chorego do wizyty u lekarza, najczęściej po wstępnym wywiadzie, otrzymuje chory receptę na leki, czyli tzw. antydepresanty. 

Jest nadzieja, że leki te od razu sprawią, że chory poczuje się lepiej i złapie pierwszy oddech od wielu miesięcy i zacznie patrzeć optymistycznie na świat.

Jednak często tak bywa, że lekarz z lekiem nie trafi i chory zamiast czuć się lepiej, wpada jeszcze w większy dół.

Druga i kolejna wizyta, a efektów brak i wówczas lekarz rozkłada ręce i wypisuje skierowanie do szpitala.

Jeśli u chorego pojawiają się myśli samobójcze, tym szybciej należy umieścić chorego w placówce zamkniętej, na obserwacji.

I tu zaczyna się dramat.

Widziałam różne szpitale w swoim życiu.

Wielkie sale, zastawione kilkoma łóżkami i przy nich malutka szafeczka.

Nikt nie oddziela  ludzi bardzo chorych, niewyleczalne, ciężkie przypadki, od ludzi z nadzieją na wyleczenie.

Pierwszy wywiad, zrobiony na szybko i wpisanie leków do karty i tyle.

Nagle słyszy się na korytarzu szpitalnym, wycie, przeklinanie i wiązanie w pasy.

Nagle chory narażony jest na niewyobrażalny stres sytuacyjny.

Nie może się odnaleźć, bo nie ma w tym miejscu cichego zakątka, gdzie mógłby się odizolować.

Nie obchodzi to żadną pielęgniarkę i nikt nie uchroni go od tego dodatkowego przeżywania.

Takie leczenie nie ma sensu i chory prosi rodzinę, aby go jak najszybciej zabrano do domu, bo dłużej tego nie wytrzyma.

Widziałam też szpital, gdzie jedyną rozrywką dla chorego jest palarnia i mocna kawa.

Gdzie spotykają się ludzie, aby opowiedzieć sobie jak spędzili noc.

Czy leki działają, czy też powodują większe rozdrażnienie.

Spotykają się w tej palarni, aby pogadać, pomilczeć, popłakać.

Nikt z personelu tam nie zagląda i nikt nie wspomina o tym, że w szpitalu palić nie wolno.

Nikt nie jest w stanie zlikwidować palarni w szpitalach psychiatrycznych, gdyż palarnia działa jak pokój psychoterapeutyczny.

Widziałam jeszcze jeden szpital, chyba zbliżony najbardziej do cywilizowanych warunków.

Pokoje ładnie udekorowane. Każdy ma swój kawałek podłogi.

Nie ma w nim przypadków skrajnych.

Nikt nie wrzeszczy i nikogo nie zakuwa się w pasy.

Chorzy są pod ciągłą opieką lekarza i psychologa.

Ułożony grafik zajęć, sprzyja samodyscyplinie. Powstają grupy wsparcia.

Chorzy uczęszczają na zajęcia z muzyką, tańcem, a także muszą ćwiczyć na sali sportowej.

Psychoterapia w kółku, powoduje większe otwarcie się na problemy innych ludzi, co wywołuje różne emocje, zmuszając chorego do współodczuwania, dyskusji i uwierzenia w siebie.

Długie spacery po parku, rozmowy z zaprzyjaźnioną grupą i taki szpital z takim programem kieruje chorego na drogę ku uzdrowieniu.

Widziałam ludzi po takiej kuracji, że na twarzach chorych pojawiała się chęć do życia.

Dlaczego o tym piszę, ano dlatego, że są w Polsce jeszcze i dobrze się mają, szpitale skostniałe, niczym z filmu CK Dezerterzy, gdzie chorego na depresję podciąga się pod chorobę psychiczną, najcięższego gatunku.

Powinno się to zmieniać i powinno się o tym mówić bardzo głośno!

W Polsce na depresję choruje już ponad milion ludzi, kiedy chorzy wpadają w taki stan, że nie chce się im myć, czesać, malować.

Jest to tendencja wzrostowa i bije się już na alarm.

Nie chce się  ładnie wyglądać i sprzątać, bo nic się nie chce, a najbardziej chce się umrzeć i skończyć tę wegetację.

Moja pani doktor wysłała mnie do tego dobrego szpitala, całodobowego z psychoterapią i dopiero tam małymi kroczkami otrzeźwiałam i zrozumiałam, że jestem czegoś tam warta i nie odstaję niczym od ludzi zdrowych.

To było moje koło ratunkowe, z którego na siłę skorzystałam, ale wyzdrowienie nie jest dane na zawsze, bo to dziadostwo czai się znienacka i lubi ponownie za atakować!

Jednak nie wszyscy chcą się leczyć i i tkwią latami w bólu i cierpieniu i tu zapłaczę nad losem, kiedyś pięknej Elżbiety Dmoch, która śpiewała „Windą do nieba”, aż nagle odcięła się od świata po przeżyciach i odtrąca wszelką pomoc.

Depresja, zaraz po raku jest najbardziej, okropną chorobą, ale rządzący nie chcą przeznaczyć 2 miliardów na onkologię, albo na poprawę leczenia psychiatrycznego dla dzieci i dorosłych, bo potrzebują tych pieniędzy na kampanię prezydencką pod przykrywką  dotacji na swoją kłamliwą telewizję!

Tymczasem szpitale psychiatryczne są wciąż z czasów PRL-u, bo są nie dofinansowane i brakuje personelu!

Chorzy „leczeni” są w starych budynkach i leżą na odrapanych łóżkach i nikt nie pilnuje, że młodzi ludzie mają przy sobie ostre narzędzia i się tną!

A teraz mam apel do rodziców, aby zwracali uwagę na zachowanie swoich dzieci, gdyż dzieje się tak, że na depresję zapadają najmłodsi i to nie zawsze jest złe zachowanie nastolatka,a bunt, który może się zmienić w chorobę depresyjną!

Cd. niżej!

Bolesne rozstanie

Po dawnej sławie nie zostało nic. Elżbieta Dmoch na nowych zdjęciach nie przypomina zjawiskowej gwiazdy sprzed lat.

Wybrała życie w samotności

„Już mi niosą suknię z welonem, już Cyganie czekają z muzyką” – śpiewa Elżbieta Dmoch w słynnym utworze „Windą do nieba”. Piosenka o wielkim smutku i nieszczęśliwej miłości stała się paradoksalnie hitem każdego wesela. Dmoch nie mogła wiedzieć, że słowa tego utworu staną się dla niej prorocze.

Do sieci trafiły zdjęcia paparazzi, na których widać Elżbietę Dmoch. To pierwsze zdjęcia, odkąd pojawiła się wiadomość o tym, że zdecydowała się na życie w samotności. Nic dziwnego, że wywołują sensację. Elżbietę Dmoch wielu z nas pamięta jako piękną kobietę, która pięła się po szczeblach kariery. Już dawno wybrała dla siebie inną drogę. Z daleka od luksusów, sławy, mediów i zainteresowania dawnych fanów.

Dmoch sfotografowano podczas zakupów w osiedlowym sklepie spożywczym. Gumowe klapki, przetarte rajstopy, wyciągnięte spodnie i krótki T-shirt, który odsłaniał brzuch. Na pierwszy rzut oka wygląda na zaniedbaną kobietę, która dawno przestała przejmować się swoim wyglądem. Potargane, niechlujnie ułożone włosy dopełniają obrazek nieszczęścia. Ale osoby, które ją widziały, zwracają uwagę na zupełnie co innego. – Poszła do sklepiku mieszczącego się przy jej bloku. Wyglądała bardzo dobrze. Była w czystych ciuchach, a na jej twarzy pojawiał się uśmiech. Pani Elżbieta zrobiła zakupy i widać było, że polepszyło się jej materialnie – mówi w rozmowie z „Super Expressem” jeden z klientów sklepu.

Kilkanaście lat temu Elżbieta Dmoch przeszła załamanie nerwowe, wpadła w głęboką depresję. Przestała pracować, występować na scenie, żyła jedynie z oszczędności. Maria Szabłowska, znana dziennikarka telewizyjna i radiowa, mówiła w wywiadach, że Dmoch przestała płacić składki na ZUS. Nie przyjmowała też pieniędzy, które zbierali dla niej przyjaciele. Mieszkała sama w niewielkim mieszkaniu, które w końcu musiała opuścić ze względu na to, że nie płaciła czynszu. W 2005 roku jej losem zainteresowali się dziennikarze Uwagi TVN.

Dmoch nie zgodziła się porozmawiać wtedy z dziennikarzami Uwagi. Od lat konsekwentnie unika mediów. Dziennikarze poinformowali, że mieszka w fatalnych warunkach w maleńkim domu na wsi. Odizolowała się od świata, nie chce nikogo widywać, odmawia pomocy lekarzy i pracowników opieki społecznej. – Dziwi się, czemu zakłócamy jej spokój. Pyta, czy zrobiła coś złego, skoro do niej przychodzimy. Czy mamy jej pomagać na siłę, czy zostawić samej sobie, jeśli wybrała taki sposób życia? – mówiła Elżbieta Klimkowska z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Tarczynie. Dmoch wielokrotnie oferowano pomoc finansową. Ze wszystkich pieniędzy rezygnowała. Utrzymuje się tylko i wyłącznie z tantiem wypłacanych przez Stowarzyszenie Artystów i Wykonawców Utworów Muzycznych. – Bardzo skrupulatnie sprawdza, czy są to tantiemy, które jej się należą, a nie pomoc, której się jej udziela. Doszła do wniosku, że niczego więcej nie chce od świata i nie chce, by świat czegoś od niej chciał – mówił z kolei Jacek Skubikowski, prezes Stowarzyszenia.

Był koniec lat 60., gdy Elżbieta Dmoch zaczęła współpracować z Januszem Krukiem. W 1971 roku na rynku muzycznych pojawiło się ich wspólnego dziecko – zespół 2 plus 1. Królowali na polskich estradach i to dosłownie. Elżbieta miała wtedy 17 lat, Janusz 22. Oboje byli po przejściach. Ich duet podbił serce Polaków w zawrotnym tempie. Przeboje, koncerty, wielka sława. – Sami ledwo to wytrzymywaliśmy, a ona robiła dwa razy więcej – wspomina Cezary Szlęzak, były współpracownik Dmoch, przyjaciel artystki w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim”. – W Niemczech mieliśmy własne półki w sklepach muzycznych. W Japonii byliśmy na listach przebojów. Zagraniczni menadżerowie dobijali się bez przerwy. Jak jej zrobili sesję zdjęciową, to na sześćset fotografii – dodaje. Wspomina, że 2 plus 1 mieli już zamówiony koncert w Iraku, ale wojna przekreśliła występ artystów.

To ona zaśpiewała „Windą do nieba”, „Choć pomaluj mój świat” czy „Czerwone słoneczko”. W 1974 roku Elżbieta otrzymała tytuł Miss Obiektywu. Drugi raz ten tytuł przyznano jej w 1976 roku na Festiwalu w Opolu. Była zjawiskowa, hipnotyzująca, naturalnie piękna i ludzie to doceniali. W 1979 roku Dmoch otrzymała jedno z najbardziej wyjątkowych odznaczeń – Srebrny Krzyż Zasług. Była na szczycie. Stała się legendą PRL-u. Mówiło się, że ona i Janusz Kruk tworzą najpiękniejszą parę wśród polskich artystów. Pobrali się jeszcze w 1973 roku. On miał już wcześniej żonę i dziecko. Dla Elżbiety postanowił zostawić rodzinę. Ale ich szczęście nie trwało długo.

 

Jak wspomina Szabłowska w jednym z wywiadów: „Janusz był rozrywkowym facetem. Drzwi się nie zamykały, przyjaciele do nich lgnęli”. Kruk w końcu postanowił opuścić piosenkarkę dla innej kobiety. To była druga połowa lat 80. Rozwiedli się dokładnie w 1989 roku. Podobno pozostali w przyjacielskich stosunkach, ale w mediach krążyły liczne plotki o kolejnych romansach Kruka. Elżbieta wierzyła jednak, że kiedyś do siebie wrócą. Janusz był jej największą miłością. W 1992 roku mężczyzna zmarł na zawał serca. Wtedy wokalistka przeżyła załamanie nerwowe i wycofała się z życia publicznego. Zaszyła się na wsi i rzadko dopuszczała do siebie ludzi. Wróciła na scenę tylko raz – w 1998 roku. Publiczność przyjęła ją owacjami na stojąco. – Ela była tak zachwycona, że byliśmy pewni, iż ją odzyskaliśmy. Niestety, choroba znów dała o sobie znać – mówiła Szabłowska w rozmowie z „Na żywo”.

https://gwiazdy.wp.pl/po-dawnej-slawie-nie-zostalo-nic-elzbieta-dmoch-na-nowych-zdjeciach-nie-przypomina-zjawiskowej-gwiazdy-sprzed-lat-6299155448477313g/3

 

Nie przypomina dawnej siebie

Jestem, a jakby mnie nie było!

Mam to po śp. Ojcu – skłonność do depresji!

Depresja to nie jest wymysł ludzi, gdyż depresja atakuje znienacka i tylko kto ją przeżył i na jakiś czas pogonił, to wie, że ona lubi wracać!

Mnie dopadła po 10 latach od psychoterapii i tak dekadę byłam w jako takim dobrym stanie.

Psychoterapia bardzo mi pomogła uwierzyć przede wszystkim w siebie i uwierzyłam, że wszystko mogę i wszystko chcę!

Jednak życie nie jest wolne od złych zdarzeń.

Osoba skłonna do depresji w pewnym momencie upada i traci chęć życia.

Nie tak dawno w moim życiu wydarzyła się bardzo zła historia i ja poczułam się jak nic nie warte istnienie – jak gówno!

Jakiś czas sobie z tym radziłam, ale niestety mam w genach depresję i rozpadłam się na milion kawałków.

Najgorsze jest to, że nie mam nikogo z kim mogłabym to przegadać!

Mam, ale to jest korespondencja, a powinnam w cztery oczy!

Stało się tak, że tydzień temu wstałam z łóżka i poczułam się jak nic nie warty śmieć!

Inni ludzie w takiej sytuacji powiedzieliby sobie – pieprzę, nic mnie to nie obchodzi, muszę żyć dla siebie i być silną, bo życie to nie jest bajka.

Ja się zapadłam niestety i przegrywam sama ze sobą, gdyż czuję się jak trzcina na wietrze, którą potrafi złamać zła, ludzka wola i złe słowo, oraz uczynek.

Zawsze starałam się żyć tak, aby nikogo nie krzywdzić, ale teraz czuję się jak niechciane istnienie i zostały przekreślone wszelkie moje zasługi dla innych ludzi!

Budzę się rano z pieczeniem w klatce piersiowej jak zranione zwierzę i znowu padam na łóżko i chciałabym przespać dzień i noc i następny dzień i noc, bo tak mnie moja egzystencja boli.

Potem głowa zaczyna pracować i zadaję sobie tysiące pytań – dlaczego?

Resztami sił robię cokolwiek w domu i wiem, że powinnam udać się do lekarza, ale nie mam kompletnie siły!

Nie wiem ile mnie to potrzyma, bo może długo, ale walczę sama ze sobą, by nie pojawiły się najgorsze myśli!

Nie jest to życie, bo pisałam bloga z wielką chęcią i radością życia, a teraz piszę, bo może mi to pomoże oczyścić się!

Jest mnie mniej na Facebooku, bo nie mam ochoty na komentowanie np. polityki i nie mam ochoty na nic!

Zmuszam się do pisania, bo pisanie oczyszczało zawsze moją duszę, ale jak ten stan potrwa dużej, to boję się o siebie!

Osobę, którą dopadła depresja zrozumie tylko ktoś, to to przeżył.

Inni tylko mówią weź się w garść, nie udawaj, podnieś się, to minie i się wyprostuje – żyj!

Jednak to tak nie działa!

Jutro czeka mnie kolejny dzień walki o siebie i napiszę Wam, czy będę się ponownie czuła jak śmieć, czy powoli dam sobie radę przeżyć dzień jako – tako!

W tym wpisie chcę Wam zwrócić też uwagę na to, że polskie dzieci zaraz po Niemcach popełniają w Europie najwięcej samobójstw z powodu nie akceptacji przez otoczenie.

Został napisany bardzo ważny artykuł o tam jak społeczeństwo szykanuje inność z czym nie radzą sobie nastolatki.

Kiedy w Polsce ksiądz brzmi:

Marek Jędraszewski jak mantrę powtarzał hasło o tęczowej zarazie.

Cały artykuł pod linkiem:

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/milosc-w-czasach-zarazy/nbqxxwm?utm_source=t.co_viasg_wiadomosci&utm_medium=social&utm_campaign=leo_automatic&srcc=ucs&utm_v=2

Znalezione obrazy dla zapytania: depreja"

Wchodzić w Nowy Rok – 2019

 

Brak automatycznego tekstu alternatywnego.

Nigdy nie robiłam z wejściem w Nowy Rok żadnych postanowień, bo znając siebie żadnego bym nie dotrzymała, a więc po co się katować!

Dziś pierwszy raz od dwóch lat się spłakałam, kiedy moja Mama leży w łóżku jak warzywo.

Przepraszam, że ja tak ciągle o tym, ale zdałam sobie sprawę z tego, że te dwa lata Jej choroby upłynęły mi na pstryk palcami i wszystkie dni mi się zlały w jeden dzień i stanowią jedną całość, a nie żaden miks przeżytych dni.

Przepraszam, że wypłakuję się Wam w rękaw, ale tak naprawdę mogę tylko na blogu się wykrzyczeć i opisać swoje emocje związane z chorobą Matki.

Ludzie się cieszą z nadejścia Nowego Roku, a ja jestem jednym wielkim smutkiem, bo w każdej chwili Mama może umrzeć, a więc takie czekanie jest bardzo wyczerpujące i wyniszczające.

Kiedy rano ktoś do nas zadzwoni, to umieram, bo może to być decydująca wiadomość i tak jest przez cały dzień, kiedy wsłuchuję się w telefon.

Uspokoję się wówczas, kiedy Mama odejdzie, bo to ciągłe napięcie mnie zabija i nie potrafię się cieszyć ze zwykłych, codziennych zdarzeń.

Sprzątam w napięciu, gotuję w napięciu, odpoczywam w napięciu i wciąż towarzyszy mi potężny stres, powodujący arytmię serca i rozdrażnienie.

Im jestem starsza, tym mniej mnie cieszy Sylwester i wchodzenie w Nowy Rok, bo zdaję sobie sprawę z tego, że ten Nowy Rok jest wielką niewiadomą i może stać się wszystko!

Mogę ja się rozchorować, albo mój Mąż, bo nie jesteśmy już młodzieniaszkami.

Moja Teściowa też już wiekowa i może być różnie, albo nie daj Boże może stać się coś złego moim bliskim!

Wiem, sama się nakręcam, ale każdy nowy dzień niesie niespodzianki nie zawsze przyjemne i nie zawsze optymistyczne.

Piszę właśnie o dziwnym dniu jaki przeżyłam tuż przed Wigilią!

Zadzwoniła do mnie koleżanka, której nie widziałam 25 lat, bo była w Ameryce.

Wróciła do Polski i przypomniała sobie o mnie.

Spotkałyśmy się i wydawało się, że jest mi życzliwa, tak jak kiedyś.

Zadzwoniła z życzeniami wesołych świąt i nagle spytała, co u mnie!

Odpowiedziałam, że mam chorą Mamę i te święta absolutnie mnie nie cieszą i nagle ona się rozłączyła nie z powodu braku zasięgu, bo oddzwoniła i skończyła swoje życzenia!

Nie chciała słuchać przykrych wiadomości – przygnębiających i dlatego jest tak, że swoje bolączki zatrzymuję dla siebie, bo ludzie chcą żyć w świecie tylko dobrych wiadomości i nie lubią cudzych opowieści o tym, że coś ich trapi i spędza sen z oczu.

A teraz coś innego w temacie balów Sylwestrowych, bo pasuje świetnie do mnie!

Sylwestrowe porady Michela Houellebecqa:

„Wystarczy zaplanować zabawę, aby mieć pewność, że się człowiek śmiertelnie wynudzi. Kilka poniższych rad powinno pozwolić na uniknięcie najgorszego:
– Z góry mieć świadomość, że zabawa skończy się fiaskiem. Przypomnieć sobie przykłady poprzednich porażek. Pogodzenie się ze zbiorową katastrofą, pokornie i z uśmiechem, może pozwolić na sukces, przekształcając nieudaną zabawę w banalnie przyjemne przeżycie.
– Zawsze zakładać, że będzie się wracać taksówką i samotnie.
– Przed zabawą: napić się.
– Podczas zabawy napić się, ale zmniejszając dawki. Lepiej we właściwym momencie wziąć pół pastylki lexomilu. Można się spodziewać szybkiego zapadnięcia w drzemkę, co jest stosowną chwilą to wezwania taksówki. Dobra zabawa to krótka zabawa.
– Po zabawie zadzwonić z podziękowaniami.
I na koniec pocieszająca perspektywa: wraz z wiekiem mija poczucie obowiązku zabawy, a zwiększa się potrzeba samotności. Prawdziwe życie bierze górę”.

Cytat dzięki Justyna Sobolewska
(Interwencje 2, przeł. Beata Geppert)

Do siego roku wszyscy, którzy tu zabłądzili, a poznaliśmy się dokładnie rok temu, kiedy na WP przeniosłam mojego bloga!

Cieszę się, że Was poznałam i dziękuję za komentarze i wspólną konwersację!

I jeszcze chcę napisać, że w każdego Sylwestra i przed – cierpiałam z moją suczką, której nie ma już z nami dwa lata, ale każdy Sylwester był dla niej traumą mimo środków uspokajających.

Tylko durnie i pajace odpalają race!

Obraz może zawierać: w budynku

Chcę jeszcze napisać, że ten Nowy Rok będzie fatalny dla polskiej polityki i na ulicę wyjdą wszystkie grupy społeczne i będą domagać się swojego, ale co ja tam wiem!

Dziś dotarła do Polaków wiadomość, że narodowiec dostał stanowisko w Ministerstwie Cyfryzacji, a to oznacza, że mogą nam zamknąć portale społecznościowe!

Obraz może zawierać: 1 osoba, tekst

„Droga do zapomnienia” – moje kino

Dzień dobry! Upał. Wiatrak chodzi na okrągło. U Was pewnie też jest tak samo, a może nawet przeżywacie burze, bo zapowiadano w poszczególnych regionach.

Macie chwilę wolnego czasu i lubicie dobre kino, to mam dla Was propozycję niezwykłego filmu z serii takich wyjątkowych. Lubię sama takie kino, po którym następuje moment konsternacji i chwila do zastanowienia się nad tym, że najlepsze scenariusze pisze samo życie.

Wklejam krótko o czym jest ten fantastyczny film. Szukałam go  dwa lata i w końcu się doszukałam w sieci.

„Zdobywcy Oscarów Colin Firth i Nicole Kidman w ekranizacji bestsellerowej powieści o odwadze i nadzwyczajnej sile miłości. Eric Lomax (Firth) jest tajemniczym, nieco melancholijnym mężczyzną, który w pociągu poznaje piękną nieznajomą, Patti (Kidman). Miłość od pierwszego wejrzenia prowadzi parę do szybkiego ślubu. Szczęście Patti zakłóca jednak niepokojąca tajemnica związana z przeszłością Erica. Jako młody brytyjski oficer, Eric został pojmany przez Japończyków podczas IIwojny światowej. Osadzony w obozie jenieckim, zmuszany był do wycieńczającej pracy przy budowie osławionej Kolei Śmierci (Kolei Birmańskiej). Podczas długich i brutalnych przesłuchań otarł się o śmierć. Teraz, wspierany przez niezwykle odważną Patti, wyrusza na poszukiwanie swojego japońskiego oprawcy.”

Filmweb.pl – Droga do zapomnienia

Zaręczam, że warto obejrzeć ten film, który jest oparty na autentycznych zdarzeniach. Kto jest wrażliwszy, to film wbije go dosłownie w ziemię.

 

Kiedy Babcia skacze wyżej niż wnuczka

Każdą Seniorkę i Seniora coś tam w pewnym wieku boleć zaczyna. Podobno jak boli, to znaczy, że jeszcze się żyje.

Bolą stawy, kręci coś w kościach, czy nawala kręgosłup, bo mają te części i inne już prawo nas boleć, wszak nosiły nas przez tyle lat, kiedy w pędzie życia nie zważaliśmy na nic, bo przecież nas nie bolało.

Źle się schylaliśmy, za dużo podnosiliśmy, zbyt szybko wchodziliśmy po schodach, czasami po dwa stopnie i tak się stało, że coś się wytarło, a w kościach brakuje smarowidła i trą się kostki o siebie i ścierają. Kręgosłup też daje do wiwatu, bo wchodzą lata pracy w pozycji siedzącej przy biurku, czy też stojącej w fabryce.

Nie ma mocnych kochani i na każdego z nas przyjdzie pora na Telesfora i trzeba się pogodzić z upływającym czasem, choć czasami bierze jasny gwint, że tak nagle zabrakło sprawności i wiele rzeczy wykonuje się o wiele wolniej, a niektórych to już wcale.

Trzeba iść do lekarza i u niego się wyspowiadać, że już nie jest się tą sarenką sprzed lat i z ciężkim bólem, choć nadzieją wykupić leki, które ulżą w portfelu, a może i pomogą.

Dziś to ja się uśmiałam do rozpuku, kiedy babcia w reklamie Dohespan max skacze po tym leku jak sarenka w białych spodenkach. Skacze wyżej niż własne wnuczki, a więc drodzy Seniorzy – czerpmy siłę z reklam, która cuda czyni, a nigdy nie zgnuśniejemy i niechaj zawsze w nas dziecko będzie.

Chyba też muszę się tak jakoś przebrać, by wrócić do dzieciństwa i wystawić się na FB, tylko moje dzieci musiałyby mnie chyba zablokować ze wstydu, a może ja przesadzam? 😀

Choroba, przeżycia i wielka przyjaźń

Wszystko było przygotowane do ceremonii ślubnej. Rozesłane zaproszenia, kupiona suknia ślubna i garnitur dla pana młodego, zamówiona sala i omówione menu, bo oto Magda lat 31 i Romek, lat 32 w pewną sobotę mieli powiedzieć sobie sakramentalne TAK!

Goście zjawili się przed kościołem pięknie ubrani z naręczami kwiatów i oto podjechała limuzyna, a z niej wysiadła para młoda i świadkowie, ale nikt się nie spodziewał dalszego ciągu.

Kiedy ksiądz zapytał Magdę, czy oto Magdo bierzesz sobie tego Romana za męża, ta po długim namyśle i ze łzami w oczach, szlochaja odpowiedziała, że NIE i wybiegła czym prędzej z kościoła zostawiają osłupionego pana młodego, rodziców i gości.

Biegła ulicami miasta wzbudzając ogromne zainteresowanie przechodniów, potykając się, ale miała jeden cel – schować się gdzieś, aby nikt nie zadawał jej zbędnych pytań. Nie miała siły nikomu nic tłumaczyć, bo chciała być zupełnie sama.

Resztkami sił dobiegła do działek, gdzie jej matka uprawiała warzywa i kwiaty, a tam wiedziała gdzie znajduje się klucz od altany i tam w końcu znalazła dla siebie schronienie. Nie szukano jej długo, ponieważ matka jej wiedziała, że nie miała dokąd uciec i to było jedyne miejsce, gdzie można było ją znaleźć.

Nie minął miesiąc od tego fatalnego zdarzenia, a matka wysoko postawiona w mieście umieściła Magdę, swoją córkę w szpitalu psychiatrycznym i tak pozbyła się jej na długie miesiące, a dlaczego?

Magda w szpitalu nie odzywała się do nikogo tygodniami, ale w końcu trafiła do jej serca Ola, trochę od niej młodsza, która leżała w szpitalu z powodu nawracającej anoreksji. Wpadły sobie w oko te dwie kobiety i tak z dnia na dzień stały się przyjaciółkami. Magda się przed Olą otworzyła, ale nie do końca. Była nieufna i wiele w sobie tłumiła, ale pewnego dnia odwiedziła ją matka, wysoko postawiona, a po wizycie Ola stwierdziła, że ma bardzo opiekuńczą mamę i taką bardzo zadbaną, ładną i troskliwą.

Magda zamilkła po tych słowach koleżanki, ale nagle z płaczem wybuchła i Ola usłyszała, że jej Matka chciała pozbyć się Magdy z domu, ponieważ Magda choruje na rzadką chorobę kości, zwaną toczeniem i lekarzom opadają ręce w ratowaniu jej zdrowia, a więc kiedy chciała ją wydać za mąż, to miała nadzieję, że raz na zawsze pozbędzie się córki z domu i pozbędzie się kłopotu w postaci jej choroby.

Kiedy nie udało się jej wydać za mąż, to umieściła ją z premedytacją w psychiatryku i tylko stwarzała pozory, że się o nią troszczy, bo robiła to wszystko dla ludzi, a ogólnie nienawidziła Magdy i jej choroby. Lekarzom opowiedziała, że Magda nadużywa leków przeciwbólowych i w związku z tym musi leżeć w szpitalu dla psychicznie chorych.

Ola widziała często, że Magda cierpi, ale zawsze otrzymała pomoc ze strony lekarzy i pielęgniarek i Ola nie zauważyła, aby Magda nadużywała leków. Siedziała często skulona na łóżku cierpiąca, ale nie wymuszała nigdy więcej leków, niż to było niezbędne i tym bardziej Ola nie rozumiała matki Magdy, która ją skazała na widok ludzi naprawdę psychicznie chorych, wyjących chorych, ale z bólu duszy, a nie ciała.

Minęło parę miesięcy i lekarze Olę skierowali do zupełnie innego szpitala na psychoterapię, aby tam jeszcze się wzmocniła psychicznie i zaczęła panować nad anoreksją. Kiedy się rozstały, to obiecały sobie, że ich kontakt dalej będzie trwał kiedy tylko opuszczą mury szpitali i Ola odjechała.

Utrzymywały ze sobą kontakt telefoniczny i semesowy i jakież było zdziwienie Oli kiedy przeczytała, że Magda będzie na tej samej psychoterapii. Okazało się, że Magda ponownie szukała schronienia, bo matka jej nie mogła zdzierżyć, że znów ma się nią opiekować i patrzyć na jej chorobę. Uciekła znów od matki, aby nie wchodzić jej w oczy i zejść jej z drogi znów na kilka miesięcy.

Znów były razem, a więc dużo ze sobą rozmawiały i spacerowały, a Magda wtulała się w Olę coraz bardziej. Potrzebowała bratniej duszy i ciepła, którego matka jej nigdy nie dała. Zaprzyjaźniły się ze sobą bardzo, ale przyszedł moment rozstania i znowu Ola wyjechała pierwsza.

Wciąż ze sobą pisały i utrzymywały kontakt, aż pewnego dnia Ola zauważyła, że Magda zamilkła, a jej profil na portalu społecznościowym znikł, a więc się poważnie zaniepokoiła. Pomyślała, że coś się musiało złego stać, a więc wsiadła w pociąg i pojechała do miasta, gdzie mieszkała Magda z matką.

Odnalazła ulicę i trafiła pod drzwi z nazwiskiem Magdy. Otworzył jej starszy mężczyzna, szalenie przystojny i zaprosił ją do mieszkania. Powiedział, że jest drugim mężem matki Magdy i zawsze nie mógł pojąć dlaczego jego żona tak źle traktowała swoją córkę. Opowiedział, że ojciec Madzi źle traktował jej matkę, bo ją bił, a więc w domu była przemoc, a z tej przemocy zrodziła się niechęć do córki, a teraz jest już za późno, aby to wszystko naprawić.  Madzia umarła, gdyż pokonała ją choroba i lekarze już nic nie byli w stanie zrobić.

Ola poszła na cmentarz i pomyślała sobie, że Madzia już nie cierpi, a matka ma kłopot z głowy. Położyła kwiaty na grobie, zapaliła znicz i obiecała Madzi, że każdego roku ją odwiedzi, choćby nie wiadomo co by się stało w jej życiu ponieważ anoreksja znów się odezwała, a ona nigdy nie skrzywdzi żadnego faceta swoją chorobą, podobnie jak to uczyniła Magda uciekając ze swojego ślubu!

A kiedy policjant, okazał się oprawcą i kłamcą!

Inka i Rafał byli równolatkami. Oboje liczyli sobie po 27 lat. Inka skończyła studia i znalazła pracę w miejscowym urzędzie. Rafał zawsze marzył, by pomagać innym ludziom i po szkole policyjnej natychmiast zatrudnił się w miejscowej komendzie. Dostał się do wydziału kryminalnego i od razu łapał dużo punktów za skuteczność, a więc kierownictwo komisariatu szybko go awansowało. Zakochał się w tej pracy i najlepiej, to by poświęcał jej cały swój czas, a Inka?

Inka na niego cierpliwie czekała, a,że nie mieli dzieci, to popołudnia spędzała w domu. Nadrabiała w gotowaniu i sprzątaniu, a wieczorem, zmęczona kładła się do łóżka i zasypiała z książką, bo uwielbiała czytać.

Rafał przychodził późnym wieczorem, kładł się obok niej składając pocałunek na jej twarzy i zasypiał jak kamień. Wówczas przez sen wreszcie czuła się bezpieczna i wtulała się niego jak najmocniej, aby się nim nacieszyć.

Niestety, ale bywało często tak, że kiedy się budziła, to męża już w domu nie było, bo obowiązki służbowe go wzywały. Taki z niego pracoholik – myślała z dumą i szła do swojej pracy. Ufała Rafałowi i wierzyła, że kiedyś tam będzie miał dla niej więcej czasu i może wreszcie wybiorą się razem na miły weekend i w końcu skonsumują go w łóżku, bo Rafał na seks nie miał czasu. Raz nawet, myśląc, że Rafał w końcu będzie miał wolne, zamówiła dwa dni w SPA, ale się strasznie zawiodła, gdyż Rafał dostał nagłe wezwanie na pilną akcję i Ince było bardzo przykro, ale starała się być dla jego pracy bardzo wyrozumiała i wspierała go najlepiej jak umiała.

Wypełniała sobie czas, ale w skrytości ducha już marzyła o dziecku. Marzyła o malutkiej istotce, która zastąpi jej nieobecność męża, a ona pokocha je nad życie. Była już gotowa na dziecko i zaczęła coraz częściej namawiać Rafała na potomstwo i wymieniła mu powody, że już powinni się o nie starać, ale…

Rafał się wymigiwał, tłumacząc żonie, że jeszcze nie teraz, bo on wciąż jest nieobecny w domu, a  nie chce, aby ich dziecko nie znało swojego ojca. Przedstawił jej swoje warunki, że może niedługo przeniosą go do takiej pracy, że będzie miał wymierny czas i będzie się w domu pojawiał częściej. Napominał, że mają mu w ramach awansu dać robotę w papierach, a więc nie będzie wzywany na akcje.

Cóż innego Ince zostało, jak tylko uzbroić się w cierpliwość. Kochała Rafała nad życie, ale liczyła się z jego zdaniem, choć nie jedną godzinę wypłakała w poduchę z racji, że miał dla niej mało czasu, a po drugie zegar jej tykał, a ona nawet nie jest w ciąży.

Pewnego dnia Rafał zapowiedział, że będzie szybciej z pracy, a więc przygotowała, sprytny, kobiecy fortel. Elegancka bielizna, wino, świece i co najważniejsze miała dni płodne, a więc…

Kiedy ją taką zobaczył, bardzo się zdziwił i powiedział, że jest cholernie zmęczony i niech mu da spokój, bo chce się położyć. Kiedy zaczęła go podniecać i użyła swojego uroku uwodzenia – uderzył ją i z impetem pchnął na ścianę krzycąc, że dawno nie widział takiej nachalnej baby i niechże zrozumie, że on ma w pracy tyle stresu, że nie ma ochoty na żadne figle migle,

Inka nie spała całą noc i usunęła się z małżeńskiego łoża, a kiedy rano się obudziła, bolała ją głowa z rozpaczy, ale przecież musiała się zebrać i iść do swojej pracy. Nie powiedziała nikomu, co się wydarzyło. Nie powiedziała żadnej ze swoich koleżanek, a swój ból zdusiła w sobie.

Rafał zaczął przychodzić do domu coraz później i często był pod wpływem alkoholu. Tłumaczył, że mieli ostrą akcję, bardzo stresującą i musiał z kumplami odreagować i tak zdarzało się coraz częściej. Zaczęli się rozmijać i Inka koniecznie chciała ratować swoje małżeństwo, bo wciąż go kochała.

Poszła do szefa swojego męża i przedstawiła mu swoje obawy i troski. Powiedziała, że mąż jej dużo pracuje, za dużo i przy tym pije w nadmiarze. Szef obiecał, że zdyscyplinuje Rafała, ale okazało się to tylko pustymi słowami, bo Rafał pił coraz więcej i częściej.

Pewnego wieczoru podeszła pod komendę i ukryła się tak, aby nikt jej nie widział. Obserwowała policjantów wychodzących z komendy, którzy patrolowali miasto i tych, którzy wzywani byli na interwencję, ale nagle usłyszała głos swojego męża, który mówił do kolegi, że musi odwiedzić swojego syna!

Inka zamarła i nie wierzyła w to, co słyszy, ale opanowała się i po kryjomu podążyła za Rafałem, który wszedł do pobliskiego domu, obok komendy. Widziała, że wszedł do kamienicy i znikł jej na jej parterze. Bała się, ale po cichu weszła po schodach i nacisnęła klamkę.Okazało się, że mieszkanie nie było zamknięte.

W środku krzątała się kobieta, trochę zaniedbana, a obok łóżeczka siedział jej mąż i gładził główkę jakiegoś dziecka.

Inka najpierw nie zauważona w przedpokoju, zrobiła delikatny krok do przodu i zauważyła, że na stole stoi flaszka wódki i dwa kieliszki, a kobieta robiła zakąskę i już wszystko wiedziała, że jej mąż prowadzi podwójne życie. Wiedziała z kim się upija i gdzie! Wiedziała także dlaczego nie chce z nią mieć dzieci. Wiedziała, że jej małżeństwo już jest skończone i nie wiedziała jak sobie z tym poradzić, z tym, co zobaczyła?

Wybiegła stamtąd jak oparzona i od tej chwili nie przespała wiele nocy i nie zdrzemnęła się w ciągu dnia. Była jak zranione zwierzę, wyjące w bólu i kiedy w swojej niemocy połknęła za dużo tabletek i zasłabła, Rafał wezwał karetkę, bo akurat był w domu. Kiedy lekarz wysłał ją na leczenie zamknięte, bo Inka darła się w niebo głosy, że żyć już nie chce.

Szpital zamknięty i wiele historii ludzi zranionych. Terapia i rozmowy z psychologiem, powoli stawiały ją na nogi, choć nie miała pojęcia, do czego ma wracać. Rafał ją odwiedzał, ale serce Inki było wciąż dla niego zamknięte i okropnie chore. Nie wyobrażała sobie, że ma wrócić do niego, czy też składać wniosek o rozwód – była wciąż za bardzo zraniona i niezdecydowana.

Kiedy wróciła, bo psycholog stwierdził, że jest gotowa na podjęcie nowego życia, to się mylił, ale pewnego dnia wyszła po szampon do włosów i usłyszała rozmowę dwóch młodych kobiet. – Widzisz ją, to ta, co z wariatkowa wróciła, bo mężuś zrobił sobie z inną dziecko. Popatrz, jak żałośnie ona wygląda, taka naiwna i głupia, która uwierzyła, że policjant, to jest uczciwy facet, co to nadaje się na mężusia – ha ha.

To Ince wystarczyło! Wpadła do domu i spakowała swoje rzeczy. Klucze zostawiła pod wycieraczką. Wsiadła w autobus i pojechała na zawsze do swojej ukochanej matki, którą wciąż chroniła i mówiła jej przez telefon, że jest szczęśliwą kobietą!

Rafał zginął w wypadku, jadąc z synem na pogotowie, pod wpływem alkoholu i zgięli on i jego dziecko wpadając na przydrożne drzewo i choć wszyscy wiedzieli o jego osobistych kłopotach, nie pomógł mu nikt, bo lepiej jest zataić grzeszki policjanta, niż go ratować!

Kiedy mężczyzna staje się wielką pomyłką

                             

W niewielkim miasteczku mieszkało sobie małżeństwo w niewielkim mieszkaniu. To był pokój z wnęką i osobną kuchnią. Ona, to pani Lola, wzięta pielęgniarka w miejskim szpitalu, którą wszyscy szanowali za profesjonalizm, bo czasami była lepsza od lekarzy, a także za dużą dawkę empatii w stosunku do potrzebujących.

Pani Lola była śliczną kobietą, a jej znakiem rozpoznawczym była burza gęstych włosów, które upinała w charakterystyczny, wysoki kok. Zawsze była ciekawie ubrana i miała swój styl, a do tego na jej ustach nigdy nie zabrakło krwistoczerwonej pomadki. Miała ciekawą urodę, a oczy podkreślała zawsze dopracowaną kreską i była podobna do Bardotki.

Pan Wacław, mąż pani Loli, to taki zwykły pan, który pracował w branży naprawy samochodów i był dobrym fachowcem, bo jeśli zepsuł się komuś samochód, to pan Wacław tylko posłuchał pracy silnika, a wiedział, co samochodowi dolega.

Pani Lola nie mogła mieć dzieci i oboje nad tym ubolewali, ale najbardziej ubolewał nad niepłodnością swojej żony pan Wacław, ponieważ kiedy spotykał się w Banderosie, miejscowej knajpie z kolegami, to pił i płakał, że żona nie daje mu upragnionego potomka. Pił,a potem przychodził do domu i żonę bił i wyzywał od najgorszych.

Nie raz sąsiedzi słyszeli jak pani Lola płakała z rozpaczy przez uchylone okno, bo echo jej rozpacz niosło. Nie raz krzyczała, aby się wynosił i przestał zatruwać jej życie i nie raz ktoś wzywał policję, bo tam u nich w domu cuda się dzieją.

A potem następowała cisza i nikt już nie zastanawiał się, czy pani Lola cierpi i czy pan Władek już więcej jej nie zrani i nie dotknie, bo wizyta policji na trochę studziła jego zapędy do następnego razu.

Pan Władek kochał panią Lolę, bo kiedy był trzeźwy robił w domu porządki i sąsiedzi widzieli, że myje okna bardzo dokładnie jak na mężczyznę. Robił zakupy i gotował dla nich obiady, ale to były takie zrywy opamiętania, bo potem wszystko wracało do stanu upojenia alkoholowego. Pani Lola też kochała swojego męża, ale była to miłość przez łzy.

Nie potrafili się rozstać i tak przez wiele długich lat ze sobą się szargali. Przez wiele lat godzili się i kłócili na oczach ciekawskich sąsiadów, którzy byli kompletnie zdezorientowani.

Pani Lola była już w słusznym wieku i nagle mocno przytyła i pewnego razu idąc objuczona zakupami niebezpiecznie upadła i zbiła sobie kolana, a zakupy rozleciały się. Od tego momentu nikt więcej nie widział pani Loli, gdyż ta na zawsze zamknęła się w domu i nigdy więcej tego domu nie opuściła. Nikt nie wiedział dlaczego i właściwie nikt nie wnikał dlaczego pani Lola wybrała taki sposób na życie. Gadali po kątach, że może ten upadek tak ją zawstydził, a może jest tak bardzo chora, że choroba ją odcięła od świata zewnętrznego.

Bywały dalej jazdy pana Władka i sąsiedzi czasami słyszeli ja pani Lola rozpacza, bo czy zimą, czy latem okno mieli uchylone, ale nikt nie odważył się już zgłaszać tego na policję. Wszyscy wiedzieli, że jak pan Władek wytrzeźwieje, to wszystko jakoś się ułoży u nich.

Sąsiedzi byli ciekawi, co dzieje się z panią Lolą, która z osiedla zniknęła, ale nie byli w stanie niczego się dowiedzieć, bo w ich oknach wisiały bardzo gęste firany. Czasami ktoś zauważył jak odchyla się firana i pani Lola podlewa kwiaty na parapecie i poza tym niczego o pani Loli nikt nic nie wiedział. Domysłom nie było końca, bo może pani Lola jest leżąca, a może rozum jej odjęło. Byli ciekawi, ale nie wścipscy, gdyż uważali, że każdy żyje jak chce.

Nagle pan Władek zdjął te gęste firany i w oknach zrobiło się pusto, bo nikt nie zauważył i nie wiedział, że pani Lola  umarła i właściwie nikt nie poszedł na cmentarz ją pożegnać. Odeszła tak cicho, że pochowano ją w obecności tylko jej męża i kilku jego kumpli. Po pogrzebie wyprowadził się z ich mieszkania i jak ludzie mówili, przestał pić i wziął się w garść, gdyż na jego drodze stanęła nowa, dużo młodsza miłość, która miała nieślubne, czteroletnie dziecko. Mieszkała w niewielkim domu na wsi i tam pan Władek się zakotwiczył i pokochał jak swoje, dziecko nowej miłości. Ludzie szepczą, że to nie jest ten sam człowiek!