Archiwa tagu: opowieść

Wigilijna opowieść rodzinna!

Brak dostępnego opisu zdjęcia.
Bombka, ta różowa z ozdobami złotymi na moje przeliczenie ma jakieś 60 lat!
Przypłynęła do Polski przez Ocean, gdyż wiele lat zdobiła choinkę w Chicago w USA, gdzie mieszkała babcia mojego Męża.
Kiedy je wieszam, a mamy ich trzy sztuki, to zawsze przypomina mi się historia rodzinna ze strony mojego Męża.
Nigdy jeszcze o tym nie pisałam, ale z opowieści wiem, tyle co wiem z opowiadań, choćby Wigilijnych, kiedy spędzaliśmy święta w domu mojej Teściowej i Teścia.
Wiele się zatarło, ale dziś rozmawiałam z Mężem jak to właściwie było, choć i On nie wszystko wie.
Jest to smutna historia, a było tak:
Babcia mojego Męża przed wojną urodziła dwóch synów, a więc mojego Teścia i jego brata.
Niedługo potem umarł jej mąż, a ona spakowała się i wyjechała z Polski statkiem „Batory”, a raczej uciekła.
Chłopców zostawiła w Warszawie jakieś tam rodzinie, ale stało się tak, że chłopcy trafili do domu dziecka, przy jakimś zakonie!
Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie brat mojego Teścia zginął i Ojciec Męża został na tym świecie zupełnie sam!
Nie wiedział gdzie jest jego matka i trudno było mu się pogodzić z faktem, że matka ich opuściła!
Z opowieści wiemy, że uciekinierka pracowała w prestiżowym domu towarowym w Chicago i tam wyszła za mąż po raz drugi za żołnierza, który służył u Andersa, a na imię miał Stefan!
Mijały lata i nadal mój Teść nie wiedział gdzie znajduje się jego matka, a w tym czasie się ożenił i trafił na ziemie zachodnie!
Kiedy umarł uciekinierce drugi mąż, to ta postanowiła wrócić do Polski.
W Milanówku kupiła  willę w dzielnicy willowej, a był to bodajże 1974 rok!
Przyleciała do Polski samolotem, a cały swój majątek nadała na statek i tak do Polski dotarły jej meble, kufry pełne damskiej bielizny z najwyższej półki, pralka automatyczna, o której my mogliśmy pomarzyć, a także kryształowe żyrandole i ekskluzywne bibeloty!
Naprawdę w USA zarobiła dobre pieniądze, ale zatęskniła za Ojczyzną i może dopadły ją wyrzuty sumienia!
Zaczęła poszukiwania swojego syna, czyli mojego Teścia i go znalazła dzięki Czerwonemu Krzyżowi.
Spotkali się bodajże w 1983 roku, ale nie było to po myśli siostry uciekinierki, która wiedziała, że jeśli znajdzie się syn, to majątek zostanie na niego przepisany!
Uciekinierka została okradziona i kiedy tam dotarł mój Teść, to wiele zniknęło i zniknęły pieniądze pochowane w różnych miejscach!
Pewnego dnia Teść dostał telegram, że jego matka umarła, ale zdążyła przepisać na niego dom i to wszystko, co w domu się znajdowało.
Uciekinierka w Polsce żyła tak, że od rana chodziła w strojnych sukniach i kieliszek z szampanem był o rana obowiązkowy!
Mąż, kiedy jeszcze nie był moim Mężem pojechał odwiedzić bacię i co dobrego dla niego zrobiła, to kupiła mu w Pewexie całe ubranie Wranglera, że jak wrócił, to go nie poznałam.
Zmarła pięknie ubrana we własnej łazience na zawał serca.
I ja  tam byłam po jej śmierci, aby pomóc uporządkować ogród przed sprzedażą domu, także wiem, że dom był okazały, ale nikt tam nie chciał zamieszkać, a więc poszedł na sprzedaż!
Mam z tego domu dwa, amerykańskie wazony i te trzy bombki, a cały ten spadek pokłócił resztę rodziny na zawsze ha ha!
Tak od siebie życzę Wam moi drodzy, by pandemia znalazła ujście w piekle i dała światu żyć!
Tak od siebie życzę, aby ten nierząd poszedł precz i abyśmy odetchnęli od ich banialuk i złodziejstwa, a Polska wstawała z kolan, a ja abym przestała przeklinać, bo jak ich widzę, to nie mogę się powstrzymać, ale nie czuję, że to jest grzech!
Przepis na placek z życzeniami
/drogi, ale każdego stać na niego …/
Główne składniki to:
– Zdrowie
Jak cenne, każdy z nas wie
Bez niego niewiele można
Choć czasem… góry przenieść gdy tylko wiara jest
Więc wiary dodajmy moc
Do tego nadzieję koniecznie dorzucić trzeba
By wiara samotną nie była i…
– Miłość
Wszystko wymieszać z ogromem miłości
To najważniejszy składnik
Poza tym dodać:
dwie łyżki pomyślności,
kapkę radości,
szczyptę życzliwości
Wszystko powoli wymieszać z odrobiną uśmiechu 🙂
Uwaga – ważne!!!
Odsączyć troski, przygnębienie i smutek
do smaku doprawić wdziękiem,
urodą czy sławą – to już według uznania
I piec,
piec cały rok
w wysokiej temperaturze pozytywnych uczuć
w rodzinnej atmosferze
Smacznego\
Anna Maria Michalik
Choinka z prezentami - Gify i obrazki na GifyAgusi.pl

Każdy ma prawo żyć jak chce!

Dokument ten realizuje Kimi Werner, mistrzyni łowiectwa podwodnego i zgłębia tajniki życia z dala od cywilizacji. W nowym filmie odwiedza kobietę, która wie, że mniej znaczy więcej. Jej rozmówczyni radzi sobie bez dóbr materialnych i nowinek technologicznych. Jest ambasadorką prostego życia blisko natury.

To jest bohaterka tego odcinka i tu przepraszam, że nie zapamiętałam jej imienia, bo zawsze mam problem z  zapamiętaniem imienia brzmiącego w innym języku. Przyznaję się, że to jest moja wada!

Powyższe zdjęcie zrobiłam z telewizora, bo w sieci nie ma jeszcze wzmianek o tym dokumencie, który zaciekawia.

Nazwijmy panią ze zdjęcia więc Doris!

Jeśli dobrze policzyłam, to w chwili odwiedzin reporterki Doris ma ponad 60-tkę.

A dlaczego tak liczę, ano dlatego, że Doris opuściła wielkie miasto, którego nie lubiła w wieku 19 lat, a w lesie mieszka ponad 40 lat.

Dokument jest świeży, a więc Doris jest już seniorką.

Doris wyjechała ze swojego rodzinnego miasta w wieku 19 lat, bo zawsze ją pociągało życie inne niż wszystkich.

Od zawsze czuła się pustelnicą i koniecznie chciała tak żyć jak jej podpowiadała jej dusza.

Denerwował ją zgiełk na ulicach i dużo ludzi, a więc wyjechała do lasu i ponownie przepraszam, że nie pamiętam jaka to część globu, bo nie oglądałam od początku tego dokumentu.

W tym lesie o bardzo wysokich drzewach można wnioskować, że mogłaby to być kraina o wiecznie ciepłym klimacie.

Nie ważne, ale Doris w tym lesie pobudowała zupełnie sama, swoją chatkę z drzewa i wyposażyła ją także samodzielnie w sprzęty potrzebne jej do życia.

W chatce jest masę półek z książkami i są to przeważnie poradniki dotyczące uprawy roślin, a także jak zajmować się zwierzętami.

Na pólkach stoję przetwory w słoikach.

Żyje w otoczeniu kóz, kur, gęsi i kaczek. Ma parę psów i co ciekawe – dwa konie, które pomagają jej w transporcie drzewa potrzebnego do palenia w piecu.

Wodę do chatki dostarcza jej koło wodne zamontowane na krystalicznie czystej rzece obok chatki.

Doris jest samowystarczalna, bo uprawia warzywa, owoce, cytrusy i jest w stanie to wszystko przerobić.

Dokumentalistka mieszkała z Doris jakiś czas i dokładnie się przyjrzała jej życiu, pomagając w wielu bardzo trudnych zajęciach. Zaprzyjaźniły się bardzo.

Doris ma malutką powierzchnię słonecznych baterii i tym sposobem ma prąd, a od niedawna korzysta z Internetu i kiedy czegoś potrzebuje od cywilizacji, to Internet jej w tym pomaga.

Kiedy jabłka obrodzą, to je przerabia na sok jabłkowy wchodząc na specjalną maszynę i kręci pedałami, bo nie może sobie pozwolić na sokowirówkę, która pochłania za dużo prądu.

Doloris nie ma telewizora, gdyż od rana do wieczora jest piekielnie zajęta swoimi sprawami, ale trzeba przyznać, że staruszka jest szczęśliwa z powodu, iż takie sobie życie wybrała.

Spędziła w tym lesie 40 lat i tylko raz była przerażona, kiedy wybrała się na wycieczkę do lasu i skręciła sobie kolano.

Ból był straszny, ale sama to kolano sobie nastawiła.

My ludzie na ziemi jesteśmy tacy różni, bo jedni marzą o założeniu rodziny i o dzieciach.

Inni wolą być singlami, a jeszcze inni żyją w konkubinacie i wszystkie wybory należy chyba szanować.

Ja miałam w przeszłości taką swoją pustelnię, ale wytrzymywałam w niej tylko weekend.

Paliłam tam drzewem, piłowałam drzewo do pieca.

Chodziłam do lasu zbierać grzyby, ale zawsze chętnie wracałam do domu, kiedy naładowałam akumulatory po stresującej pracy!

Kto z Was by chciał przeżyć swoje życie w lesie całe swoje życie?

 

Nie miała pieniędzy dla księdza

                                 

Iwonka i Janek poznali się w Domu Dziecka. Mieli po piętnaście lat, kiedy poczuli, że się w sobie zakochują i pragną spędzać ze sobą każdą, wolną chwilę. Iwonka nie pamiętała swoich rodziców, gdyż oddali ją zaraz po urodzeniu i nie chcieli się nią nigdy zajmować. Iwonka urodziła się z defektem i skazana była na wózek przez całe swoje życie i może dlatego rodzice ją od siebie odepchnęli.

Janek pamięta swoich rodziców jak przez mgłę i wspomina, że jego rodzice pili dużo alkoholu i w domu były wieczne libacje i awantury. Chciałby to wymazać z pamięci, ale nie zawsze się dało, a zwłaszcza w chwilach kiedy tęsknił za normalnym domem z mamą i tatą. Zabrali go do domu dziecka kiedy miał pięć lat i nigdy nie zanosiło się na to, że rodzice kiedyś sobie o nim przypomną,

Iwonka i Janek byli w jednym wieku i kiedy przyszedł czas na opuszczenie domu dziecka, postanowili zamieszkać razem w niewielkim mieszkanku za niewielkie pieniądze. Nie było ich stać na wiele, ale się kochali i wiedzieli, że jakoś powoli będzie się im żyło coraz lepiej. Ale na razie dorabiali się od jednej łyżki i talerza, bo nie mogli liczyć na żadną pomoc.

Mijały lata i Iwonka urodziła śliczną, zdrową córeczkę – taką słodką i wyczekiwaną przez obojga. Cieszyli się, że mimo, iż Iwonka była na wózku, to wspaniale sobie radziła ze wszystkimi czynnościami jakie trzeba robić przy dziecku, a Janek w tym czasie dużo pracował na budowie i brał dodatkowe prace. Chciał zapewnić swoim kochanym dziewczynom coraz lepszy byt. Pragną, zarobić na większe mieszkanie, na nową lodówkę i meble, a także na zabawki dla swojej córeczki. Kochał żonę i kochał swoje dziecko i przysięgał sobie, że nigdy nie doprowadzi do takiej sytuacji, że jego dziecko byłoby nieszczęśliwe, bo ma złych rodziców. Dostał ogromną szkołę życia i wiedział, że tylko ciężką pracą może do czegoś dojść.

Jan nie miał wiele czasu dla rodziny i jedyną niedzielę jaką miał dla żony i córki rozpoczynali od wspólnego śniadania, a potem obowiązkowo wychodzili do kościoła. Wierzyli oboje w Boga i zaszczepiali ją w swojemu dziecku, aby w każdej złej chwili, mogli modlitwą zwrócić się do najwyższego, bo przecież nie mieli nikogo oprócz siebie i Pana Boga.

Zaczęło im się coraz lepiej układać finansowo i Janek postanowił kupić swojej żonie komputer, gdyż z racji jej ułomności nie miała szerokich kontaktów towarzyskich i chciał, aby okienko komputera było dla niej taką namiastką i oknem na świat.

Iwona szybko nauczyła się obsługi komputera i faktycznie szybko się połapała jak nawiązać kontakty z innymi ludźmi, którzy mieli podobne kłopoty ze zdrowiem, a więc trafiła na forum ludzi z inwalidztwem, skazanych na samotność. Zawarła wiele znajomości wirtualnych i była szczęśliwa z tym swoim wirtualnym świecie, ale nie zaniedbywała swojej córeczki. Zawsze miała dla niej czas, bo była troskliwą matką, pełną miłości do swojego dziecka, zawsze oddana.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia i Janek chciał zabrać swoje kobiety do pięknego ośrodka wypoczynkowego, takiego z basenem i innymi atrakcjami. Złożył rezerwację przez Internet i przelał prawie ostatnie swoje oszczędności, aby tylko spędzić czas świąteczny inaczej. Bardzo się cieszył, że to będzie ich wspólny czas spędzony w innym otoczeniu i warunkach, a Iwona pakowała powoli  rodzinę na ten wspólny, wymarzony wyjazd.

Janek do ostatniego dnia przed wyjazdem pracował na budowie, ale Iwona była jakaś poddenerwowana tego dnia. Jakby coś przeczuwała, że wydarzy się coś strasznego. Nie wiedziała skąd u niej pojawił się taki stan, tuż przed wyjazdem.

Zadzwonił telefon i usłyszała smutny głos kolegi Janka, że wydarzył się tragiczny w skutkach wypadek, gdyż nie wiadomo jak to się stało, ale Janek wpadł pod ciężarówkę, która wgniotła go w ścianę budynku i zginął na miejscu. Powiedział, że  nie była to wina kierowcy i nikt nie może sobie wytłumaczyć dlaczego jej mąż znalazł się w tym miejscu. Coś przegapił, a może się spieszył,  a Iwonie telefon wypadł z ręki.

Pogrzeb zorganizował zakład pracy Janka, a ona musiała się szybko pozbierać, bo przecież miała córeczkę, której nie wiedziała jak powiedzieć, że taty już z nimi nie będzie. Rozpacz rozsadzała ją od środka, ale musiała być twarda jak skała i chciała jakoś dalej żyć – dla dziecka.

Minął miesiąc od wypadku, a jej dodatkowo zaczęło brakować pieniędzy. Uszczuplony budżet, o świąteczną rezerwację do ośrodka, której nie odmówiła i pieniądze przepadły. Trzeba było opłacić czynsz i inne rachunki i Iwona oglądała każdy banknot kilka razy, zanim go wydała, a dziecku przecież jeść musiała dać. Pomoc społeczna przydzieliła jej małe wsparcie i na szczęście, bo przyszłoby im głodować.

Przyszedł czas kolęd, a Iwona tak bardzo wstydziła się swojej biedy. Nie godziło się przyjąć księdza i nie mieć co włożyć do koperty dla niego i dlatego postanowiła, że tego roku nie przyjmie księdza, choć bardzo nad tym ubolewała. Powiedziała córeczce, że gdy ktoś zapuka do drzwi, ta ma być cichutko jak myszka i ma nie otwierać nikomu, ale malutka zapomniała i kiedy rozległo się pukanie, ochoczo pobiegła do drzwi.

Ksiądz przyszedł i poświęcił jej smutny dom i powiedział kilka ciepłych słów, ale bardzo się zdenerwował, kiedy Ilona oznajmiła, że nie ma tym razem koperty, gdyż wiąże ledwie koniec z końcem.

Ksiądz się zdenerwował i powiedział jej, że następnym razem ma od progu go poinformować, że nie ma czym przyjąć księdza, a on potrzebuje pieniędzy na remont kościoła, a tak jest to strata czasu dla niego!

Iwona zaniemówiła i przysięgła sobie, że już nigdy do kościoła nie trafi, choćby nie wiadomo co się działo, a więc tak ksiądz osłabił w niej jej wypielęgnowaną wiarę i jednym momencie postanowiła, że córka będzie chodziła do kościoła, bo tego jej zabronić nie może, ale ona już nigdy.

To był dla Iwony zimny kubeł wody wylany na jej biedną głowę. Nie może dopuścić do podobnej sytuacji i mimo wielkiej żałoby po mężu wiedziała, że musi zarabiać jakieś pieniądze, by nikt już nią tak nie pogardził.

Usiadła do komputera i zaczęła pisać. Pisała wieczorami, kiedy córeczka jej już spała i sama nie wiedziała skąd brały się w jej głowie historie dla dzieci w postaci optymistycznych i pouczających bajek. Pomysły na bajki brały się nie wiadomo skąd i odkryła w sobie talent do ich pisania. Wymyślała zabawne postaci, nadawała im śmieszne imiona i umieszczała w zabawnych i ciekawych sytuacjach.

Wysłała swoje prace do wydawcy i wielkim biciem serca i nie spodziewała się, że jej bajki komuś się spodobają, a jaka radość w nią wstąpiła, kiedy wydawca zgodził się na wydanie jej wyobraźni. Jej bajki zostały zilustrowane przepięknymi obrazami i wspaniałą okładką, a ona szalała ze szczęścia, że się jej udało i w tym momencie podziękowała księdzu, że tak ją upokorzył.

Noworoczna opowieść

Miniony już rok był dla Aleksandry dość stresujący, a zwłaszcza jego końcówka. Żyła już myślą, że oto nadejdzie pismo z ZUS-u, które brutalnie jej przypomni, że czas zbierać dokumenty na komisję lekarską, bo kończył jej się dwuletni czas pobytu na rencie.

Choruje na przewleką depresję od 20 lat, która skutecznie wyeliminowała ją z życia w społeczeństwie, gdyż jej depresja jest drapieżna i nie wiadomo kiedy zaatakuje. Aleksandra jest przez wiele lat na lekach i tylko dzięki nim może jako tako funkcjonować, ale najważniejsze jest to, że dzięki lekom jest w stanie przesypiać swoje samotne noce.

Jej życie nie było usłane różami, bo zranił ją ogromnie mężczyzna, którego poślubiła z wielkiej miłości i kiedy dowiedziała się o zdradzie, to jej świat runął. Przysięgał, że zrobił to z czystej głupoty i prosił o wybaczenie, a więc po jakimś czasie, pełnym bólu i rozpaczy – wybaczyła. Wiedziała, że związek po zdradzie jest jak pęknięty wazon, ponieważ po sklejeniu nadaje się tylko na suche kwiaty, ale zaryzykowała, bo kochała nad życie swego męża. Bywają takie miłości, bez których nie wyobrażamy sobie życia i Aleksandra wpadła jak w sieć w taką właśnie miłość. Czuła, że mąż ją też kocha po swojemu i stąd ta decyzja, aby związek ratować i tak żyli ze sobą kilka lat.

Jednak ta zdrada odbiła na niej piętno, co spowodowało, że czuła się w swojej skórze bardzo źle. Czuła się obdarta z kobiecości i nie mogła w sobie poszukać pełnokrwistej kobiety z wysokim poczuciem własnej wartości. Czuła się wybrakowana i to ją męczyło w środku, a więc miała wiele bezsennych nocy, co ją wypalało doszczętnie, ale się nie skarżyła nikomu, a i mąż nie wiedział, że ona przeżywa katusze. Była świetną aktorką, bo w pracy też nikt nie domyślał się, że ona tak cierpi, a i przed dziećmi ukrywała swój bardzo zły stan.

Minęło kilka lat, a ona się ratowała biegając do psychiatry, który od początku szpikował ją złymi lekami, po których omdlewała i zaczęła siebie nie poznawać, a tu jeszcze wiadomość spadła na nią jak grom z jasnego nieba.

Jej mąż zrobił sobie z inną kobietą w terenie dziecko! Dowiedziała się bardzo przypadkowo, podsłuchawszy rozmowę z kolejce po bułki. Usłyszała jak dwie kobiety wymieniają sobie świeże ploteczki i zaczęła kojarzyć, że jej mąż wcale nie był w pracy na nocnych dyżurach, a bywał u tamtej.

Tego już było za wiele dla niej. Nie wytrzymała i targnęła się na swoje życie, ale bardzo nieskutecznie, bo dzieci szybko sprowadziły karetkę i ją odratowano, a ona klęła – po co?

Nie wiedziała jak ma dalej żyć. Nie miała siły założyć sprawy rozwodowej, bo nie miała siły żyć. Telefon do kliniki wykonany przez dzieci i zawieziono ją do szpitala na psychoterapię. Decyzja dzieci była nieodwołalna, a ona pakowała się i wyła z rozpaczy, bo tak bardzo czuła, że już nikt nie postawi jej na nogi.

Przepracowała z psychologiem dziesiątki godzin, który uświadomił jej, że musi wziąć swoje życie w swoje ręce i musi zrobić porządek w swoim życiu i uwierzyć w siebie i tak też się stało. Po powrocie wzięła się za rozwód, choć kosztowało ją to powrotem złego samopoczucia i znów bezsennością.

Otrzymała rentę, ale nie były to wielkie pieniądze, ale musiała jakoś dalej żyć i sobie radzić. Niewielkie alimenty i tak sklejała swoje życie do kupy, bo choć biednie, to z godnością tylko, że już nigdy nie pozbyła się stanów depresyjnych i walczyła jak lwica o każdy dany jej dzień.

Przyszło powiadomienie, że ma się stawić na komisji 30 grudnia i to ją dobiło, ale nie miała innego wyjścia jak wsiąść w pociąg i jechać po nie znany jej werdykt lekarza orzecznika. Tyle się nasłuchała, że odbiera się rentę ludziom na wózkach. Tyle się nasłuchała, że lekarze nie mają litości nad ludźmi o kulach, a ona niby zdrowa, tylko ta cholerna depresja. Czuła podskórnie, że obleje ten egzamin, mimo mocnych papierów od lekarzy, a mimo to drżała przed drzwiami jak osika i miała najczarniejsze myśli w głowie, bo jak trafi na jakiegoś lekarza, który lubi odrzucać renty, bo ma z tego ponoć profity?

Siedziała i się trzęsła, że trzy lata przed uprawnieniem do emerytury mogą zabrać jej te parę groszy i wyślą ją do pracy. Miała złe przeczucie, że los może jej spłatać paskudnego figla i psikusa, aż rozbolało ją serce po ukrytym zawale. Nagle otworzyły się drzwi i została zaproszona przez lekarkę w jej prawie wieku. Blondynka, bez fartucha, w białym sweterku. Przejrzała pobieżnie jej dokumenty, coś tam pozaznaczała, podkreśliła i spytała ją tylko czy jeździ na wakacje od czasu do czasu, a potem kazała poczekać na decyzję podaną elektronicznie.

Wyszła z gabinetu i nie wiedziała co ma myśleć o tym wszystkim, a czekanie na decyzję trwało wieki i wrócił strach, że ją zdyskwalifikują.

Jakiś miły głos poprosił ją do rejestracji i pan powiadomił ją, że już może spać spokojnie, bo otrzymała rentę do końca przyznania jej wieku emerytalnego.

Nie ucieszyła się i nie spadł jej kamień z serca, bo nie wierzyła, że to była jej ostatnia komisja i już nigdy w życiu nie będzie się musiała tłumaczyć ze swojego życia, ze swoich wzlotów i upadków. Już nigdy nie będzie pytana o próbę samobójczą i nie będzie się spowiadała jak sobie radzi po rozwodzie i po tym wszystkim czego doświadczyła złego w życiu. Była wolna, ale się nie potrafiła cieszyć, gdyż dopiero w Nowym Roku uwierzyła, że jest oto wolna i zaprzyjaźniona ze swoją depresją i będąca na lekach do końca życia.

Przyjechała do domu i swoją obszerną dokumentację wieloletniego leczenia schowała w najniższej szufladzie jako pamiątkę dla potomnych i przewodnik po jej smutnym życiu. Odetchnęła z ulgą. i postanowiła żyć jak najpiękniej już bez strachu 🙂

Niepełnosprawność, to nie koniec świata :)

To była taka malutka wioseczka w Beskidach. Daleko od wszystkiego, jakby za górami za lasami, stało sobie dwadzieścia domków, tworzących pewną społeczność, która trzymała się razem, gdyż jej mieszkańcy musieli liczyć tylko na siebie. Robili więc listę zakupów, aby jednym wyjazdem do miasta zaopatrzyć wszystkich w potrzebne artykuły. Tutaj szli spać zaraz po zachodzie słońca i tu budzili się z pianiem koguta. Cicha społeczność, która zawsze walczyła, aby przetrwać. Trochę uprawiano tutaj ziemię i trochę hodowano zwierzęta, aby mieć, co do garnka wrzucić. Byli w zasadzie szczęśliwi, bo żyli z dala od miejskiego zgiełku i za żadne skarby by tego nie zamienili. Żyli tak z dziada, pradziada i hołubili ten swój maleńki skrawek na ziemi. Kochali to miejsce i tutaj się rodzili i tutaj umierali, ale oczywiście zakładali rodziny, pojmując za żony panny z drugiego domu, uważając, że tak jest najlepiej, bo po co przyprowadzać obce panny, skoro swoja już wie, jak tutaj się żyje.

Nie było między nimi specjalnych zatargów, o nic, a jeśli się pojawiły, to starszyzna to rozwiązywała i wszystko wracało do normy. Kochali się i szanowali, jak nigdzie indziej na ziemi.

Pewnego dnia na świat przyszła maleńka Ania. Dano jej imię po Ani z Zielonego Wzgórza, bo akurat jej mama przeczytała kiedyś tę książkę i tak jej się spodobała, że postanowiła, że jeśli kiedyś zrodzi córeczkę, to tak ją właśnie nazwie.

Anię urodziła się w domu, przy pomocy akuszerki i poród przebiegał bez żadnych komplikacji. Aneczka rosła zdrowo, ale w pewnym momencie zorientowano się, że Ania nie mówi i nie słyszy. Tak, urodziła się jako głucho – niema i jeśli taka się urodziła, taką ją wszyscy przyjęli i zaakceptowali. Przychodziła do niej pani nauczycielka, aby nauczyć ją czytać i pisać. Pani nauczycielka przyjeżdżała z miasta i miała doświadczenie z takimi dziećmi, a Ania była bardzo pojętną dziewczynką i szybko nauczyła się czytać i pisać, ale na tym jej edukacja się zakończyła, bo rodzice uznali, że to powinno jej wystarczyć. Nie chcieli jej gonić w świat, bo sami byli z ledwością edukowani, ale Ani to nie wystarczyło.

Zaczęła czytać książki, które były w domu, a nie było tego wiele, a więc ktoś tam przywoził jej książki z miejskiej biblioteki. Pochłaniała wszystko bez składu i ładu, a najbardziej lubiła czytać latem pod wielkim drzewem, kiedy pasły się konie i krowy. Miała takie drzewo, wielkie i rozłożyste, które latem chroniło ją przed upałem. Kiedy była zima, siadała przy piecu i pochłaniała książki, a najbardziej interesowały ją pozycje historyczne i autobiograficzne, a pamięć miała niebywałą i szybko kodowała w głowie nazwiska i daty. Nie mogła mówić i nie słyszała, ale za to pamięć jej nie zawodziła.

Pewnego razu w jakieś gazecie przeczytała, że jest konkurs na felieton o codzienności ludzi nie będących nikomu znanymi.  O codzienności w różnych warunkach społecznych i ekonomicznych i Ania napisała ten felieton, w ukryciu, aby nikt nic nie wiedział. Podała to komuś, kto jechał do miasta, aby kupił znaczek i wysłał jej pracę.

Po miesiącu otrzymała gratulacje i wiadomość, że oto stała się szczęśliwą posiadaczką komputera. Nie wiedziała z czym to się je – ta maszyna i bardzo się bała, że nie da sobie rady, aby to uruchomić i  tym się poruszać po sieci. Owszem, coś tam wiedziała, ale potrzebne były jej instrukcje.

Znalazł się taki Jurek, co to kazał jej kupić modem, by tak się połączyć, a potem powolutku pokazywał jej, jak ogarnąć tę maszynę, a ona znów szybko wszystko złapała w lot.

Weszła w świat sieci i czytała i czytała i szukała sobie pokrewnych osób. Szukała osób niepełnosprawnych, takich do niej podobnych i pewnego razu spotkała na forum Andrzeja.

Andrzej był poetą i publikował swoje wiesze na swoim blogu, a także na forum i był rozchwytywany, bo pod każdym wierszem było moc komentarzy. Jego blog także cieszył się ogromną popularnością i tak odważyła się ona do niego napisać, że jest zachwycona. Tak rozpoczęła się ich korespondencja, a Andrzeja zachwycił w Ani jej wielki zasób słów i to, że pisała do niego najwspanialsze mejle.

Postanowili się spotkać i o dziwo, Andrzej się nie przestraszył, że Ania jest głucho  -niema. Nie wystraszył się, że mieszka w takiej małej społeczności, a uznał ją za nie odkryty diament, wyjątkową, intelektualną perłę. Zakochał się bardzo szybko, bo poczuł pokrewną duszę i postanowił z nią się zestarzeć. 🙂