Archiwa tagu: problemy

Potwory w szkołach bez tarczy i fartuszka

Dzień dobry. 

Kochani! Jest czasami tak, że nie można obojętnie przejść obok jakiegoś tekstu i ja nie mogłam przejść obok niżej wklejonego. Muszę mieć ten tekst na blogu ponieważ treść tego artykułu pokazuje, jak bardzo zmienia się świat i obyczaje. 

Pamiętacie z pewnością swoje lata w szkole podstawowej, a potem średniej i myślę, że uczyliśmy się w kryształowych czasach, kiedy przestrzegaliśmy podstawowych zasad, iż nauczyciel był zaraz po rodzicach. Byliśmy karni i zdyscyplinowani i w zasadzie nikomu do głowy nie przyszło, aby znieważyć swojego nauczyciela, czy też wychowawcę klasy.

Czasy się zmieniają, a młode pokolenia chamieją i niech mi tu nikt nie mówi, że takie zachowania spowodowane są problemami w rodzinie i tym, że rodzice się rozwodzą.

Za naszych czasów też rozpadały się rodziny. Był w domu obecny alkohol, bo ojciec pił na umór, a matka z ledwością wiązała koniec z końcem, a jednak mimo różnych problemów nie zachowywaliśmy się w taki sposób jak jest to opisane.

Według mnie to bezstresowe wychowanie jest powodem, że już nikt nie potrafi zapanować nad zubożeniem mentalnym nowego pokolenia. Uczeń się nie boi nauczyciela, a rodzic nauczycielowi powierza wychowanie swojego dziecka i rodzic wymaga bezwzględnie i obarcza szkołę za niepowodzenia.  Poplątanie z pomieszaniem stworzyło potworów bez tarczy i fartuszka.

Agata: Pięć lat temu, z dyplomem polonistyki trafiła do gimnazjum. Marzyła: będę pedagogiem, jak z filmu „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”. Spotkała zblazowanych, agresywnych uczniów. Słowo „spier….aj” na porządku dziennym.

Dziś mówi: – Myślałam: „To moja wina”. Jestem za młoda, za słaba psychicznie, nie mam autorytetu. Gdzieś popełniam błąd. A potem rozmowy w pokoju nauczycielskim: „Ta klasa to koszmar”, „Bez rewolwera nie podchodź. Co się dzieje z tymi dziećmi? Co się dzieje z rodzicami? Dlaczegoagresję nazywają umiejętnością walki o swoje? Dlaczego mówią dziecku:„Twój nauczyciel to piz…, nie przejmuj się”.

Agata. : W torbie nosi hydroksyzynę. Drążą jej ręce. Najgorzej jest w weekend. Sama myśl o poniedziałku: dreszcze. Jeszcze miesiąc, byle do wakacji. Potem odchodzi ze szkoły. Nie ze szkoły beznadziejnej, w małej miejscowości. Z jednej z lepszych szkół w dużym mieście. Wysoko w rankingach, ceniona.

Opowiada: – Klasa. Większość chłopaków. Wyrośnięci. Testosteron i adrenalina w powietrzu. Kilka zahukanych, grzecznych dziewczynek i jedna liderka. 13 lat, długie tlenione włosy, piersi, kręcenie biodrami, makijaż.„Lolitka” pomyślałam, jak ją zobaczyłam. Obcisłe spodnie, wystające stringi. Chłopcy przez całą lekcje chichoczą: „Miau, ale cipeczka”. Po klasie krążą karteczki. „Popchnąłbym ją dziś w d…”. Łapię jedną z nich. Myślę: „Nie będę rozkręcać awantury, to upokarzające i dla nich, i dla mnie”. Na przerwie proszę Anię, żeby została. „Aniu, nie ubieraj się tak do szkoły….”. Ania żuje gumę, patrzy w podłogę. „Aniu…” powtarzam. Znudzone „Dobrze”. Tego samego wieczoru maile: „Zazdrościsz jej macioro, bo sama masz wielką d….”. „Odpier… się od naszej Anki”.

Fot. Flickr / [url=http://bit.ly/1FTapn3]Blink Ofanaye[/url] / [url=https://creativecommons.org/licenses/by-nc-sa/2.0/]CC BY-NC-SA[/url]
Fot. Flickr / Blink Ofanaye / CC BY-NC-SA

„Może autor chciał się bzykać?”
Początki nie były złe. To ambitne dzieci, inteligentne. Pomysłowe. Ale nie respektujące żadnych zasad. Jeden z chłopców w trakcie lekcji wyciąga kanapki. Mówię: „Nie jemy podczas lekcji”. On: „A kto mi zabroni”. Wzywam matkę. Proszę i tłumaczę. Ona: A czy może pani respektować wolność mojego syna?!

Trudno pracować z dziećmi, które uczą się od rodziców: szanuj tylko siebie, walcz, mów co chcesz, nikt nie ma prawa cię ograniczać.

Początek lekcji. 10 minut uciszania, a potem 15 sprawdzania obecności. Bo trwa kabaret. Temat X. „Co autor chciał przez to powiedzieć”. W klasie rechot: „Może chciał się bzykać?” „Może się naćpał i bredził?”. „Czy mogę prosić o ciszę?” pytam. Znów rechot: „Prosić zawsze możesz, s…”.

Rozmawiam z innymi nauczycielkami. Obwiniam się. „Kochana, mój ośmiolatek napisał na tablicy – ch… i d…. Wzywam rodziców. A pani nie umie sama wytłumaczyć, ze słowa ch… i d… są normalne?” – słyszę. Tłumaczę; „Może normalne, ale z jakiś powodów ludzie nie chodzą bez majtek. Ja im to wytłumaczyłam. Teraz proszę państwa. Oni nie mogą się tak zachowywać”. Wzruszenie ramion.

Fot. Flickr / [url=http://bit.ly/1KDLiHH]Vlastimil Ott[/url] / [url=https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/]CC BY-SA[/url]
Fot. Flickr / Vlastimil Ott / CC BY-SA

„No taki wiek” słyszę.Proszę o spotkanie z naszą dyrektorką. Brak wsparcia. „Pani klasa jest wyjątkowo rozwydrzona, rozumiem. Rodzice są straszni, wiem. Ale pani musi umieć radzić sobie z tym sama. Potrzeba siły, stawiania granic. Przecież nie rozwiążę klasy”. To tyle. Żadnej innej pomocy.

Tak, zgadzam się. W klasie jest lider. Kuba. To on dyktuje warunki. Rodzice po rozwodzie. Walczący ze sobą. On po środku, bezradny. Przecież ja to widzę. Pośrodku lekcji dostaję samolotem z papieru w plecy. „Zamilcz, kur…”. Po lekcji pękam, jestem okrutna. „Kuba, bardzo cię boli, że twoi rodzice się tobą nie zajmują?”. Nie powinnam. Kuba ma łzy w oczach. Czuję się podła. A potem myślę: to nie dziecko, to potwór. Ale w gruncie rzeczy wiem, że to tylko dziecko.

Spokojne dziewczynki nie mogą się uczyć, bo chłopcy na lekcji bekają, śmieją się, tarzają po podłodze. Wyrzucam ich z klasy, grożę jedynkami, wpadają rodzice: „Niech pani znajdzie inne metody, to skandal”. „Debilka, a nie pedagog”.

Kolejne spotkania z psychologiem szkolnym. Dzieci wbijają wzrok w buty, żują gumę. A potem rozpadają się przy mocniejszych pytaniach psychologa. O miłość, rodzinę, samotność. Albo reagują agresją. Jedna z matek: „Czy pani jest popie….ona, że wypytuje syna o męża?”. A psycholog o nic nie wypytywała. Chciała tylko zrozumieć skąd u chłopca taka agresja.

Rodzice, gdzie jesteście?
Rodzice, gdzie jesteście z tym waszym brakiem miłości? Zajęciem sobą, narcyzmem? Gdzie? Rodzice mówią: To nauczyciel musi mieć autorytet i dać radę.

A ja się pytam: Jak mamy dać radę, jak nie stawiacie im granic? Bo jesteście zajęci, zmęczeni pracą, bo was nie ma, rozstajecie się. I w porządku. Ale proszę, weźcie też za swoje dzieci odpowiedzialność. Bo to jest cholernie niesprawiedliwe! Nauczcie wasze dzieci, że ważne są zasady. Jak one mają poradzić sobie w świecie, kiedy myślą, że mogą wszystko i zawsze? Bo mogą. Nie kochacie ich jak trzeba, więc pozwalacie na wszystko, żeby uśpić wyrzuty sumienia.

Jedna z dziewczynek podchodzi do mnie: „Niech pani się nie złości na Maćka. Tata od nich odszedł, mama wciąż pracuje. Jego życie to gry komputerowe”.

Agata: „Pamiętam reportaż o przemocy w szkole. Matematyczka z wrocławskiego liceum leży na OIOM- ie. Podłączona do kroplówki, liczne opatrunki. Uczeń zaatakował ją siekierą, straciła palce u rąk. Sąd skazał go na kilka lat więzienia. Chociaż był nieletni, za czyn odpowiadał jako dorosły.

http://mamadu.pl/119073,ty-macioro-swinio-piz-o-nie-nudz-umyj-sie-smierdziuchu-szokujace-wyznanie-nauczycielki-przesladowanej-przez-trzynastolatkow

 

Najlepsza nagroda dla blogera :)

Piszę bloga już rok i cztery miesiące, a może dopiero tyle.  Piszę praktycznie codziennie i wstawiam tutaj swoje notki. Nie jest łatwo pisać codziennie, bo niby skąd brać nowe i ciekawe tematy? Przecież jestem starszą panią, która już w świecie nie bywa i spotkania z ludźmi w realu są praktycznie znikome. Tym bardziej, że należę do grupy ludzi zakochanych w swojej rodzinie i swoim domu. Zresztą nigdy nie należałam do osób towarzyskich, które to pędziły z wywieszonym ozorem na babskie spotkania, aby się nagadać, nagadać, aby naładować akumulatory i spuścić z siebie trochę pary. Owszem, bywałam kiedy byłam bardzo młoda, ale raczej na plaży z dziećmi, gdzie spotykało się wciąż te same osoby i też można było się zrelaksować i nasycić drugim człowiekiem. Biegło się z pracy szybko do domu, aby zająć się dziećmi i obowiązkami i tyle mnie było w świecie towarzyskim.

Raczej zawsze należałam do samotnic i swoje sprawy przeżywałam samotnie. Nie byłam wylewna, a jeśli się komuś zwierzałam, to było coś bardzo wielkiego, z czym sama nie dawałam sobie rady, jednak przypominam sobie ze swojego życia tylko dwie takie sytuacje i nie chcę już do nich wracać.

Moje dzieci wiedzą, że ich matka, to dzielna kobieta, która sama starała się uporządkować swoje sprawy i się z nimi uporać. Skryta jestem i nie lubię do dzisiaj się zwierzać i skarżyć. Nie lubię marudzić im przez telefon i nie nagabuję ich rozmowami, bo akurat coś mnie gniecie i boli i tak było zawsze.

Do czego zmierzam i przepraszam za tak długi wstęp i wracam do meritum, Nie boję się, że zabraknie mi tematów na bloga. Jestem dobrym obserwatorem i potrafię wyciągać wnioski. Czasami są to wnioski prawidłowe, czasami kontrowersyjne i często mąż kręci głową i się ze mną nie zgadza, ale w zasadzie i tak wychodzi na moje. Potem to przelewam na klawiaturę i piszę i piszę, a często zastanawiam się, czy to spodoba się mojemu czytelnikowi, a jest Was trochę i każdemu dziękuję. Dziękuję tym, co wchodzą tu w poszukiwaniu sensacji i tym, którzy są mi przychylni. Dziękuję tym, którzy z niechęcią mnie czytają, a potem wyśmiewają moje wpisy na innych portalach, ale nimi się nie przejmuję, bo nimi przejmują się organy ścigania, bo ja mówię im sprawdzam was, jak sobie radzicie z przestępstwami w sieci!  Dziękuję tym, którzy zostawiają po sobie wspaniałe komentarze i ja mogę w komentarzach z nimi polemizować i dyskutować, a czasami piszę choćby o pogodzie, dając znać, że pogoda ma na nas ogromny wpływ –  na nasze samopoczucie. 🙂 Staram się pisać pozytywnie i czekam na komentarze, które zostawiam też na ich blogach.

Jednak ostatnio otrzymałam komentarz i nie wskażę do jakiego wpisu, a brzmiał on na początku tak: „Napisane o mnie, leciały mi łzy, jak czytałam”.

Komentarz był bardzo długi, bo Pani opisała w nim swoją smutną historię. Odniosła się do mojego wpisu i wiecie co? Daleka jestem, by wywoływać w ludziach takie skrajne emocje. Daleka jestem od tego, aby ludzie płakali czytając mojego bloga, ale z drugiej strony jeśli opowiedziana historia przeze mnie, wywołuje w ludziach takie emocje i skłania do chęci oczyszczenia się poprzez pisanie, to ja jestem szczęśliwa. Jeśli ktoś przeczyta podobną historię do swojej, to znaczy, że gdzieś to wszystko ma jakiś sens. I to by było na tyle kochani i zostawiam wszystkim, tym dobrym i tym złym, wiosenne kwiatki, bo na wiosnę przecież znów czekamy – prawda?

Dziękuję 🙂

Chyba jestem jednak staroświecka!

Na profilu na FB jednej znanej, ale aby nie owijać w bawełnę, czyli słynnej Super Niani – Doroty Zawadzkiej pojawił się taki wpis, który ta psycholog otrzymała pewnie na majla i  z serii rodzice pytają, bo tak tytułuje Zawadzka zapytania od rodziców potrzebujących nagłej pomocy i czytam:

Z serii rodzice PYTAJĄ:
” Mój syn ma 7 lat i onanizuje się (wiem, że to rozwojowe). Robi to głównie rano, jak jest wolne i nie budzę do szkoły. Teraz wybiera się na obóz i będzie spać w namiocie z kilkunastoma kolegami. Chciałabym bardzo, aby zaczął nad sobą pracować tzn. panować nad popędem (nie wiem czy tak można to ująć w przypadku 7 mio latka).
Bardzo zależy mi na tym, aby jego seksualność rozwijała się prawidłowo. Co powinnam zrobić? Jak porozmawiać?

Czytam i oczom nie wierzę, że dziecko 7 letnie onanizuje się. Czytam i przecieram oczy ze zdziwienia, że dziecko, które dopiero uczy się czytać i pisać, a więc poznaje dopiero świat wyczynia w samotności takie rzeczy. Ja wiem, ja rozumiem, że seksualność to jest bardzo ważna sprawa w życiu każdego człowieka. Ja rozumiem, że każdy chce poznać swoje ciało i określić swoje emocje, a także pociąg seksualny. Każdy chce się określić i każdy pragnie miłości. Jednak nie dociera do mnie fakt, że dziecko 7 letnie się onanizuje i masturbuje i uważam taki proces za zbyt wczesny, bo dziecko w tym wieku powinno mieć zupełnie inne zainteresowania, bo np. rysowanie, malowanie, uczenie się czytania i pisania, a także wszelkie zabawy na podwórku z rówieśnikami. Powinno mieć szczelnie zapełniony czas i być tak wymęczone zajęciami, że po kąpieli wieczornej powinno zasnąć bez żadnych problemów. 

Dziecko 7 letnie, które się nudzi, być może swoje zainteresowania kieruje w stronę własnej płci i tu obwiniam rodziców,którzy zbyt mało czasu poświęcają swojemu dziecku, a potem piszą monity w sieci, że ich dziecko odbiega od normy. Wszystko dzieje się, kiedy niechcący przyłapią swoje dziecko na takich czynnościach i są dopiero zaniepokojeni, co powoduje, że w akcie rozpaczy piszą mejle do nieznanej im psycholog, zamiast sięgnąć po fachową literaturę i zaznajomić się w domowym zaciszu z problemem i szukać samodzielnie rozwiązań.

Jest teraz tak wiele pomocy dla rodziców, a jednak idą na skróty i piszą tak intymne sprawy o swoim dziecku. Ten wpis został poddany analizie i na matkę spłynęły pomyje za przyzwoleniem właścicielki profilu i wiecie co? To jest cholernie smutne!

Takie będą Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży chowanie

Mają wiele do ukrycia: tną się, odchudzają, wyniszczają. Co na to ich rodzice? O swoich dzieciach często nie wiedzą nic. Albo udają że nie wiedzą.

http://polska.newsweek.pl/dlaczego-nastolatki-w-polsce-sie-okaleczaja-newsweek-pl,artykuly,283095,1.html

Tak przeczytałam w Newsweeku i od razu sięgnęłam pamięcią do czasów kiedy byłam uczennicą szkoły podstawowej i potem średniej. Nie pamiętam ani jednego przypadku, aby zdarzały się w moim otoczeniu takie sytuacje jak wyżej. Nikt się nie głodził, nikt nie ciął się żyletką i nikt się nie wyniszczał narkotykami i innymi świństwami. Byliśmy inni, może bardziej odporni na stresy, a może te wszystkie zabiegi nie były po prostu modne, bo teraz media kreują, że wszystko musi być idealne, a więc młodzi ludzie do tego dążą, wpadając po drodze w różne psychozy i zwyczajnie sobie nie radząc ze sobą.

Przeczytałam także, że wzrosła w zastraszającym tempie liczba samobójstw wśród młodych ludzi – dlaczego? Z jakich przyczyn ludzie młodzi odbierają sobie życie? A pewnie, że powodów może być tysiące, aby nie chcieć żyć, ale czy to nie jest pójście na łatwiznę, bo wystarczy odebrać sobie życie, aby problemy zniknęły?

Coś się dzieje z młodymi ludźmi i coś nie gra, tak w rodzinach, jak i w szkołach. Coś lub ktoś zawodzi i nie spełnia oczekiwań tych dzieciaków, które w ramach protestu kaleczą się, bo są nie rozumiane. Nie wiem, bo nie jestem przecież blisko tych środowisk szkolnych, ale często opowiada mi przeróżne historie, bez nazwisk, moja córka, która  codziennie, jako psycholog , musi rozwiązywać bardzo trudne sprawy i dylematy uczniów.

Wszystko ma początek swój w domu, w rodzinie i z niej wywodzą się te agresywne działania, bo w rodzinie dzieje się źle. Matka i Ojciec na bezrobociu, albo jedno z nich nadużywa alkoholu. Bicie, awantury, brak miejsca do nauki. Bieda i choroba, oraz patologiczne zachowania, lub inaczej, wymagania w stosunku do dziecka ponad jego siły i zdolności. W każdej rodzinie można znaleźć przyczyny takich destrukcji i ważne jest, aby w porę je wyłapać i aby rodzice bardziej przyłożyli się do wychowywania swojego potomstwa, bo jakże często brak wiedzy podstawowej, powoduje, że dzieciaki uciekają z domów i wpadają w poplątane środowiska, a szkoła?

Co może szkoła? Nic nie może, bo tylko może dbać o to, aby dzieciaki w szkole czuli się bezpiecznie, ale jest coraz trudniej, gdyż dzieci, dzieciom gotują taki los, że prawdopodobnie co drugie dziecko jest narażone i przeżywa w szkole akty przemocy ze strony rówieśników, czego kiedyś prawie wcale w szkołach nie było.

I my mieliśmy kiedyś problemy w rodzinach, bo i nasi rodzice się rozwodzili, albo nadużywali alkoholu. I u nas w domach dawniej się nie przelewało, a jednak nie wpadaliśmy notorycznie w narkotyki i nie wąchaliśmy kleju, a więc widocznie byliśmy odporniejsi na stres. Także siedzieliśmy w książkach, także mieliśmy dużo nauki i zdawaliśmy egzaminy i matury i dawaliśmy sobie radę, a teraz?

Teraz najmniejsze niepowodzenie rujnuje młodego człowieka, który szuka zastępstwa w ukojeniu swoich porażek. Gdzieś tkwi błąd w wychowywaniu młodego pokolenia. Ktoś im niczego nie tłumaczy, nie wspiera i nie radzi, a więc pozostawieni są sami sobie i takie są to efekty. 

Mam wnuki  i już się boję o nie, bo kiedy z dzieciństwa wkroczą w dorosłe życie i wpadną w tygiel kompletnie nie przygotowanych nauczycieli w nauczaniu jak radzić  sobie ze stresem, może być różnie i mam nadzieję, że w razie W, pomagać im będą mądrzy rodzicie.

Oglądałam program pt. „Surowi rodzice”, który obnaża nieporadność tych rodziców,dla których ostatnią deską ratunku jest posłanie swojego rozwydrzonego dziecka do innych rodziców na wychowanie w ciągu siedmiu dni, to przecieram oczy ze zdumnienia, jak z szatanów przeistaczają się w aniołki, takie czary mary i wnerwia mnie, że ktoś na tym zbija niezłą kasę, bo tylko o to mediom chodzi, a problemy z młodzieżą leżą w naszym kraju i morale spadły na zbity pysk i znowu chce się napisać, że za moich czasów to było… dobra już nie marudzę, ale fakt,faktem było lepiej, inaczej, spokojniej, bezpieczniej.