
Parę godzin, a bliżej ponad 7, poświęciłam na obejrzenie najnowszej produkcji „Wojna i pokój” zrealizowanej na podstawie powieści Lwa Tołstoja.
Jest to serial składający się z 6 odcinków produkcji BBC i naprawdę nie żałuję poświęconego, swojego czasu!
Polecam każdemu, kogo interesują filmy historyczne i kostiumowe.
Film opowiada o kilku arystokratycznych rodzinach w XIX wiecznej Rosji!
Mimo, że serial nakręciła telewizja BBC, to udało się zachować w serialu tą rosyjską duszę i ta produkcja tak szeroko nakręcona z pewnością pochłonęła wielki budżet.
Zachowane szczegóły jak stroje, bitwy na polu walki, wystroje wnętrz.
Jest w nim piękna muzyka, oraz wspaniałe aktorstwo i burzliwe wątki miłosne – szczęśliwe i nieszczęśliwe.
To wszystko sprawiło, że chciało mi się to obejrzeć, gdyż naprawdę warto!
Postanowiłam, że z czasem obejrzę wszystkie produkcje „Wojny i pokoju” i sobie po prostu porównam, która mi się najbardziej spodoba.
To tak na marginesie, bo oto zaraz po zaprzysiężeniu Adriana na ulicę ponownie wyszła policja na ulice Warszawy!
Oto prokurator nałożył dwu miesięczny areszt dla niejakiej Margot, która wieszała z innymi aktywistami LGBT flagi tęczowe na pomnikach!
Margot występuje w kartotekach policyjnych jako Michał Sz. a to dlatego, że Michał czuje się kobietą, podobnie jak Anna Grodzka!
W związku z tym aresztowaniem na ulicę wyszli inni, czyli ideologia, a nie ludzie, aby się temu sprzeciwić!
Jest już późno, a wiąż akcja ta w Warszawie trwa, która oblepiona jest sukami i policją, zgarniającą ludzi do radiowozów i zakładająca ludziom kajdanki.
To już jest państwo policyjne i Leszek Miller na Facebooku napisał tak:
„Niesymetryczność w postępowaniu wobec aktywistki Margot jest zdumiewająca, kiedy zestawimy ją chociażby z informacją, że ksiądz Piotr M. z Ruszowa, skazany za molestowanie dwóch niepełnosprawnych dziewczynek będzie na wolności aż do apelacji.
Jedni są nietykalni, jak duchowni, którzy gwałcą małe dzieci, a wobec innych wystarczy cień podejrzenia, żeby uruchomić aparat państwa”.
Trzeba zadać sobie pytanie dokąd zmierzasz Polsko?
Oglądam to i jestem zrozpaczona, bo to już nie będzie lepiej, a tylko gorzej i zamkną nam buzie.
Po każdego mogą przyjść o 6 rano, za wszystko, bo za krytykę tego rządu i domaganie się swoich praw!
Już mamy Białoruś niestety, bo oni nie cofną się przed niczym, aby na nas wymusić posłuszeństwo dla tej władzy!
Czy za chwilę poleje się krew w moim kraju, który jeszcze 5 lat temu był krajem demokracji i wolności?
Kingo Dudo – córko „prezydenta”, która w dzień wyborów wydaliłaś z siebie, że w Polsce każdy jest wolny, a więc co powiesz na to, że oto dziś skierowano psy na osoby LGBT – nie wstyd ci?
Cd. niżej!

Już raz cytowałam na blogu felieton Kamila Durczoka i to, co dziś napisał jest bardzo mocne, ale jakże prawdziwe.
To nie jest kraj już dla prawdziwych Polek i Polaków, bo zaczynamy się inaczej myślący w nim dusić!
Ja też się już w tej pisowskiej Polsce duszę, ale jestem za stara, by z niej emigrować, a więc przyjdzie mi cierpieć katusze!
Kamil Durczok pisze jak jest, bez owijania w bawełnę!
„Słowa w czasach wielkiej smuty.
Ktoś już wyjechał. Ktoś bez przerwy o tym mówi. Ktoś siedzi na walizkach i liczy dni do odjazdu.
Niektórzy uznali, że własny kraj stał się dla nich obcy. Niewygodny, jakby skurczony. Nagle okazało się, że małe dotąd skazy urastają do rozmiarów wielkiego, wstrętnego liszaju. Więc się pakują. Jeśli ich stać, ruszają do Hiszpanii, Francji, do Londynu albo Berlina. Bo zrobiło się duszno. I tak kurcząca się od miesięcy przestrzeń, nagle stała się niewiarygodnie ciasna.
Nie mogą złapać tu tchu. Uciekają.
Nie wydaje się, żeby 13 lipca Polska nagle odcięła tlen swoim obywatelom. I tak, z tygodnia na tydzień, z roku na rok, było go coraz mniej. Nagły atak duszności wzbudziła raczej panika wywołana myślą, że pełzająca dyktatura nie napotka przez najbliższe lata żadnej tamy. Że nie ma nikogo i niczego, co zdoła ją zatrzymać. Że to nie może być kolejny raz, kiedy siadają przed lustrem i mówią: poczekajmy.
Bo ile można czekać? I na co? Plemiona plują, obrzucają się wyzwiskami, stygmatyzują i walczą coraz brutalniej.
Tych, którzy wyjadą i ułożą sobie życie gdzie indziej, jest jednak niewielu. Większość zostaje, choć ma serdecznie dość rządów małego dyktatora i jego równie małych ludzi. Rzyga, widząc popis najgorszych obsesji, chorych fobii, nienawiści, złości i zaciętych twarzy. Mają dzieci, kredyty, pracę, rodziców na utrzymaniu albo zwyczajnie nie dość odwagi, by ruszać w świat. Klną więc, głośniej albo ciszej i dalej żyją w wariatkowie, które zafundował im pełen strachu i nienawiści, mały wódz. Nienawidzą go, nienawidzą jego tępych klakierów. Ale nawet porywani powabem nowego, świeżością Europy, nadzieją na normalność nie potrafią się go pozbyć. Są skazani na ten orszak z nagim królem i jego pazernym błaznami. Nie liczą ani na szybką poprawę, ani nawet na muśnięcie nadziei. Bo niby kto miałby ją przynieść.
Ta nadzieja gdzieś tam się nawet pojawiła. W ostatniej chwili, kiedy myśleli że bitwa się skończy zanim zaczęła, pojawił się następny Anders na białym koniu. Mit o ratunku przybywającym na białym rumaku to historyczna bzdura, ale naród od dziesięcioleci wierzy, że boska ręka wsadzi w siodło następnego Andersa. Albo Tuska. Albo innego wybawiciela.
Nikt na koniu nie wjechał, nawet jeśli galop było słychać w okolicy. Nadzieja szybko umarła, choć mówią, że kona dopiero na końcu.
Zgaszona nadzieja wywołuje bunt. Wściekłość. Wkurw. Jak to? Było tak blisko, wszystko szło dobrze i taka piękna katastrofa? Wściekłości towarzyszy wietrzenie spisku. Skręcili, dosypali głosów, konsulaty pozamykali, poczty nie odbierali. Szukanie winnych. U nich, potem u swoich. Rzesze ekspertów od siedmiu boleści pocą się tłumacząc, dlaczego ich wcześniejsze diagnozy okazały się funta kłaków warte. Kiedy to narodowe wzmożenie mija, przychodzi smuta. Hufce kapitulują. Plemię się poddaje. Przegrany król zaszywa się w leśnych ostępach. Na tłumaczenie klęski wysyłani są pośledni wojownicy albo głupkowaci wesołkowie.
A lud patrzy. I ogarnia go to, co nieuchronnie musi się wyłonić z bitewnego kurzu.
Obojętność. Ciało zostaje tu, myśli krążą gdzie indziej. Jest smutno. Nie ma widoku na zmianę. Jest źle. Jest przejebane. Depresję albo apatię pogłębiają dźwięki z obozu wroga. Chocholi, inscenizowany na tryumfalny taniec. Rozradowane gęby, tryumf i poczucie bezkarności. Groteskowy zwycięzca mówi do swoich: będę dobry dla wszystkich, popatrzcie na pokonanych, wyciągnijcie do nich rękę. W głębi duszy wie, że przed nim pięć lat spokoju, o ile nie zwariuje i nie postanowi rządzić. The King reigns but he does not rule. W wielkim namiocie wszyscy wiedzą, kto rozdaje karty. Jeśli król nie będzie rozrabiał, wolno mu napawać się majestatem dworu i czerpać apanaże.
Lud rezygnuje, poddaje się, wpada w apatię, przeczuwa, że nie ma szans w tej walce. Nie chce mu się walczyć z cieniem. Wokół pustka, bo nie ma nowego Andersa.
Ten sam stan panował lata temu, kiedy na ulicach stało wojsko. Nazywało się to wtedy emigracją wewnętrzną. Nieobecni choć obecni. Dziś nie ma wojska. Dziś jest policja, która za kilka lat będzie przepraszać za tych swoich ludzi, którzy uwierzyli, że wolno im tyle, co poprzednikom w niebieskich kaskach. Zresztą co przytomniejsi nie chcą się bawić w politykę. W dni wielkich manifestacji biorą L-4, bo wstyd pałować swoich i wjeżdżać o świcie do mieszkań gejów i lesbijek.
Prawdziwy Wódz patrzy i poklepuje z zadowoleniem swój brzuszek. Połowa narodu patrzy na niego i myśli: bóg. Druga połowa woli nie patrzeć, bo wielu go zwyczajnie nienawidzi. Siedzi i myśli, że są zasady uniwersalne. Jak ta, o rządzeniu podzielonym narodem. Jakie to łatwe. Wystarczyły 4 lata i plemiona skoczyły sobie do gardeł. Po latach upokorzeń Prawdziwy Wódz wreszcie tryumfuje. I nie potrafi ukryć, jak mu z tym dobrze”.