Archiwum dnia: 7 stycznia, 2019

Zalegalizować Marihuanę!

Znalezione obrazy dla zapytania marycha

W swoim, dość długim już życiu zapadłam na depresję nie jeden raz.

Kto nie chorował na tą groźną chorobę, ten nie zrozumie, co się dzieje z takim człowiekiem.

Jest takie powiedzenie, że, co to jest szczęście, a odpowiedź jest taka – dobrze dobrane leki w tej chorobie.

Człowiek w depresji ma wszystko w sobie chore, bo całe ciało jego jest chore i głowa zaprzątnięta myślami sto pięćdziesiąt na minutę i szuka rozwiązania jak wyjść z tego marazmu i niemocy, a często jest to myśl o samobójstwie.

Kiedy się wpada w taki stan, to automatycznie sypie się całe życie.

Nie chce się wstać do pracy i nie chce się jeść, a także nie chce się myć, oraz wiele się nie chce!

Najchętniej przeleżało by się w łóżku i z nikim nie rozmawiało mając w głowie – niech się wszyscy odczepią.

Depresja, to nie jest znak naszych czasów, bo była zawsze, ale dopiero w naszych czasach lekarze potrafią ją diagnozować.

Chorowałam wiele razy i raz mocniej, a raz lżej, ale moja dusza cierpiała okropnie, kiedy w moim życiu wydarzyło się wiele zła, na które wcale sobie nie zasłużyłam.

Chorowałam, bo chorują wrażliwcy, którzy nie godzą się na takie, czy inne traktowanie i wydaje mi się, że ludzie przebojowi nie mają takich stanów, bo potrafią odpowiednio walczyć o swoje.

Miałam poczucie niższej wartości i zawsze czułam się gorsza od innych – mniej wartościowa i interesująca i tak zaczęłam unikać ludzi – nawet swojej rodziny sprawiając Jej ból.

Lekarze nie potrafili dobrać dla mnie odpowiedniego leku i w końcu trafiłam na psychoterapię trzymiesięczną i dopiero tam się pozbierałam i uwierzyłam w siebie, że jeśli tylko chcę, to mogę wszystko.

Zauważyłam tam, że jestem lubiana i wielu do mnie lgnęło i tym sposobem uwierzyłam, że nie jestem dziwadłem, a interesującą jednostką.

Mieliśmy tam przeróżne zajęcia jak rysunek, muzyka, ćwiczenia gimnastyczne itp.

To mi dało siłę i tak udaje mi się trwać już wiele lat w dość dobrej kondycji psychicznej i niczym się nie różnię od ludzi zdrowych i wolnych od depresji.

Jednak tamtego okresu nijak nie da się zapomnieć i zawsze w tyle głowy mam, aby siebie chronić, bo jestem podatna i depresję i mam w genach.

Dość jednak tego wspominania, a napiszę, że swego czasu obejrzałam świetny, polski film pt. „Moje córki krowy” i w tym filmie nagle córki i ojciec ich zapalili dżointa i śmiali się do rozpuku mimo, że sytuacja w rodzinie była skomplikowana.

Poprosiłam kogoś, aby mi ten specyfik załatwił i tak się stało, że jedyny raz w życiu z Mężem to zapaliliśmy – tak dla ciekawości.

Może nie wpadliśmy w szaleńczy śmiech, ale trochę prychaliśmy i było to zaraz przed snem.

Powiem Wam, że po tym incydencie spałam jak młody bóg – spokojnym, niemowlęcym snem i obudziłam się w błogostanie i byłam szczęśliwa i rozluźniona, gotowa na przyjęcie nowego dnia.

Dlatego uważam po swoim doświadczeniu, że „Marycha” powinna być wykorzystywana mądrze w leczeniu depresji, a ludzie nie powinni być faszerowani chemią, która szkodzi i nie zawsze pomaga.

Do światowej depresji dołączyła nowa odmiana, a nazywa się Hikikmmori, a polega na tym, że ludzie nie wychodzą latami do społeczeństwa – izolując się.

Ola nie wychodzi z pokoju odkąd skończyła 21 lat. Czyli rok i siedem miesięcy. Z łazienki korzysta, kiedy zyska pewność, że nikogo nie ma w domu. Zazwyczaj je to, co mama zostawia jej pod drzwiami. W zasadzie można uznać, że Ola nie istnieje. Jest jak japońscy Hikikomori. Zamknięta przed światem.

Marek przez 26 lat podłej egzystencji przeżył wystarczająco dużo poniżeń, by usprawiedliwić swoje pustelnictwo. Od Oli różni go względna otwartość. Po kilku latach samotności powoli otwiera się na ludzi. Okna w jego pokoju są zasłonięte. W szybach wiszą brązowe koce, jakby właściciel tego pomieszczenia walczył o swoją prywatność. Jest duszno, powietrze gęstnieje od dymu z papierosów. Ich zapachem przeszły ubrania, tapety i ciężkie zasłony.

– Mam tu wszystko, czego potrzebuję – mówi. – Zrezygnowałem z życia typu „open air”, bo wystarczająco mnie pokarało. Nie żałuję.

Od dwóch lat ani razu nie wyszedł na zewnątrz. Traktuje to jako osobisty sukces. Przestał bać się poranków. Długo zajęło mu zrozumienie, że rzeczywistość za drzwiami mieszkania po prostu go przerasta. Tylko tu czuje się bezpiecznie.

We wczesnym dzieciństwie ma problem z komunikacją, nie potrafi bawić się z rówieśnikami. W wieku szkolnym rozwija się prawidłowo, lecz nigdy już nie dogodni innych dzieci. Zbyt dziwny, by mieć go za przyjaciela. Za powolny do gry w piłkę. Nudny jak na chłopaka w tym wieku. Wkrótce szkoła przekształca się dla niego w miejsce kaźni. Dobrze jest czasem wsadzić jego głowę w kibel, ściągnąć majtki na środku holu i zabawić się jego kosztem. – Facet ma być facet, a nie cipa – mówi wychowawca, kiedy Marek prosi go o pomoc. – Jeszcze podziękujesz kolegom, jak zrobią z ciebie mężczyznę.

W tym czasie rodzice zajmują się małżeńskimi awanturami. – Ojciec z matką byli niedobrani. Rozwód nastąpił za późno, kiedy wszyscy byli już sobą zmęczeni do granic możliwości – tłumaczy. – Zasądzili mi alimenty tysiąc złotych od ojca. Matka zobowiązała się płacić za mieszkanie i też sypnęła kasą. Gdy poszedłem do liceum, stwierdziła, że jestem już dorosły i na stałe wyjechała do nowego partnera. Wpadała raz na parę miesięcy. Dla mnie to był superukład, ale sam już nie wiem, czy mnie ta samotność bardziej nie pokrzywiła.

W ogólniaku jest trochę lepiej: mniej przemocy fizycznej, a więcej docinek na temat wyglądu i zachowania. Uczy się słabo, ale maturę zdaje zadziwiająco dobrze. W 2009 r. dostaje się na psychologię. Myśli, że studia pomogą mu zrozumieć ludzi. Do pierwszej sesji nie podchodzi, ze strachu przed ustnymi egzaminami. Od tej pory rozpoczyna proces stopniowej izolacji.

– Nakupowałem sobie jedzenia w puszkach, masę żywności instant i obiadów w słoikach. Później zlokalizowałem internetowy sklep spożywczy z dostawą do domu. W końcu przestałem wychodzić w ogóle.

Rodzice orientują się za późno. Dopiero po dwóch latach blokowego pustelnictwa udało im się namówić syna na rozmowę z psychiatrą. Lekarz stwierdził u niego rys Aspergera oraz fobię społeczną. Do tego doszło uzależnienie. Traumy, które powinien przepracować, zaleczał osiedlową amfetaminą i antydepresantami. Od niedawna Marek bierze nowe leki. Jest z nim dużo lepiej. Coraz częściej powala się odwiedzać. Matka próbuje odbudować z nim relację. Rozmawiają codziennie przez Skype.

– Syndrom Hikikomori przekracza granice Japonii – mówi dr hab. n. med. Marek Krzystanek, który jako pierwszy opisał przypadek Hikikomori w Polsce. – Trudno oszacować ilu jest polskich Hikikomori. Bywa, że są diagnozowani jako osoby uzależnione od sieci czy gier komputerowych. Podczas swojej praktyki leczyłem takie osoby. Hikikomori nie są w stanie sprostać stawianym im wymaganiom. Cywilizacja przyspiesza i wraz ze swoim wyścigiem szczurów przypomina pędzący pociąg, z którego Hikikomori po prostu wysiadają i nie mają zamiaru wrócić na swoje miejsca. W Polsce styl życia nie jest jeszcze porównywalny do tego, który panuje w Japonii, ale aspirujemy do niego i im bardziej się zbliżamy, tym mocniej widoczne będzie to zjawisko.

– Są pacjenci, którzy prawie nie mają kontaktu ze światem rzeczywistym, ale odnajdują sens istnienia w tym wirtualnym – mówi prof. Kobayashi. – Jeśli dodatkowo boją się życia i stawiają sobie za duże wymagania, prowadzi to do coraz większej izolacji. A to może przyczynić się do szybkiego zwielokrotnienia liczby Hikikomori w Polsce.

Skalę problemu potwierdza widoczna obecność polskich Hikikomori w internecie, gdzie funkcjonuje wiele grup dla samotników. Na stronie PhobiaSocialis.pl, zrzeszającej pacjentów z objawami fobii społecznej, zarejestrowało się ponad 8,5 tys. użytkowników, którzy napisali już prawie 340 tys. postów. Dyskusję otwiera pytanie nastolatki: – Macie ochotę gdzieś się schować? Odizolować od ludzi, zniknąć? Mam dość innych i siebie. Ciągle błędy, napięcie, stres, strach, złe wybory – wylicza.

Użytkownicy PhobiaSocialis rozważają, czy zorganizowanie pustelni pomogłoby im w zwalczeniu lęków. Piszą jak powinna wyglądać, albo zdają relację z okresu separacji. – Utknąłem tu (w swoim pokoju – dop. red.) na 7 lat – pisze jeden z internautów.

– A ja chcę się schować w swojej wyobraźni, odizolować albo popełnić samobójstwo. Nie musiałbym już nigdy z nikim rozmawiać – uzasadnia inny.

Podczas gdy Marek i Ola powoli wynurzają się z otchłani lęków, 24-letnia Karolina wciąż nie może ich pokonać. Jej mama siedzi w przestronnym pokoju. Na prostych, skandynawskich półkach stoją ramki ze zdjęciami. Z fotografii uśmiecha się ta sama dziewczyna, raz młodsza, raz starsza. To mała galeria żalu. Wydaje się, że Karolina wyemigrowała na inny kontynent – zbyt daleko, żeby mogła znieść to matka. Jednak córka jest w pokoju obok. Nie wychodzi prawie rok. Jej fobii społecznej towarzyszyły: depresja, agorafobia, ataki paniki. – Na początku sądziłam, że córka wymierza mi karę, że ta izolacja, to jeden z jej ataków złości – wspomina Bożena, mama Karoliny. – Okres zamknięcia przedłużał się. Dla rodzica to jest koszmar, potrzebowałam wsparcia psychicznego, do dziś korzystam z pomocy terapeuty. Do pokoju córka wpuszcza tylko swojego lekarza. Wie, że nie wypisze jej leków bez konsultacji. Wystawałam godzinami przed pokojem. Mówiłam, że się o nią boję. Próbowałam wyciągnąć córkę siłą, ale wejście do środka pogłębiało tylko jej lęki. Przeżyłam jej dwie próby samobójcze i nie zniosę kolejnej. Nie wiem, czy kiedykolwiek odzyskam swoje dziecko.

W ostatnich miesiącach stan Karoliny jest stabilny. Leczenie trwa. To długi proces. Bożena czeka więc na dzień, kiedy drzwi się otworzą. Patrzy w nie godzinami, jakby mogła je przeniknąć wzrokiem.

https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/zamknieci-przed-swiatem-kim-sa-polscy-hikikomori/5bhhkfr?ut&fbclid=IwAR0lMOyRSuYPYXmReSBbWWu_7bHgANal68EYPwqre0U6aT7RfnkEEPQKxmE

Dajcie im Marihuanę, bo przyroda zrodziła najbardziej skuteczny lek w jej leczeniu.