Archiwum dnia: 19 lipca, 2014

Nie kupuję już rozwrzeszczanego świata!

„Właściwe wykorzystanie minimum, wystarczy na wszystko – Juliusz Verne”

Tak bardzo spodobał mi się ten cytat, ponieważ jestem w takim wieku, że wykorzystuję swoje już minimum i przepraszam, że wciąż tak bardzo podkreślam swój wiek, ale jestem na blogu szczera do bólu. 
Dziś kiedy po jakimś czasie włączyłam telewizor, to się nagle wystraszyłam i nie wiem dlaczego, bo może to upał, ale walnęłam w pilocie odpowiedni guzik i powiedziałam sobie – mam dość. Może faktycznie wysoka temperatura sprawiła, że o mało się nie wyrzy…ałam, kiedy prawica zwarła swoje nadwątlone szyki. Ileż padło sloganów i wyświechtanych zdań, że oto „nadejszła” wiekopomna chwila i będą teraz sprawiać, że manna Polakom spadnie z nieba i właściwie Prezes nam wszystko da, a więc plażujcie sobie obywatele, bo oto na scenie politycznej stanie się cud – zaraz!

Nie można już też słuchać o zestrzelonym samolocie na Ukrainie i o tym, że podczas takiego upału, ciała leżą nadal na polu. Przepraszam, że zakłócam miły wieczór, ale trafia mnie szlag – na to wszystko, a wiecie dlaczego?

Mamy tylko jedno życie – podkreślam, że tylko jedno i do tego tak cholernie krótkie, bo tylko jakieś 80 lat, a tylko szczęśliwcy dożywają do setki. Nie mogę w związku z tym pojąć, dlaczego tak bardzo obrzydzają mi inni, te moje marne lata, a przy okazji i sobie. Po jaką cholerę ten mały konus tak rwie się do tej władzy, nie mając niczego Polakom do zaoferowania. Przecież zostało mu kilkanaście, najwyżej lat do przeżycia, ale on musi paplać te swoje brednie i otumaniać sporą rzeszę naszych rodaków.

Ta pogoń za stołkami mnie przeraża, bo świat nigdy nie był szczery i ludzie nie byli – no może tylko artyści i twórcy sztuki wszelakiej. Inni prą na najwyższe stołki i nie ważne, czy zbroczą sobie krwią ręce. Stanowiska, bogactwo obrzydliwe, to dla nich za mało, bo urodzili się dyktatorami i chcą mieć u stóp cały świat. Uważam, że aby rządzić narodem trzeba myśleć, bo bez myślenia i kształconej taktyki i strategi otoczeni jesteśmy tylko tumanami, co jest już przerażające.

Wiecie kiedy zmienia się percepcja i optyka patrzenia na świat i ludzi – no przecież w obliczu choroby, jaką jest rak! Kiedy stajemy przed lekarzem i słyszymy, że już nie ma żadnej szansy, nagle pokorniejemy, my ludzie zawzięci i zacięci piszemy nagle książki i pamiętniki, aby po sobie coś zostawić, bo się boimy śmierci.

Nagle godzimy się z całą rodziną, z wrednym wujkiem i ciotką plotkarą. Nagle widzimy, że właściwie nigdy nie mieliśmy czasu dla przyjaciół i rodziców. Nagle widzimy, że traciliśmy czas w pogoni za karierą, zamiast iść do kina, czy do teatru. Nagle widzimy, że krople deszczu spadające nam na twarz, są takie piękne i kojące. Już nie zależy nam na pieniądzach, władzy, przewodnictwie  w stadzie. Już nie zależy nam, aby być pierwszym we wszystkim, bo nagle i niestety jakże za późno, dostrzegamy piękno tego świata i tylko dziwi, dlaczego jesteśmy tak prymitywni, zaborczy, że dopiero stając w obliczu śmierci – pokorniejemy!

Niech sobie będzie ten rozwrzeszczany świat, nierównych szans. Niech krzyczą z ambon i trybun. Ja zrozumiałam, co dla mnie jest teraz najważniejsze – moja rodzina i mój wewnętrzny spokój, który od czasu, do czasu ktoś stara się zakłócić, ale się nie dam warchołom, bo swój rozum mam.

Obejrzycie sobie film pt. „Odrobina nieba”, a pojmiecie, co chciałam w tym wpisie przekazać.

Dobrej nocy 🙂

Już nie ma dzikich plaż?

Do tej notki skłoniło mnie zdjęcie z hiszpańskiej plaży, gdzie ludziska mają swoje, co najwyżej metr kwadratowy do wypoczynku i pławieniu się w morskiej bryzie i promieniach słonecznych. Z tego zdjęcia można wywnioskować, że ludzie są ssakami stadnymi i bardzo boją się samotności, a więc lgną do siebie jak stadne pingwiny ha ha

Na pewno gdzieś, parę kilometrów jest pusta plaża, gdzie można swobodnie i bez skrępowania się położyć na ciepłym piasku i oddać  kontemplacji, a jednak ludzie wolą być w gromadach, choć nie ma gdzie wcisnąć palca. Każdy wypoczywa jak chce i  mnie się w związku z tym przypomniały nasze młode lata, kiedy to każdego roku, latem nasz dom był zamknięty na klucz, bo nie było nas w domu.

Od rana trwało pakowanie potrzebnych rzeczy, a więc picie i jedzenie i wyruszaliśmy nad nasze jezioro. Spędzaliśmy tam całe dnie z dziećmi, albo wyjeżdżaliśmy na biwaki, zabierając naprawdę spory ładunek namiotów, materacy, poduszek, garnków, no dosłownie mieliśmy wielką wprawę w pakowaniu. Wyjeżdżaliśmy na tydzień, albo dwa i kto by się tam bał komarów i kleszczy. Nie złego nikomu się nie wydarzyło i potrafiliśmy tak spędzać wakacje z dziećmi, albo jechaliśmy nad morze, na wczasy, kiedy dzieci już podrosły i przemierzały wakacyjne ścieżki ze swoimi rówieśnikami. 

To były wspaniałe czasy, a najbardziej na fakt, iż byliśmy młodymi ludźmi i nie straszne były nam gorące lata i kilometry do przejechania, czy też przejścia daleko, brzegiem morza. Uwielbiałam ten wakacyjny czas i tą słodką chwilę, spędzaną na gorącym pisaku, a kiedy byliśmy na wczasach, komfort, że jedzenie poddane pod nos, sprawiało, że o nic nie trzeba było się martwić. 

Niestety czas szybko zleciał, a lekarz zabronił przebywania na nasłonecznionych plażach, a więc zostaje balkon z parasolem i lektura i też słodkie lenistwo. Niech to będzie dziś dla mnie namiastka szerokiej i piaszczystej plaży, pod palmami 🙂

Wszystkim wypoczywającym, życzę wspaniałego weekendu, a ja czekam także na moje wnuki, które już korzystają z uroków naszego jeziora.